W niedzielę wieczorem zaczęła sie u nas spora ulewa, która trwała całą noc. Media informowały o drobnych podtopieniach.
Rano rozejrzałem się po domu - sucho, wokół domu - w porządku. Podobnie wokół sąsiednich domów. Dopiero dwie ulice dalej zauważyłem starszą panią wymiatającą liście z rynsztoka, zbierającą gałązki strącone z drzew.
Tak, tak to dawniej bywało, trzeba było dbać o własny dom i o najbliższe otoczenie. Pamiętam, gdy wprowadziliśmy się do domu w tej dzielnicy (34 lata temu) nasz sąsiad, po pierwsze pożyczył mi kosiarkę, abym mógł skosić trawę przed domem, po drugie poinformował, że jak kosisz swoje, to wypada przy okazji skosić conajmniej 2 metry trawnika u sąsiadów po obu stronach.
Teraz mało kto odważyłby się instruować swoich sąsiadów. Zresztą mało kto ich zna.
Wymiecenie liści z rynsztoka. Przecież we wtorek zrobi to śmieciarka rady dzielnicowej. Ta pani pewnie miała dom jeszcze w czasach kiedy instytucje lokalne nie świadczyły takich usług. Wtedy pewnie spotykała rano przy takim zajęciu wielu sąsiadów. Można było się przy okazji dowiedzieć co komu się wydarzyło, może dowiedzieć się, że ktoś w sąsiedztwie potrzebuje pomocy.
Teraz dowiadujemy się, że trzeba pomóc komuś w nieznanym nam miejscu, tysiące kilometrów stąd. Naszym sąsiadom, a w pewnym okresie i nam, pomoże ktoś opłacony z naszych podatków.
Postęp.
Tak, postęp, coraz szersza wiedza o świecie przy zanikającej znajomości najbliższych sąsiadów ;-) Smutne.
ReplyDeletearchato