Thursday, December 15, 2016

Strzeż się wizytując potrzebujących pomocy

We wtorek pisałem o niebezpieczeństwach kontaktu z pracownikami socjalnymi, dzisiaj napiszę o niebezpieczeństwach wizytacji nieznanych osób.

Po pierwsze nasze Stowarzyszenie (św Wincentego) przygotowało instrukcję na ten temat...


poniżej końcowy fragment instrukcji...


Istotne punkty instrukcji...
- masz włączony telefon i ustawione numery do wzywania pomocy,
- parkuj samochód blisko domu klienta, w miejcu gdzie nie może być zablokowany,
- miej przy sobie tylko to co potrzebne - telefon, notatnik, vouchery na żywność,
- sprawdź czy brama posesji się nie zatrzaskuje,
- przed wejściem rozejrzyj się, posłuchaj, czy nie ma czegoś podejrzanego.

Na marginesie wspomnę, że każda z osób wizytujących musi mieć "police clearance" czyli akceptację policji oraz legitymację upowazniającą do kontaktu z dziećmi.

Jak to wygląda w praktyce?
Wspomnę 3 interesujące przypadki.
- młoda, atrakcyna dziewczyna. Brama zamknięta, za bramą warczy wielki pies. Telefonujemy anonsując swoją obecność. Dziewczyna trzyma psa, otwiera bramę, wyjaśnia, że pies jest konieczny gdyż często nachodzą ją agresywni mężczyźni. Wchodzimy do sporego domu, porządek, dziewczyna relacjonuje swoje potrzeby, nagle w drzwiach pokoju staje dwóch młodych, mocno potatuowanych ludzi. Dziewczyna coś im szepce, znikają. Wysłuchujemy jej relacji, dajemy vouchery, wszystko w porządku.

- pani w średnim wieku - Wendy - jej 14-letnia córka właśnie urodziła dziecko i przebywa w ośrodku opieki nad młodymi matkami. Nasza klientka znalazła partnera i przeprowadziła sie do niego, niestety po 2 miesiącach partner ją wyrzucił, na dodatek zatrzymał jej meble. Na razie mieszka u znajomej, również naszej klientki. Ustalamy godzinę wizytacji.
Podjeżdżamy, w domu ciemno i głucho. Dzwonię do drzwi, słyszę kroki, drzwi otwiera chwiejący się na nogach mężczyzna.
- Czy mogę rozmawiać z Wendy?
Mężczyzna coś bełkoce. W korytarzu pojawia się jego kolega - Wendy nie ma - mówi.
Dzwonię do Wendy, nie odbiera. Mężczyzna widzi paczkę z żywnością
- Paczkę możecie zostawić.
- Poczekamy 15 minut, może przyjedzie.
Nie przyjechała. Nie zostawiliśmy paczki. Gdy zadzwoniłem następnego dnia i zapytałem kim byli ci mężczyźni, przerwała połączenie. Od tego czasu, kilka miesięcy temu, nie prosiła o pomoc.

- ostatni poniedziałek. Dzwonię na podany numer telefonu. Okazuje się, że to nie osoba prosząca o pomoc, lecz jego opiekun. Wyjaśnia, że nasz klient nie ma telefonu gdyż żeby kupić SIM-kartę trzeba mieć dokument tożsamości ze zdjęciem, a nasz klient (około 60 lat) takiego dokumentu nie posiada. Ustalamy czas spotkania gdy zarówno klient jak i jego opiekun będą pod podanym adresem.
Tu popełniam poważne wykroczenie - obowiązuje absolutna zasada: nie wolno wizytować samotnie. Ale to jest poniedziałek rano, wszyscy moi koledzy i koleżanki są zajęci - pojadę sam, przecież tam będzie jeszcze ten opiekun.
Wchodzę - w środku dwóch mężczyzn - trudno zgadnąć, który z nich jest opiekunem... To znaczy, nie trudno - ten potężniejszy i bardziej wytatuowany. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest żaden formalnie wyznaczony przez opiekę socjalną opiekun tylko po prostu kolega, kumpel. Zaczynamy rozmowę gdy otwierają się drzwi od ogrodu i wchodzi jeszcze dwóch "opiekunów".
Sprawa jest przedziwna - nasz klient mieszkał latami z mężczyzną, który go maltretował. Trochę mieszkał u swoich kolegów, wreszcie zamieszkał tutaj z jakimś innym mężczyzną. Ten, który go maltretował trafił na dłuższy okres do więzienia, ten, z którym tutaj mieszkał - zmarł. Problem w tym, że nasz klient nie ma żadnych mebli, te które są w tym domu należą do tego pana, który jest w więzieniu, ale lada dzień jego matka je zabierze. Notuję pilnie, daję vouchery na żywność, jesli chodzi o zakup mebli, pralki, lodówki, to muszę porozumieć się z zespołem.
Porozumiewam się. Zasadniczo nie interesuje nas czyje meble, kto umarł, kto w więzienu - potrzeba pomocy jest oczywista, ale... czy nasz klient na pewno mieszka tu legalnie?
Jak to sprawdzić? Koledzy z zespołu uprzedzają mnie, że w instytucji administrującej lokale socjalne obowiązuje zakaz udzielania tego typu informacji. Próbuję i jednak udaje się.
Meble i wyposażenie zostaną dostarczone jeszcze przed Świętami.

8 comments:

  1. Zastanowił mnie ten drugi przypadek. Napisałeś, że Wendy mieszka u znajomej, waszej klientki. A tam dwaj nieznani mężczyźni.
    Czy nie uważasz, że ta znajoma, lokatorka moieszkania, mogła być zagrożona?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dobre spostrzeżenie. Nam to samo przyszło do głowy. Dopiero w domu mogłem znaleźć nr telefonu tej osoby. Niestety numer okazał się być zlikwidowany.
      Z jednej strony pozwalało to snuć dalsze sensacyjne scenariusze, z drugiej wiedzieliśmy, że tę panią często odwiedzał syn więc nie była pozostawiona sama sobie.

      Delete
  2. Oj, niewesołe to wszystko. Trzeba mieć wyjątkową wewnętrzną siłę, żeby pomagać innym. Zbyt rzadko zdajemy sobie z tego sprawę. Dobrze, że są tacy ludzie ja Ty.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Masz rację, bardzo mało przypadków rokujących jakąś nadzieję.
      Siła wewnetrzna... nie wiem, ja chyba takiej siły nie mam. Przyznam się z pewnym zażenowianiem, że uważam takie wizyty za urozmaicenie życia.
      Inne spojrzenie - mojej znajomej psycholog doradził uczestnictwo w tego rodzaju pomocy - poprawi ci samopoczucie. Mówiła, ze nie lubiła tej działalności, ale powtarzała sobie w mysli - to dla mojego dobra, to dla mojego dobra.
      Myślę, że moi koledzy/kolezanki z zespołu traktują to jako polecaną w Ewangelii miłość bliźniego.

      Delete
  3. Wydaje mi się – delikatnie mówiąc – lekkomyślnością wybranie się w pojedynkę do kogoś, o kim masz tego rodzaju informacje.
    Dobroczynność to piękna rzecz, ale przecież masz swoje życie i rodzinę.

    powsinoga

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie sądzę żeby to było ryzykowne. Nazwiska, telefony, adresy wzywających są znane - nie miałoby sensu robic tego typu zasadzki.
      Natomiast wizyta zespołowa przynosi istotne korzyści - po piersze co dwie głowy to nie jedna. Po drugie, jesli odwiedza się samotną matke to dobrze zeby w zespole była kobieta.
      Istotna jest druga strona medalu - osoba wizytowana może złozyć zażalenie , warto mieć świadka na taką okoliczność.

      Delete
  4. Oj, niewesoło to wygląda. Mam wątpliwości, czy ci luzie naprawdę nie mogliby trochę bardziej się ogarnąć, a nie tylko liczyć na cudzą pomoc. W każdym przypadku widać podejrzane towarzystwo. Pytanie, dla kogo tak naprawdę ta pomoc idzie?

    archato

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardziej się ogarnąć... Oczywiście, że by mogli, czasami ręce opadają. Ale z drugiej strony - po co? Oni nie widzą dla siebie miejsca w "normalnym" społeczeństwie. Według mnie to wina a raczej specyfika obecnej cywilizacji - efektywność działania. Jakoś nikt nie mysli o tym, że wiekszość ludzi ma ograniczone zdolności, kurczy się ilość niskokwalifikowanych prac. Ceną są ludzie odrzuceni przez rynek pracy, zapomogi dla nich, koszty społeczne. Tego jakoś się nie liczy... a może się liczy i płaci żeby mieć kłopot z głowy i spokojnie raczyć się przyjemnosciami jakie oferuje walny rynek.

      Delete