Thursday, August 21, 2025

Bezelek

...tryczności

 Tak wypadło nam we wtorek.
No, powiedzmy - przez część wtorku.

Dostawca elektryczności powiadomił nas na wszelkie sposoby, że nie będzie prądu przez 8 godzin - od 8 - 16.

Kilka dni wcześniej przeanalizowaliśmy sytuację.

O 8-mej rano nie będzie prądu!!!
Toż my dopiero wygrzebujemy się z łóżek a tu nie będzie ogrzewania!!?!
Na szczęście mamy kuchnię gazową (w nowobudowanych domach nie ma już instalacji gazowych), to będzie można zagotować wodę na herbatę.

Oooo i chyba warto poprzedniego wieczora wyprowadzić samochód z garażu, bo niby można ręcznie podnieść rolety w drzwiach, ale ostatnio miałem z tym trudności.

Na szczęście w pobliżu mieszka nasza córka i spędza większość dnia w pracy a więc możemy sprowadzić się do niej na kilka godzin i postukać w laptopy w ogrzanym domu.

Ta okazja skłoniła mnie do wspomnień... jak to było z tą elektrycznością kiedy jej nie było.

Najwcześniejsze wspomnienie to... pobyty w piwnicy podczas nalotów (rok 1944).
Matka urządzała mi legowisko na węglu, wokół paliły się świece, słyszałem przytłumione głosy innych lokatorów.

A potem już była elektryczność - światło i maszynka elektryczna, z której korzystaliśmy często gdyż alternatywą była kuchnia węglowa a ta wymagała sporo czasu na rozgrzanie.
Przez długie lata dostawy prądu były dość kapryśne, zawsze pod ręką były świece i oczywiście lampa naftowa.

Swoją drogą nadal uważam elektryczność za cud - pstryk i jest - światło,  nadmuch,  ogrzewanie, chłodzenie.
Na lekcjach fizyki poznałem podstawy elektryczności i zapragnąłem zostać inżynierem - elektrykiem - wyobrażałem sobie, że to nie jest zwykła praca, ale jakaś misja dobroczynna.

Wyjątkowo zafascynował mnie łuk Volty - chciałem znaleźć w internecie ilustrację i.... klapa????
A zatem opowiem -
Pani Piekielniakowa (jakże stosowne nazwisko) - nauczycielka fizyki - umieściła w dwóch uchwytach węglowe pręty, włączyła prąd i ostrożnie zbliżała je do siebie, prawie zetknęła je a tu coś błysnęło - rozsunęła je na kilka milimetrów - między prętami jarzył się łuk białego światła, w powietrzu czuliśmy dziwny zapach - ozon.
Takie węgłowe pręty znajdowały się w bateriach, których używaliśmy w latarkach.

Oczywiście spróbowałem powtórzyć to w domu - chyba wszyscy święci uratowali mnie od ciężkiego porażenia prądem bo lekkie przytrafiało się bardzo często.
Wyjaśnienie - węglowe pręty nie mogą być podłączone bezpośrednio do sieci - krótkie spięcie murowane - łączyłem te pręty drutem z drutem żarowym maszynki elektrycznej.

Nie byłem osamotniony w swoich eksperymentach, kolega z klasy poinformował mnie że dużo ładniejszy łuk Volty można zapalić na grafitach z ołówków - zgadza się.

Inżynierem elektrykiem nie zostałem -
Odwiedziłem kiedyś mojego stryja (brat ojca), przed wojną prowadził firmę elektrotechniczną. Traktowałem go z podziwem, pochwaliłem się wiedzą... amper razy volt to jest wat, a amper razy ohm to volt.
Ale stryjek pokręcił sceptycznie głową i spytał czy wiem jakie są grubości drutów w instalacjach elektrycznych.
W tym momencie moja wizja elektryka-zbawcy ludzkości prysła - reszty dokonało szczęście albo wstawiennictwo świętych...

Wracam na ziemię....
Kilkanaście lat temu odwiedziła nas blogerka z Polski, bardzo dociekliwa i spostrzegawcza osoba.
Zaskoczyły ją australijskie kontakty elektryczne...

Nie wystarczy włożyć wtyczkę do gniazdka, trzeba jeszcze włączyć prąd - ten wciśnięty kontakt w środku to włącznik światła w łazience.

Znajoma uważała to za nonsens, nie zgadzam się - często wtyczka nie wchodzi/wychodzi łatwo do/z gniazdka - człowiek szarpie się z nią a tam wewnątrz mocno się iskrzy...

A jakie są teraz wtyczki (elektryczne) w Polsce i innych krajach EU?

P.S. Sprawozdanie z wtorku...
Obudziłem się już parę minut po 7, było bardzo zimno, w domu 14C, włączyłem ogrzewanie.
Zdołałem sobie przygotować śniadanie i nawet obejrzeć trochę dziennika TV - w wiadomościach wspominali, że temperatura spadła do +1C i pokazywali samochody ze szronem na szybie.
Nasz samochód stał grzecznie na słońcu i nawet zdołał się trochę nagrzać.

O 8:20 telewizor zgasł.
Pojechałem po drobne zakupy.
Wróciłem, znalazłem najcieplejsze miejsce w domu, nałożyłem na głowę narciarską czapkę i zacząłem czytać książkę...
Godzina 11:40 - włączyli prąd.
Tak mnie to rozzuchwaliło, że pojechałem do parku na bosonogi spacer.

Migawka z okolicy...


To frontowy ogródek w domku niezbyt daleko od nas.
Aż się prosi żeby tu posiedzieć wieczorem z kawką...
...niestety,  trzy metry w prawo jest bardzo ruchliwa ulica :(

8 comments:

  1. Na szczęście, całkiem szybko włączyli Wam prąd :)
    Obecnie tak się przyzwyczailiśmy do elektryczności, że jej brak wywołuje ogromne poruszenie, a czasami panikę "co to będzie!?". Kiedyś łatwiej było poradzić sobie z jej brakiem, choć trzeba przyznać, że teraz korzystamy z ogromnej liczby urządzeń, bez których nie wyobrażamy sobie codziennego życia, a które działają na prąd.
    Ja co prawda nie z UE, ale napiszę jakie mamy kontakty. Hmm, zwykłe, chyba takie jak w USA. U mnie prąd ma 110V, wtyczki są małe, z dwoma cienkimi pionowymi płytkami, a gniazdka mają dwie poziome szparki. Nie mają dodatkowych guziczków włączających/wyłączających prąd. Uziemienie, jeśli jest konieczne, to jest w postaci dodatkowego przewodu, który podłącza się do dodatkowej dziurki w kontakcie. Przepraszam za ten opis, ale laik ze mnie i choć podłączyć sama potrafię, to ze słownictwem nie jestem zbyt obeznana ;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję za przypomnienie Japonii, odwiedziłem Japonię w roku 1997 - Sapporo Ski Marathon. Przed wyjazdem kupiłem w sklepie odpowiedni "konwerter" gdyż wziąłem ze sobą 2 urządzenia elektryczne - żelazko do smarowania nart i grzałkę do wody.
      Wtyczki pasowały, ale napięcie nie tak bardzo - żelazko nie mogło osiągnąć odpowiedniej temperatury.

      Delete
  2. Ale do zdjęcia wybrałeś całkiem przytulny kadr... Zawsze liczę się z tym, że prąd mogą wyłączyć, może paść elektrownia itp. Dlatego mam w domu stara kuchnię węglową, której nie usuwam

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ta ławka we frontowym ogródku bardzo mi się spodobała, wszedłem dość daleko na prywatny teren żeby pstryknąć zdjęcie. Na szczęście na zdjęciu nie zarejestrowałem hałasu dochodzącego z ulicy.
      Zawodność elektryczności... jakoś o tym zapominamy, mamy w szafie zapas świeczek, ale jakoś tak coraz bardziej z tyłu.
      Kuchni węglowej nie mieliśmy już w PRL-owskich mieszkaniach w blokach.

      Delete
  3. stary suchar z czasów PRL-u:
    P: jaki jest dwudziesty stopień zasilania?...
    O: milicja chodzi po domach i świeczki zabiera...
    od czterech lat nie jestem już z wielkiego miasta /wielkiego na polską skalę/, tylko ze wsi, co /jak mówi poeta/ widać, słychać i czuć, wręcz z wiochy, gdzie psy szczekają zakrystiami i czasem prąd pada, ale to zwykle chwilowy kryzysik... nie warte zwracania na to zbytniej uwagi... zanim dojdę do tablicy z domowymi bezpiecznikami, żeby sprawdzić, czy to nie u mnie awaria, to wszystko zdanża :) wrócić do normy...
    p.jzns :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tego kawału nie znałem - dziękuję.
      Kilka lat temu, w sąsiedniej dzielnicy, była awaria elektryczności i przez kilka godzin nie działały światła na skrzyżowaniach.
      Akurat przejeżdżałem tam samochodem i byłem pełen uznania dla kierowców, którzy jakoś potrafili się zsynchronizować na ruchliwych skrzyżowaniach.

      Delete
  4. Spodobał mi się ten kontakt i bardzo praktyczne rozwiązanie, my mamy przedłużacze do prądu z wyłącznikiem, nie musze wyłączać wszystkich urządzeń gdy wyjeżdżamy, wystarczy jeden pstryk.
    Pamiętam problemy nie tylko z dostawami prądu, ale i wody. Trzeba było robić zapasy w wannie, przez co ta nie nadawała się wkrótce do użytku, a czasami wożono wodę beczkowozami.

    ReplyDelete
  5. Fajne wspomnienia. Pokazują, że kiedyś codzienne czynności wymagały więcej sprytu i cierpliwości. A dziś włączamy prąd i wszystko działa, jakby za sprawą magii.

    ReplyDelete