Ostatnie dni były jakoś puste.
To znaczy wypełnione lekturą - książka Apeirogon - okazała się bardzo wymagająca, muszę robić notatki żeby się nie zgubić.
Proszę o cierpliwość - jak skończę to opowiem.
Te braki nadrabia otoczenie.
Po pierwsze - widoki w najbliższej okolicy.
Kilka razy prezentowałem tutaj różne odcienie czerwieni.
Teraz czerwień coraz częściej ląduje na ziemi...
Są też inne kolory...
Po drugie - muzyka.
W poprzednim wpisie wspomniałem wybory ulubionego instrumentu.
Na mojej liście umieściłem nie tak popularny instrument - fagot - po angielsku basoon.
Obie nazwy nie są zbyt zachęcające.
Dla mnie jednak dźwięk tego instrumentu ma jakąś łagodność, spokój.
Jak ta zieleń...
Odczekałem na parkingu do końca utworu i poszedłem do supermarketu.
Nie minęła minuta a tu w sklepie pojawił się jakiś bardzo gniewny mężczyzna.
Szedł zdecydowanym krokiem i co chwila na cały głos coś krzyczał, przeklinał.
Usunąłem się na bok i rozglądałem za jakimiś ochroniarzami, w tym momencie poczułem, że ktoś gładzi mnie po plecach ciepłą dłonią i coś szepce łagodnym głosem.
Obejrzałem się - pracownica supermarketu - you are OK, do not worry.
Rozejrzałem się, w sąsiedztwie zauważyłem jeszcze dwie takie osoby pocieszające starszych klientów.
Jak to drzewo...
Po kilku minutach wychodziłem ze sklepu, wiał silny wiatr i porwał mi z wózka pustą cieniutką torebkę plastikową.
Machnąłem z rezygnacją ręką, ale w tym momencie napotkałem wzrok idącej z przeciwka pani.
Ona zauważyła tę fruwającą torebkę i nie odpuściła.
Pobiegła za nią, kilka razy próbowała nadepnąć ją stopą, ale wiatr był sprytniejszy.
Jednak w końcu przydeptała na dobre.
Z triumfem przyniosła ją do mnie.
Podziękowałem i wyraziłem swój podziw.
W samochodowym radio nadal królował fagot.
Speaker zaanonsował pierwsze takty Święta Wiosny - Igor Strawiński...
Przypomniało mi się wykonanie przez Filharmonię Warszawską, to musiało być ponad 60 lat temu. Dyrygował Igor Markiewicz - po kilku taktach fagotowego wprowadzenia wybucha eksplozja wiosny - KLIK.
Zadziwiał mnie absolutny spokój dyrygenta i jego pełna kontrola nad takim żywiołem.
Ja tak nie potrafię - wyłączyłem radio - to nie był dobry akompaniament do jazdy samochodem.
W pobliżu domu zauważyłem to drzewo...
czy fagot mało popularny?... w kwartecie dętym drewnianym wydawał mi się zawsze standardowym elementem zestawu: flet (prosty), klarnet, obój i fagot właśnie... odpowiednik kontrabasu w kwartecie smyczkowym... ba, jest jeszcze kontrafagot, gra jeszcze niżej... ale jakby nie było, mnie się też jego dźwięk podoba... ma łagodność i spokój dużego psa: bernardyna lub nowofunlanda, psów pewnych swojej siły... takie psy nie ujadają i nie walczą, one po prostu siadają na przeciwniku...
ReplyDeletep.jzns :)
Dziękuję za rozszerzenie tematu.
DeleteTak jest - łagodność, fagot, kontrafagot - czuję jakbym dotykał naturalnego drzewa.
Kwartety instrumentów dętych drewnianych są jednak rzadkością, Wikipedia podaje listę uznanych kompozytorów XX wieku, którzy komponowali takie kwartety - lista krótka, jest na niej i Polak - Tadeusz Baird.
W Australii kolorowo bo macie jesień... A w Polsce wiosna szaleje...
ReplyDeleteStokrotka
Zgadza się, jak to dobrze, że Ziemia ma dwie połówki.
DeleteZnalazłam Twój angielskojęzyczny blog...
DeleteStokrotka
Faktycznie fagot ma trochę hipnotyzujący dźwięk.
ReplyDeletekolory drzew przepiękne, czasami zastanawiamy się, kiedy piękniej, wiosną czy jesienią.
Wczoraj na mój karcący wzrok zareagował nastolatek, rzucający puszką, podniósł i wrzucił do kosza, ale to niestety rzadkość...
Drzewa piękne o każdej porze roku.
DeleteKarcący wzrok, na to czasem trzeba odwagi, dobrze że poskutkowało.
Taki sympatyczny klimat tego wpisu i tak dramatyczne, całkowicie sprzeczne zakończenie - mam na myśli białe drzewo, sylwetka z rozpostartymi rękami, rozprutym brzuchem - brrr - to na pewno nie jest Święto Wiosny, ani jesieni.
ReplyDeletee-WA.
Tak, mocno wahałem się zanim wstawiłem to zdjęcie do wpisu.
DeleteNie pasuje.
Przeważyła skrupulatność - wszystkie zdjęcia to plon jednego spaceru.
Tak, smutne to drzewo, nawet mozna by powiedziec obraz nedzy i rozpaczy. Odpadajaca kora to normalne dla eukaliptusow, ale te galezie zdeformowane przez linie elektryczne tak tragicznie wygladaja, jakby wolaly o pomoc.
ReplyDeleteTen obraz można interpretować na wiele sposobów - chyba wszystkie są tragiczne.
DeleteJeśli chodzi o linie elektryczne, to spowodowały one wycięcie kilku gałęzi - na "szyi" tej sylwetki.
Gdyby zostały prawdopodobnie byłaby zachowana równowaga, być może dramatyzm tej sylwetki nie byłby tak wyrazisty.
Szkoda, że czerwień wylądowała już na trawniku. Przypomina jesień, która jest moim osobistym wrogiem.
ReplyDeletePrzypomina jesień.
DeleteNie musi przypominać - jesień JEST wokół nas.
Mało tego, oficjalnie i urzędowo za 3 dni będzie już u nas zima.
Jesień osobistym wrogiem.
Oj niedobrze :(
I jak to muzyka wspolgrala z twoim otoczeniem. Jestem zaskoczona i pelna podziwu obsluga w australikskich marketach- piekne to:)
ReplyDeleteZdjecia super... trawnik w czerwieni to majstersztyk natury:)
A muzyki z przyjemnoscia poslucham. Bardzo lubie fagot:)
Tak, mnie też się ten posypany liśćmi trawnik podoba.
ReplyDeleteHojność natury.
Mnie tez czasem wystrasza taka gadajaca do siebie osoba chociaz nigdy nie zachowuje sie agresywnie - a tymczasem okazuje sie ze gada przez telefon, przez sluchawke w uchu. Pewnie zejdzie mi troche czasu przyzwyczaic sie do tego zjawiska.....
ReplyDeleteMuzyki w samochodowym radio slucham ZAWSZE, nie mam w tym zahamowan poza skakaniem ze stacji rock na klasyczna. Mysle ze nie umialabym jezdzic z milczacym radiem. Prawde mowiac kazdy tak robi, kazdy slucha muzyki gdy prowadzi chyba ze ma pasazera i rozmawiaja. My z mezem mamy ten sam gust muzyczny wiec najczesciej sluchamy bez rozmow.
Masz racje, takich gadajscych z powietrzem teraz wielu, ale ten ze sklepu wyraznie szuksl zaczepki.
DeleteRadio - jestem wierny jednej stacji - ABC,/Classic.
Dopiero zaczynam przygodę z twoim blogiem i z radością odkrywam muzyczne pasje, jakże inne od moich, a jakże bliskie. I mnie muzyka nastraja, uspokaja, czasami dodaje energii. Jest częścią życia, bez której nie wyobrażam sobie funkcjonowania. W niedzielę byłam na filmie Halelluyah (pewnie przekręciłam nazwę) o jednym z najbardziej znanych utworów Cohena. Film bardzo emocjonalny i bardzo ciekawy. Po powrocie włączyłam sobie płytę z ponad trzygodzinnym koncertem. Pozdrawiam
ReplyDeleteBardzo mi miło Cię tu zobaczyć.
ReplyDeleteMam nadzieję na częste wzajemne odwiedziny.
Zazdroszczę Ci tego otoczenia :)
ReplyDeleteSam już nie wiem co tu lepsze - piękno przyrody, muzyka, czy życzliwość ludzi.
DeletePewnie wszystko razem.