Wednesday, November 20, 2024

Chłopak z podwórka

 Koniec roku nadchodzi, jednym ze zwiastunów był ostatni tegoroczny koncert z serii Mostly Mozart.
Tym razem tytuł koncertu  - Splendour of Vienna.

Oczywiście - jeśli W.A. Mozart - to Wiedeń, ale niekoniecznie splendor, przepych.

Wczoraj wysłuchaliśmy Symfonii Nr 25 - nieco groźny, bardzo natarczywy motyw - nie na darmo Milos Forman wykorzystał go w filmie Amadeusz, chyba to scena gdy powóz z zasłoniętymi oknami pędzi przez ciemne ulice Wiednia wioząc Salieriego do domu wariatów  - KLIK.

Tym razem dodatkiem do Mozarta był Franz Schubert - zdecydowanie wiedeńczyk, chyba nigdy nie opuścił tego miasta, ale też raczej nie wkroczył do salonów.
Symfonia Nr 3 - KLIK.
Jakaż ona prosta i przyjemna :)
Pasuje do jakiegoś ogródka w wiedeńskiej dzielnicy daleko od centrum.
Gdy słuchałem, natychmiast przypomniały mi się licytacje polskich polityków. 
Z dziennika POLSAT dowiedziałem się, że w kampanii prezydenckiej kandydaci używają właśnie tego argumentu - R. Sikorski - chłopak z podwórka w Bydgoszczy, R. Trzaskowski - chłopak z podwórka w warszawskim bloku. Do boju zagrzewa ich sam premier - chłopak z gdańskiego podwórka.

I zaliczyłem F. Schuberta do tej kategorii.
Na szczęście on nie interesował się polityką, no i miał talent.

Po koncercie przechodziłem jak zawsze koło Australijskiego Centrum Sztuki Nowoczesnej a tam kolejna wystawa - Tenant Creek Brio - wystawa prac kilku Aborygeńskich artystów - KLIK.

Ich przesłanie Pilne stany naszego współczesnego życia są obciążone nierozwiązanymi przeszłymi lękami i ukrytymi warstwami nadprzyrodzoności. Zamierzamy to ujawnić, pokazując, że artyści i kreatywni mają moc rozwiązywania, uzdrawiania, rozczłonkowywania i wyobrażania sobie przyszłości transformacji w celu ponownego ustawienia świata. Suwerenność jest w centrum tych działań i rzuca światło na środowiska w cieniu. Mam nadzieję, że NIRIN zbierze siły życiowe integralności, aby przebić się przez często nieprzeniknione zamieszanie.

W praktyce wygląda to tak...


Wyjaśnienie - Tenant Creek to niewielka miejscowość otoczona pustyniami, 1000 km na południe od najbardziej północnego miasta Darwin.
W 1927 roku odkryto tu złoto a to ściągnęło tu byznesy wszelakie. Aborygeńscy artyści wykorzystają chętnie śmieci pozostawione przez te byznesy.

Saturday, November 16, 2024

20 lat temu

Ostatni raz zmieniłem pracę....

Pracę zmieniałem dość często - w Polsce głównym powodem zmiany była chęć pracy na nowszym komputerze, w Australii... bankructwo firmy, która mnie zatrudniała.
W ten sposób doprowadziłem do ruiny 6 dużych firm, ale ostatnia - duża firma ubezpieczeniowa, widocznie była dobrze ubezpieczona i to ona mnie wyrzuciła.

Muszę przyznać, że potraktowali mnie bardzo dobrze - dali sporą odprawę i opłacili dla mnie kurs starania się o pracę.
Staranie o pracę...
Szanse miałem marne - informatyk, 63 lata, od 5 lat nie nauczyłem się niczego nowego.
Na kursie zwróciłem uwagę na dwie sprawy
- resume - opis kariery zawodowej.  Uważaj, nikt nie będzie tego czytał więc nie wysilaj się. Twoje resume zostanie przeskanowane żeby znaleźć słowa kluczowe a najważniejsze z nich to implemented - czyli projekt został wdrożony.
- interview - popatrz z sympatią na zespół przesłuchujący i wybierz osobę,  którą mógłbyś polubić. Odpowiadając na pytania mów właśnie do niej, to doda ci pewności siebie i masz już jeden głos poparcia.

Spróbowałem i właśnie tak wyszło :)

Kolejna praca - potężna hinduska firma Infosys - KLIK.
Doprawdy, nie mam pojęcia dlaczego mnie przyjęli, widocznie na interview byłem tak przekonujący.

Przed zmianą pracy miałem jeszcze 2 tygodnie wolnego, koniec listopada, pojechałem na rajd rowerowy.
Nie byle jaki rajd - Great Victorian Bike Ride - 8 dni, 600 km. cudowna trasa - Great Ocean Road - KLIK.
I ponad 8,000 uczestników.
Zasady - organizator zapewnia wyżywianie, pola campingowe na nocleg, transport bagażu.
Moim towarzyszem był Tadeusz, niezwykle doświadczony rowerzysta - przejechał na rowerze przez Kubę, USA, Skandynawię, wzdłuż Dunaju i dużo, dużo dalej.

Start - autobusy dowiozły nas i nasze rowery do niewielkiej miejscowości. Pierwszy etap - 45 km.
Tak wyglądałem pierwszego dnia...


 Teraz znaleźć mój bagaż...

I rozbić namiot...

To oczywiście tylko fragment pola namiotowego.

Skorzystać z toalety i prysznica...


I jeść...




Kolejka?
Niektórzy narzekali, ja po latach doświadczeń w PRL nie widziałem powodu.
Relaks - jedzenie gwarantowane a póki co - miłe towarzystwo, można podzielić się wrażeniami z trasy.

Zresztą po obiedzie rowerzyści spieszyli do pobliskiej miejscowości a tam mieli już spory wybór kolejek...



Na terenie kampingu również pojawiały się grupy artystów...









Na terenie kampingu również pojawiali się artyści...


8,000 rajdowców i ponad 300 ochotników, to była operacja logistyczna godna jakiejś licznej armii. Żadna z miejscowości koło których nocowaliśmy nie miała ponad 400 mieszkańców, najmniejsza miała ich 80. A zatem organizator musiał dostarczyć i zainstalować generatory elektryczności, wodę i system kanalizacyjny.

Oczywiście mieliśmy szosę do całkowitej dyspozycji, liczne patrole policyjne, niekończący się łańcuch rowerzystów na szosie....





Najkrótszy odcinek dzienny to było 45 km pierwszego dnia. Najdłuższy 102 Km - płaski teren. Tylko jednego dnia mieliśmy brzydką pogodę, tego dnia mieliśmy też sporą wspinaczkę.
Przy tej okazji sprawdziłem jak szybko potrafię zjeżdżać z góry.
Ponad 65 km/h czułem się już bardzo niepewnie, miałem wrażenie, że rower stracił przyczepność do szosy. Jednak wiele osób było znacznie bardziej odważnych.

A potem dzień przerwy.
Odwiedziła mnie synowa z najnowszym dodatkiem do rodziny...


Codzienne widoki na trasie...






I tak dojechaliśmy do celu.
Żona Tadeusza przywiozła nas pod nasz dom...


Spojrzałem na to zdjęcie i zasmuciłem się - więc ten rajd tak mnie wyczerpał. Tadeusz wygląda przy mnie jak skowronek.

Za kilka dni zacząłem pracę w dużym banku, ale jakoś nie dawała mi satysfakcji i po dwóch latach zrezygnowałem.

Tuesday, November 12, 2024

Pan Bóg dał dzieci

 Przez kilka tygodni korzystałem z usług fizjoterapeutki.
Było trochę okazji do rozmowy. Ona spytała mnie z jakiego kraju pochodzę, spytałem i ja.
- Z Korei Południowej.
- Urodziłaś się w Australii?
- Nie, w Korei Południowej, gdy miałam 2 lata rodzice oddali mnie Australijczykom w adopcję i odkąd mieszkam w Australii, nowi rodzice zapewnili mi wykształcenie.
Nie pytałem czy spotkała swoich rodziców biologicznych.

Przypomniała mi się podobna historia....
Mój dobry znajomy z narciarskich tras. Pojechaliśmy razem na serię maratonów narciarskich w Europie.
Weterynarz, zapalony żeglarz, dobrze sytuowany. Miał trzech synów i przyszło mu do głowy żeby adoptować dwoje dzieci z Korei Południowej, dwie dziewczynki.
Wspominał, że agencja załatwiająca formalności adopcyjne spoglądała na niego i jego żonę niechętnie. Dopiero po pewnym czasie ktoś wyjaśnił mu przyczynę.
- Oni podejrzewają, że Australijczycy adoptują dzieci z ubogich rodzin koreańskich żeby wykorzystywać je potem jako służące itp.
Mój znajomy zapewnił obu przybranym córkom wykształcenie.

Inna strona medalu - wizytacje pod patronatem św Wincentego...
Ostatnie dwie wizyty były u rodzin gdzie dzieci terroryzują rodziców.
Pani pochodząca z Wysp Cooka - KLIK.
Mieszkańcy Wysp Cooka to Maorysi, podobnie jak w Nowej Zelandii i podczas pierwszego spotkania potarliśmy się nosami - jak tu - KLIK.
To niestety było jedyną miłą częścią spotkania. 
Już podczas rozmowy telefonicznej przez wizytą klientka poradziła nam, żebyśmy zaparkowali samochód na sąsiedniej ulicy bo jej syn nie lubi tego typu wizyt i zdarza się, że wybiega przed dom i tłucze samochód przybyszy młotkiem.
W domu też potrafi robić gwałtowne awantury.
Syn uczęszcza do specjalnej szkoły, ale nie widać żeby sytuacja się normowała. Wraz z partnerem rozważają możliwość powrotu na Wyspy, może taka zmiana środowiska coś pomoże?

Druga wizyta - mężczyzna w średnim wieku z ciężką przeszłością. Jego małżeństwo rozpadło się, w którymś momencie wylądował wraz z synem na ulicy. Po roku znaleźli miejsce w schronisku dla bezdomnych, po następnych dwóch dostali mieszkanie opieki społecznej. W międzyczasie syn uzależnił się od narkotyków i stał się niebezpieczny. 
Kilka miesięcy temu pobił ojca młotkiem i wylądował za kratkami. Odniosłem wrażenie, że ojciec wolałby żeby syn już do niego nie wrócił, ale nie mam pojęcia jakie opcje przewiduje australijskie prawo i opieka społeczna.

Wymierny efekt tych wizyt - zapłaciliśmy zaległy rachunek za elektryczność,  kupiliśmy kanapę, daliśmy vouchery na żywność.

Smutny bilans.

P.S. Godzinę po publikacji tego wpisu przypomniała mi się jeszcze jedna "dziecinna" historia.
Dzisiaj rano, jadąc po zakupy, słuchałem jak zwykle radio ABC/Classic a tam coś o W.A. Mozarcie.
W roku 1778, 22-letni Mozart, po rezygnacji z posady w Salzburgu, szukał pracy gdzieś w Europie. W końcu zaniosło go do Paryża, tam pisał koncert na flet i harfę dla miejscowego hrabiego i jego córki. W tym okresie dotarła do niego wiadomość o śmierci matki.
Cały koncert TUTAJ.

Muzyka klasyczna - wspomnienie tej audycji przyniosło mi trochę spokoju.
A Mozart - muzyka klasyczna nie zostawiała marginesu na osobiste emocje.

Friday, November 8, 2024

Ścieżka postępu

 Kilka dni temu poszedłem odebrać z garażu samochód po okresowym przeglądzie.
Tym razem nie przez cmentarz,  zamiast perspektyw na przyszłość wybrałem ścieżkę przez przeszłość...

Ewolucja sztuki Aborygeńskiej...


      ---

I jeszcze wcześniejsze czasy...

Księga Rodzaju - "9. A potem Bóg rzekł: «Niechaj zbiorą się wody spod nieba w jedno miejsce i niech się ukaże powierzchnia sucha!»"


Księga Rodzaju "24. Potem Bóg rzekł: «Niechaj ziemia wyda istoty żywe różnego rodzaju: bydło, zwierzęta pełzające i dzikie zwierzęta według ich rodzajów!»"



"26. A wreszcie rzekł Bóg: «Uczyńmy człowieka na Nasz obraz..."

A Człowiek natychmiast odwdzięczył się Bogu odpowiednim obrazem...

Na końcu pieszej trasy motel dla kotów...

Ewolucja nazwy - Kathmandu -> CATMANDU -> Cat Man Do -- czyli człowiek robi dla kota. 

Żeby nie była to absolutna, oderwana od rzeczywistości sielanka, parę słów o najświeższym kroku postępu - wyniki wyborów w USA.
Kampania wyborcza - T. Trump... był jak D. Trump. Natomiast kampania K. Harris - przecierałem oczy ze zdumienia - ani słowa o gospodarce, klimacie, toczących się wojnach tylko w kółko - aborcja i wolność (głównie kobiet). Poparcie piosenkarskich gwiazd.
I to miało przekonać większość amerykańskiego społeczeństwa?
Powyborcza reakcja Australii...
Nasz premier rozmawiał z D. Trumpem dzień po wyborach. Ciekaw jestem czy ktoś z Polski się dodzwonił?
Ambasador Australii w USA w pośpiechu usuwa z mediów swoje wcześniejsze komentarze.
Rozważania ekonomiczne - D. Trump zapowiedział podwyżkę ceł. Dla Australii to zła wiadomość - zmaleje eksport żywności do USA,  Zmaleje eksport wyrobów przemysłowych  Chin co zmniejszy popyt Chin na australijskie surowce.

Tuesday, November 5, 2024

Pierwszy wtorek

 ...listopada - oznacza w Australii Melbourne Cup.

Napisałem o tej imprezie około 10 wpisów więc dzisiaj będą tylko wiadomości bieżące.

W trawie coś piszczało już wczoraj...
Odwiedziłem parę starszych wnucząt, ich rodzice i rodzeństwo skorzystali z długiego weekendu i pojechali nad morze więc wpadłem żeby ich trochę pocieszyć w samotności.
Po drodze zbadałem trawę w parku niedaleko ich domu.
Oj... kłuje.
Park to nie taka jakość trawy jak boisko krykieta.
W tym momencie stuknąłem się w głowę - przecież trzeba było odwiedzić najbliższy nam tor wyścigowy i tam spróbować.
Ale w parku też zobaczyłem coś ciekawego...


Puch.
Skąd się to tutaj wzięło? Przywiało z pustyni?

WTOREK - Melbourne Cup.
Pogoda jakiej chyba nigdy w tym dniu nie było - czyste niebo, słońce.
Coś mnie tknęło i zbadałem sytuację pod drzewem morwy na sąsiedniej ulicy...


Masakra na chodniku.
Na trawniku było trochę lepiej,  objadłem się do syta i jeszcze zebrałem trochę dla żony.


Godzina 15:00 - The Nation Stops.
Włączyłem transmisję telewizyjną.
Rozpoczęła się ostrzeżeniem...


Jest szansa, że przegrasz.

A potem uroczyste wniesienie Puharu...


I wreszcie wyścig... relacja  TUTAJ.

Jak zwykle obstawiliśmy kilka koni.
Jak zwykle żona wygrała kilkanaście dolarów :)

I jeszcze prognoza pogody na jutro...


Chłodna noc a potem, w ciągu kilku godzin, temperatura podskoczy o 20 C.

Saturday, November 2, 2024

Listopadowa wizyta

 Najpierw jednak był ostatni dzień października.
Akurat tego dnia oddałem samochód do okresowego przeglądu i wracając do domu na piechotę napotkałem...


Potem wybrałem przejście przez cmentarz...


Tak to wygląda w Australii, każdy dzień taki sam.
Chociał znalazł się jeden wyjątek..


1 listopada...



Jak zwykle odwiedziliśmy cmentarz w Springvale, nie na darmo nosi nazwę Botanic Cemetery.
Tam groby wielu znajomych, w tym roku przybyły trzy.

I jeszcze jeden - Władysław Kossak - brat Juliusza Kossaka (artysty malarza).
Pisałem o nim szerzej około rok temu, wczoraj zajrzałem tam i zapaliłem skromny znicz.


Zaskakujące, że w spisie grobów nazwisko zmarłego podane jest jako Laasilas Kossak.
W zeszłorocznym wpisie wyjaśniałem, że gdy Władysław Kossak ubiegał się w Australii o obywatelstwo brytyjskie, zmieniono mu imię na Ladislaus - to według mnie ma sens.
Ale Laasilas?
Z Wikipedii wiem, że Władysław spędził ostatnie lata życia pod opieką córek z pierwszego małżeństwa. One na pewno wiedziały jak ich ojciec ma na imię, obie były wykształcone i biegle mówiły po polsku, nawet pisały poezje.
Po głowie chodzi mi teoria spiskowa, że córki nie wybaczyły ojcu, że porzucił rodzinę, ożenił się z nową wybranką i miał z nią czwórkę dzieci. 
Po śmierci drugiej żony wyjechał na zachód Australii szukać złota, nie znalazł.
Nie wiemy jakie były jego relacje z dziećmi z drugiego małżeństwa.
Wygląda na to, że córki zorganizowały pogrzeb w poczucia obowiązku, ale bez sentymentu.
One same zostały pochowane na innym cmentarzu.
Smutna historia - myślałem sobie zapalając świeczkę - niech wszyscy odpoczywają w spokoju.

Informacja w Wikipedii - KLIK.