Do Australii przyjechaliśmy z Kuwejtu gdzie przebywałem na kontrakcie zawodowym.
Kuwait był bardzo liberalnym krajem, ale jednak obecność religii była odczuwalna na każdym kroku, choćby tuż koło domu, w którym mieszkaliśmy. Był tam meczet i pięć razy dziennie docierały do nas śpiewy muezzina.
Gdy już się jako tako zagospodarowaliśmy rozejrzałem się dookoła i pomyślałem o bliższym kontakcie z krajem, w którym mieliśmy spędzić kilka lat.
Po pierwsze język arabski.
Pracowałem na uniwersytecie i tam były specjalne kursy arabskiego dla fachowców z innych krajów.
Zapisałem się i początki były całkiem obiecujące. Niestety w momencie gdy poznaliśmy litery i trochę słów, nasz nauczyciel zamiast uczyć nas jak posługiwać się prostym językiem na codzień, zdecydował uczyć dokładnie ortografii i zasad gramatyki.
Na nasze prośby żeby nas uczył języka potocznego wzruszał ramionami - potoczny język Kuwejtu, to jest bardzo prymitywny język, nie chcecie chyba żeby ludzie w innych krajach arabskich się z was śmiali?
- Nas to ani ziębi, ani grzeje. Chcemy rozmawiać przy przypadkowych spotkaniach z miejscowymi.
- Nie, nie, czegoś takiego nie możemy uczyć na uniwersytecie. A poza tym - nauczyciel podnosił palec - dobre poznanie ortografii jest konieczne do czytania Świętej Księgi Koranu.
Na to już nie mieliśmy argumentu.
W rezultacie po niecałych 2 miesiącach zrezygnowali wszyscy studenci z Europy i USA. Pozostali tylko Hindusi i muszę przyznać, że potrafili się dogadać po arabsku, o czytanie Koranu nie pytałem.
Po drugie Islam.
Przypominał mi o swoim istnieniu każdego dnia. W piątki mieliśmy dni wolne od pracy - muzułmańska "niedziela"
Jeździliśmy na plażę, na wycieczki, ale czasem przychodziło mi do głowy żeby zajrzeć do meczetu.
Nie wiedziałem jednak jak się do tego zabrać. Żaden z polskich znajomych nie widział w tym sensu.
Arabscy koledzy - Libańczyk, który mieszkał w tym samym bloku bardzo się zdziwił. On do meczetu nie chodził i takie pomysły łączył wyłącznie z ideą przyjęcia wiary. Polecił mi nawet innego kolegę, Egipcjanina, ten był wyznawcą Islamu i na pewno moje zaiteresowanie bardzo go podekscytuje.
To była ostatnia rzecz, której bym chciał.
I tak minęły dwa lata i moja stopa nie tknęła podłogi meczetu.
Dlaczego o tym piszę?
Taki kaprys - przecież dzisiaj piątek - muzułmańska niedziela.
A tak na serio, to ostatnio spędziłem sporo czasu wertując informacje o pielgrzymce do Mekki - Hadj' i o ciekawych osobach, które tę pielgrzymkę odbyły.
Pierwszy odcinek TUTAJ.
Dawne to czasy, kiedy jeden z wujków jeździł do Libii na kontrakty. Nie raz próbowałem go naciągnąć na opowieści o islamie, ale on zbywał mnie stwierdzeniem, że to nic ciekawego. Gdzieś mi to w podświadomości zostało, nigdy mnie islam nie zajmował, nawet gdy pojawił się islamski terroryzm. Na domiar wszystkiego miałem awersję do pielgrzymek, tych katolickich, więc i ta Mekka jest dla mnie czyś w rodzaju „wydarzeń nie z tego świata”.
ReplyDeleteTeraz zaś jest jeszcze gorzej – nie potrafię pojąć potrzeby religijnych rytuałów.
Pielgrzymki - te katolickie przerabiałem w szkole i pozostawiły miłe wrażenia, chociaż nie religijne.
DeleteMekka jest niewątpliwie wydarzeniem nie z tego świata.
A religijne rytuały - odnoszę wrażenie, że wyrastają jak grzyby po deszczu i rózne mają nazwy.
Najwyrażniej współcześni ludzie tego potrzebują.