Z tytułu chyba można się domyśleć, że nie chodzi tu o liturgiczne czytania w kościele.
Od dłuższego czasu nie mogę trafić na książkę, której lektura dostarczyłaby mi satysfakcji.
Dotąd zwalałem wszystkie niedostatki na nieczynną bibliotekę.
Dwa tygodnie temu byłą czynna, wypożyczyłem dwie książki, dzisiaj zdecydowanie zrezygnowałem z lektury obu.
Salman Rushdie - Quichotte.
Jak się łatwo domyśleć jest to kolejna wariacja na temat słynnego, choć nie wiem czy czytanego, dzieła Miguela Cervantesa.
Historia błędnego rycerza przeniesionego do współczesnej Ameryki.
Oooops... przepraszam, tak daleko to ja nie dałem rady doczytać.
Doczytałem do strony 87, pozostało 303, i dowiedziałem się, że bohaterem powieści jest Amerykanin pochodzenia hinduskiego, komiwojażer sprzedający kosmetyki. Firma przeniosła go na emeryturę w związku z czym więcej/cały czas będzie mógł poświęcić na usiłowanie zbliżenia się do istoty swoich marzeń Salmy R. wschodzącej gwiazdy telewizyjnej, również pochodzenia hindusko-amerykańskiego.
Żeby historia się zgadzała, Quichotte potrzebuje towarzysza, Sancho. Na tę pozycję obsadza swojego syna, którego sobie wymyśla.
Wymyśla?
Wydaje mi się, że w tym właśnie leży smak powieści.
W lutym byliśmy kilka dni nad morzem ze świeżymi znajomymi. Otóż oni podczas rozmowy nieustannie weryfikowali w google każdą wymienianą z nami informację.
Z jednej strony to na pewno podniosło precyzję wymiany informacji, ale z drugiej, jakoś odechciało mi się te informacje wymieniać.
No bo ktoś mówi; o, jaki przyjemny wietrzyk, na co otrzymuje komentarz: teraz mamy wiatr południowo-wschodni o sile poniżej 10 węzłów, który wieczorem zmieni kierunek na południowy i zwiększy siłę do 30 węzłów.
Jakoś ten wietrzyk stracił swój urok.
Zauważyłem to w powieści S. Rushdie, nieustający potok do niczego nie potrzebnych faktów.
Pomysł wprowadzenia wymyślonej postaci do wymyślonej powieści wydaje mi się dowcipny i inteligentny - w przeładowanej konkretnymi, niepotrzebnymi faktami rzeczywistości, całkowita fikcja i fantazja są jedyną ucieczką.
Niestety, to dla mnie za daleko.
Żeby upewnić mnie w mojej decyzji autor wprowadza jeszcze jedną sferę abstrakcji - opisuje równolegle los autora opowieści, którą czytamy.
Przeczytane prawie 90 stron to była dokładnie sprawdzona w google relacja o powiązaniach rodzinnych Quichotte'a i autora powieści o nim.
Wystarczy.
Recenzja osoby, która (chyba) przeczytała książkę - TUTAJ.
Przypomniało mi to oczywiście Szatańskie Wersety tegoż autora.
Tamta książka mnie zafascynowała chociaż przyznaję, że mój umysł już wtedy nie potrafił sobie poradzić z ilocią wątków i fantazją autora.
Przez te 32 lata Salman Rushdie dotrzymał kroku postępowi, ja zostałem w tyle.
P.S. Żeby zrekompensować pisanie o tym czego nie było, oferuję link do mojej relacji z przeczytanej książki, Szatańskie Wersety też tam odgrywają pewną rolę - KLIK.
Też mam w zwyczaju ...porzucanie zaczętych książek. Zwykle jest tak, że jeśli jakąś przeczytam do końca to znaczy, że mi się podobała. I przesyt faktów, też jest czasami powodem odrzucenia książki. Ale chyba najczęściej - ogólnie wiejąca nuda... Może dlatego sięgam ostatnio np po realizm magiczny:-)
ReplyDeletePrzypomina mi się opowiadanie pani przewodnik, która oprowadzała nas po warszawskim Zamku Królewskim. Mówiła, że obrazy mistrza Matejki nie zawsze były detalicznym odwzorowaniem epoki. I to jak np wyobrażał sobie średniowiecznego kata mogło daleko odbiegać od rzeczywistości. W sumie fantazja twórców to tworzenie nowej rzeczywistości, czasami ciekawszej niż samo życie. I to nas może też bardziej w książkach pociągać.
Porzucanie książek, nie, takiego zwyczaju nie mam.
DeleteWydaje mi się, że czytam książki odnosząc je do siebie. Czasem, coraz częściej, trafiam na książkę w której nie znajduje dla siebie miejsca. Próbuję je znaleźć, ale nie znajduję.
Wydaje mi się, że to znaczy, że obecna literatura nadąża za teraźniejszością i to jest po prostu stwierdzenie faktu - nie ma tu dla mnie miejsca.
This comment has been removed by the author.
ReplyDeleteTrudno powiedzieć, kiedy mi się „wajcha” przestawiła, ale od dawien dawna nie zaglądam już do powieści. Preferuję literaturę popularno-naukową, czasami religioznawczą czy filozoficzną. Zdarza się jednak dostaję jakąś powieść w prezencie. Nie powiem, że nie próbuję, ale mój zapał kończy się znacznie wcześniej niż dziewięćdziesiąta strona.
ReplyDeleteZgadza się, przecież jesteśmy w tej samej grupie wiekowej.
DeleteMnie udaje się dwa, trzy razy w roku znaleźć naprawdę ciekawą książkę, ale na to przypada trzy razy więcej odrzutów.
Ja mysle ze z lubieniem danej ksiazki jest tak jak ze wszystkim innym - mamy ulubione potrawy, kolory, rodzaj filmow itp.
ReplyDeleteDawno temu do mnie dotarlo i tego sie trzymam - wypozyczam z interesujacej mnie kategorii (historia, popularnonaukowe)) i nigdy, przenigdy nie kieruje sie opinia innych ludzi albo klubow czytelniczych.
Wyglada ze nie brakuje wsrod nas opisanych przez Ciebie ludzi - ja tez mam znajoma ktora kazdy temat, kazda najmniej wazna lub powszechnie znana rzeecz musi analizowac i przekazac swa wiedze o niej w sposob encyklopedyczny. Nawet nie zwraca uwagi na fakt ze ja to samo wczesniej moglam powiedziec choc inaczej - prosto i krotko. Zawsze ze wszystkiego robi wyklad i prace dyplomowa. Jednym slowem psuje urok i sens wymiany uwag, jakby wciaz starajac sie wykazac wiedza ktorej wg niej nikt inny nie posiada. Zamiast mi imponowac to robi odwrotny skutek - nauczyla mnie rozmawiac o blachostkach, glupotach by nie dawac jej szansy na wyklady naukowe.
Mam zwyczaj porzucania ksiazki ktora mnie nie interesuje uwazajac ze tylko by mnie unudzila i zabrala drogocenny czas niczego w zamian nie dajac.