Wednesday, September 15, 2021

Dzień emeryta

Dzisiaj zacząłem dzień od wizyty u lekarza.

Przypomniał mi się dowcip z czasów PRL -
- jak spędza dzień francuski emeryt?
Bierze butelkę koniaku i spędza cały dzień ze swoją przyjaciółką z lat młodości.
- jak spędza dzień angielski emeryt?
Bierze butelkę whisky i spędza cały dzień z dawnym partnerem z gry w krykieta.
- jak spędza dzień polski emeryt?
Bierze butelkę moczu i spędza caly dzień w przychodni medycznej.

Nie wiem jak jest w Polsce teraz.
A jak spędza dzień australijski emeryt w czasach pandemii?
Oczywiście zaoferowano mi telewizytę, ale wybrałem spotkanie osobiste. Tyle mojej swobody wyboru.
W poczekalni czekałem 2 minuty. Wizyta lekarska trwała może 10 minut.
Lekarz - specjalista - kosztował lekko ponad A$100 z czego ponad połowę zwróci mi powszechne ubezpieczenie zdrowotne.
Lockdown - czas wrócić do miejsca zamknięcia

W drodze powrotnej moje radio zagrało Vivaldiego - Koncert na fagot...

Otwierające takty w wykonaniu smyczków - na szczęście mogłem zatrzymać samochód.

Specjalista, którego odwiedziłem to kardiolog. 
Moje serce jest tak zautomatyzowane, że nie ma on wiele do roboty.
Co kilka dni łączę się z jakimś ośrodkiem w USA i aparatura w mojej klatce piersiowej wysyła raport techniczny.
Gdy montowano to wszystko, lekarka zaproponowała, że zainstalują mi rozrusznik z defibrillatorem.
- A po co to fili-brili? - zapytałem.
- W razie gdyby Ci się serce zatrzymało się, to on podtrzyma jego pracę - wyjaśniła lekarka.  To jest trochę większe niż rozrusznik, ale nie powinno zrobić Ci różnicy.

Większe niż rozrusznik?
Oczywiście, że to zrobi różnicę.
Przecież ja wtedy będę LBGT - Left Breast Greater Than...
A przede wszystkim... serce nie zatrzyma się nawet przy takiej muzyce?
Nie chcę.

Muzyka skończyła się, rytm serca wyrównał, podjechałem pod najbliższy plac zabaw.
Jak już kiedyś wspominałem, na takim placu podciągam się na drabinkach.
Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu zabawki zostały zmienione.
Zlikwidowano drabinki - monkey bars - zamiast nich dobudowano jedną huśtawkę i jedną zjeżdżalnię.

Widzę w tym znak czasu -
Drabinki - monkey bars - przywołują dawne czasy.
Wspinanie się, zwisanie. Niektóre dzieci potrafią tak w zwisie przejść całą drabinkę.
Już nie.
Pozostało ogłupiające bujanie się.

Po lunchu wyruszyłem na mój regularny spacer.
Jeszcze w domu usłyszałem tę muzykę - co ty włączyłeś na tym facebooku? - spytała żona.
- To chyba u sąsiada - odpowiedziałem i ruszyłem w drogę.
Muzyka krążyła gdzieś po pobliskich ulicach, wreszcie złapałem ją...

Uwaga: jeśli Vivaldi jeszcze gra, to proszę go wyłączyć przed konsumpcją poniższego filmu.

Ten filmik chyba z Anglii.
Mój samochodzik był nieco inny, ale muzyka taka sama.

Po pierwsze zastanowiłem się, czy on nie narusza covidowych restrykcji????

Po drugie zaskoczyła mnie popularność tego byznesu...



Wydaje mi się, że większość amatorów lodów ma je w domu, w zamrażalniku.
Wyjście na ulicę i zakupy z samochodu to chyba naturalna potrzeba wyjścia z domu.

Przy tym maski, zachowanie dystansu - to chyba pozostanie z nami po zniesieniu restrykcji.

Skierowałem się w stronę domu.
Natrętna melodia dalej krążyła po ulicach - tak jak ten rozrusznik w moim sercu.

34 comments:

  1. Swietnie ze mimo problemow sercowych czujesz sie dobrze i sprawnie. Tak trzymaj.
    U nas tez po osiedlach kraza takie zmotoryzowane lodziarnie i niewazne ze kazdy moze sobie kupic lody i przyrzadzac w domu po swojemu - dzieci maja frajde, to jest glownie dla nich.
    Mamy tez food trucks ktore oferuja najczesciej roznosci w stylu barbecue a jeszcze czesciej meksykanskim - te trzymaja sie dzielnicy biurowcow bo dla urzednikow majacych tylko krotka przerwe lunchowa sa bardzo wygodne. Te trucki pracuja przez caly pandemiczny okres, z lodami ostatnio nie widze i nawet zapomnialam o nich.
    Ja tez mocno przezywam muzyke klasyczna, nawet te utwory ktore znam na pamiec a najmocniej w czasie koncertow na zywo. Tyle co wczoraj jechalam sluchajac koncertu fortepianowego 1 Mendelssohna, tej szybkiej czesci i chwile trwalo zanim sie skapnelam ze jade z predkoscia fortepianu czyli 65 mil na godzine tam gdzie mozna bylo tylko 50.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Food trucks - u nas tego nie ma, chyba widziałem je tylko na parkingu przy plaży.
      Busiki z lodami też nigdy nie odwiedzały naszej dzielnicy.
      Może pandemia stworzyła nowe zapotrzebowanie.

      Delete
  2. Zapomnialam zapytac jak jest u Ciebie z podroza samolotem? mialam znajoma z rozrusznikiem, mieszkajaca w Polsce, ktorej corka zyla w Kanadzie. Nigdy nie mogla tej corki odwiedzic i zobaczyc Kanady bo miala zabronione latanie samolotami.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zakaz latania samolotem - to musi być jakis szczególny przypadek.
      Normalnie, osoby z rozrusznikiem, nie powinny przechodzić przez bramki kontrolne na lotnisku.
      Personel lotniska jest przygotowany na taką okoliczność.
      Kilka lat temy, gdy leciałem do Wietnamu, trochę się obawiałem czy się z nimi dogadam na ten temat, ale nie było problemu.

      Delete
  3. jestem polskim emerytem
    Wstaję ok. 9 rano, biorę lek na czczo i po pół godzince zaczyna się moje życie. Śniadanko to pół jogurciku z leśnymi jagodami, własnoręcznie zebranymi dzień wcześniej ( ewent. jeżyny, maliny) i kubek kawy zbożowej(jęczmień, żyto i cykoria). Do termosu leje następne dwa i schodzimy ( z emerytką) do samochodu. Po drodze drobne zakupy: pół chlebka, 4 piwa butelkowe, inne drobiazgi. PO 20 min. jesteśmy pod naszym drugim domem na wsi. Przebrany wieśniaczo i zaopatrzony w ok. 5 litra wody ze studni głębinowej udaję się do ogródka położonego w lesie. Rozpalam w kuchni zrobionej z felg samochodowych. Palę drewnem. Popijając browar szykuję jakieś jedzonko. Na ogół warzywa. Dynia, kabaczki i inne warzywa. Do drugiego gara wrzucam owoce na kompot. Obecnie śliwki węgierki( urodzaj!), jabłka i jeżyny. Jeśli jest taka potrzeba, to na ognisku piekę jakąś kiełbachę(brrr), schab i chleb pokropiony oliwą( w foli z cebulką i ziołami). Bujam się w hamaku pod mirabelką, albo grzebię w ognisku kijem z jaśminu. Oddycham i słucham świergotu ptaków. Czasami braknie mi piwa, a z winem nie chcę mieszać. Czytam Wasze opowieści z różnych stron Polski i świata, i prawdę mówiąc czym prędzej wracam do swojego zacisza otworzyć kolejny browar.
    Aha, zamrażalnik. Wgląd: warzywa, grzyby, ryby z okolicznej rzeczki( zmielone fileciki z okonków, płotek, drobnica). Właśnie, dziś pieczemy pasztecik z mielonych rybek, kabaczków, marchewki i jaj.
    Do butelki nie sikałem od lat, z przychodnią rzadki kontakt na ogół telefoniczny. Będę żył pewnie do śmierci, a później to się może zobaczy.
    Zabrali Wam wolność, nas okradli z kasy i zdrowia (ciężka praca)-emeryci świata szczajmy na ten bałagan i ZDROWIA.
    Emeryt z Jasła

    ReplyDelete
    Replies
    1. Witam dawno niewidzianego Emeryta z Jasła.
      Dla mnie jest to zawsze Krosno-i-Jasło :)
      Dziękuję za sprawozdanie z dnia emeryta.
      Boże, toż to raj na ziemi.
      U mnie dzień dzisiejszy (czwartek) zaczął sie od zakupów na bazarze.
      Ryba - barramundi - A$59.90/kg. Bochenek (600g) prawdziwego chleba A$8. Pół godziny takiego towarzystwa i poleciało A$120.
      Czyli niewiele taniej niż wizyta u lekarza specjalisty.
      I co dalej robić z tak pięknie zaczętym dniem?
      Pozdrawiam.

      Delete
    2. Dokladnie, raj na ziemii. Czlowiek sobie nie uswiadamia jak wiele traci dopoki nie poczyta o dniu polskiego emeryta.
      Ah... lza sie w oku mym zawinela, kiedy czytalam te wersy o hamakowym bujaniu- toz to jak u Cejrowskiego o Indianach z amazonskiej dzungli. Lezy sobie taki Indianin na hamaku... a dzieciaki(?). No coz- tam bananik, gdzie indziej mango, papaye przerozne... zyc nie umierac. Nie trzeba zbyt wielkiego wysilku, aby rodzine wykarmic:))

      Delete
    3. Mi sie wydaje Lechu, ze w Twoim zyciu cos nie tak poszlo, skoro tymi dolcami australijskimi na prawo i lewo na bazarku szastasz i tylko z ryba i bochenkiem chleba do domu wracasz:)) Kurna chata, czlowiek az czuje ten ciezar zycia :))

      Delete
    4. Ania - w życiu coś nie tak poszło.
      Absolutna racja. Podsumowanie tutaj -
      @https://ewamaria.blog/2021/07/26/utopia-dziecka-komuny/

      Delete
    5. Po przeczytaniu Twojego wpisu, cos mi sie nasunelo na mysl w zwiazku z owym : "Dzieckiem Komuny".
      Tam, gdzie go zamiesciles, nie bardzo chce komentowac, bo nie wiem czy zajrzysz i sprawdzisz.
      Pewne podobienstwo Twoje z moim ojcem zauwazylam w stawianiu sobie celow. Gdyby zyl mialby dzisiaj 83 lata. On tez czul sie chyba spelnionym zawodowo czlowiekiem. Mial wiele uprawnien, ktorymi nie dysponowali koledzy po fachu- do konca swych dni byl poszukiwanym panem z odpowiednimi pieczatkami. Potrafil wiele ludziom ulatwic, ale nie tym najblizszym ( corkom , zonie). Jego kumple, kiedy mozna bylo inwestowali w ziemie, ktora wtedy szla za grosze- mieli dojscia, dostep - korzystali... budowali domy- on nigdy, choc mial super mozliwosci. Nigdy nie bylo mu to potrzebne. Teraz owi kumple i ich rodziny odcinaja od owych inwestycji bonusy. Nic nam ( dzieciom) finansowo nie zostawil. Mialysmy wiecznie pod gore. Jezeli sobie same czegos nie zalatwilysmy, na niego zbytnio liczyc nie mozna bylo. Nie mial moj ojciec wygorowanych ambicji innych niz dobrze wykonywac swoja robote i byc szanowanym w miejscu pracy. Gdyby nie matka tkwilby do konca w 37 metrowym mieszkanku , a tak udalo mu sie , pod naporem i truciem zony, mieszkanie zmienic na 62 metrowe.
      Cos jest na rzeczy z tymi dziecmi komuny, ale owej wczesnej komuny.
      Czytalam razu ktoregos opowiesci obozowe jednego z uciekinierow z obozu w Korei Polnocnej. Potem byl jeszcze dopisek amerykanskiego dziennikarza, ktory ksiazka sie zajal. Mowil on, ze owi uciekinierzy z tej glebokiej komuny nawiewaja oczywiscie do Korei Poludniowej- panstwa kapitalistycznegi i... maja z nimi poludniowcy niemaly problem. Chodzilo miedzy innymi o to, ze ludzie z Polnocy zaspokajali sie np.: rowerem, nie mierzyli wyzej. Jak juz posiedli rower to tak, jakby osiagneli szczyt wlasnych mozliowsci materialnych. Pelna miska, rower , niewielkie mieszkanko i ... da sie zyc. Nie byli zainterowani doksztalcaniem i zwiazanym z tym podniesieniem materialnego poziomu swego zycia etc...
      Jakies takie... dziwne skojarzenia pod wplywem Twojego postu mnie naszly. Czyli w komunie dobry robotnik, fachowiec i powienien cieszyc sie li tylko tym, co zawodowo osiagnal, ze dzieki temu zdobyl szacun, ale nie powinien tego przekladac na dobra materialne. Niech sie cieszy, ze szole, szpital zbudowal, ze samolot skonstruowal, ze uczniowie wspominaja ja /go jako dobrego profesora i to ma byc ta cala zyciowa satysfakcja.))

      Delete
    6. Coś jest na rzeczy z tymi dziecmi komuny...
      Dziekuję za obszerny komentarz.
      Nie wiem czy takich dzieci komuny jest wiele, rozważam tylko polskie środowisko.
      Wyznam, że ostatnie zdanie Twojego komentarza bardzo mi się podoba - człowiek który zostawił coś dla społeczeństwa.
      Oczywiście nie wyklucza to zostawienia spadku dla spadkobierców.
      Pozdrawiam.

      Delete
  4. https://youtu.be/XvfkRbFaRpg
    u mnie na osiedlu /Warszawa, niekoniecznie centrum, ale nie tak daleko/ gościł regularnie taki van jakieś 20 lat temu... lody jak lody, ale miał fajne mrożone ryby, tanio, bez oszukaństwa, bez lodowej "glazury" wliczonej w hipermarketową cenę... komu to przeszkadzało?...
    poszło chyba o te ryby: Bałtyk już odłowiony, reszta niedobitków chroniona unijno - prawnie /polscy rybacy narodowi topią się z rozpaczy (w gorzale)/, bałtycznaya ryba tylko od "ruskich", bo oni mają te jewropejskie regulacje gdzieś... ale co to za ryba, robal, krewetka jakaś, same ości...
    a lody?... to akurat jeszcze funkcjonuje: dzwonisz - masz, zamówisz blondynkę, przyjedzie ruda, ale emerytowi jaka to różnica, skoro i tak niedowidzi...
    p.jzns :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mrożone ryby z vana?
      U nas chyba zabraniają tego przepisy sanitarne.
      Ruda zamiast blondynki - to w porządku :)
      Pozdrawiam

      Delete
    2. kiedyś też, już po zniknięciu tych lodziarni na kółkach w jednym miejscu ustawiał się van - chłodnia z samymi rybami /bałtyckimi też/, ale też przestał, szkoda, bo towar miał dobry i niedrogo...
      nie znam obecnych polskich przepisów, mogły się zmienić od tamtego czasu jakoś... za to z rybami jest obecnie tak, że są tylko w hipermarketach, czasem pojedyncze gatunki w mniejszych sieciach i nie są to ryby bałtyckie... bałtycką rybę można czasem trafić w jakiejś knajpie na Pomorzu, właściciele dwoją się i troją, aby zakupić je bezpośrednio w portach od rybaków, którym jeszcze udaje się coś złowić...
      tak, czy owak z rybami jest teraz słabo, a z bałtyckimi w szczególności...

      Delete
    3. Ryby bałtyckie... kiedyż to ja ostatni raz byłem na Bałtykiem? Pamiętam, że w smażalniach dominował halibut, ale czy to bałtycka ryba?

      Delete
    4. tak dokładnie, stricte naukowo mówiąc, to prawie nie ma ryb bałtyckich rodzimych, endemicznych... znalazłem coś takiego:
      https://divers24.pl/34732-pierwszy-endemiczny-gatunek-w-morzu-baltyckim/
      tak więc pod określeniem "ryba bałtycka" bardziej się rozumie: "ryba, którą da się złowić w Bałtyku"...
      tylko co z tego, że jakaś flądra jest endemiczna, czy napływowa /prawie nie do rozróżnienia/, skoro jedna i druga jest nie do "złowienia" w sklepie :)

      Delete
    5. Ryba bałtycka... całowicie zadowala mnie jeśli jest to ryba, którą w miare regularnie da się złowić w Bałtyku.

      Delete
  5. U mnie w Szwarcwaldzie przyjeżdżają jeszcze takie samochody, ale z mrożonkami... Są nawet dwie konkurujące firmy... Może dlatego nie puszczają żadnej muzyki;-) By się źle nie kojarzyć... Nie wiem... Cała sfera reklamy jest dla mnie raczej nieodgadniona;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Samochody z mrozonkami - jak pisałem wyzej u nas chyba tego zabraniają przepisy.
      Bez muzyki?
      To skąd ludzie mają wiedzieć, że pod ich domem jest taki samochodzik ??

      Delete
  6. Wtrace sie do tych vanow - one maja zamrazarki wiec moga przetrzymywac mieso i ryby. Gdy wlasciciel stara sie o licencje to musi sie wykazac posiadaniem pojazdu z odpowiednim magazynowaniem produktow a tyczy to lodow tez.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na pewno technicznie wszystko jest możliwe.
      Jednak w Australii vany z jedzeniem spotykałem tylko w pobliżu plaży oraz przy stadionach, przed meczem.

      Delete
  7. Jak Ci sie podoba przymierze Australijsko-Brytyjsko -Amerykanskie?
    Mnie bardzo bo ostatnio Chiny robia duzo klopotu wlamujac sie w nasze tajne sprawy (ruski tez), gloszac grozne hasla itd, o covidzie nawet nie wspomne bo kazdy wie ze to ich sprawka.
    Poczulam sie bezpieczniejsza widzac ze cos bedzie zrobione w ich sprawie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wyznam, że zupełnie mi się nie podoba.
      Po pierwsze, australijskie łodzie podwodne - to gorsza historia niż pijany odbijajacy się od płotu do płotu.
      Po drugie - wprowadzenie technologii nuklearnej - to tak jak dac dziecku bombę do zabawy.
      Po trzecie - współpraca militarna z USA - Australia przerobiła to już w Wietnamie, Iraku i Afganistanie. Czy potrzebujemy jeszcze żeby Chińczycy dali nam ostateczną lekcję?

      Delete
  8. Sprawdziłam przelicznik 2,85 zł =1$austarlijski. Wizyta u lekarza specjalisty , pewnie zależy którego, ale kosztuje 200-350 zł( śred.) Wystarczy porównać teraz najniższe zarobki ok.2062zł netto do możliwości pryw.leczenia- wychodzi na to , że szybciej odłoży się na koszty pochówku niż się człowiek wyleczy z jakiegoś cięższego schorzenia. Wybór zdaje się prosty... Kolejki na NFZ do niektórych specjalistów zdają się sięgać wieczności, więc trzeba cieszyć się, że już tu na ziemi mamy życie wieczne :)
    katasta227(w temacie)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wybór - specjalista czy pochówek - w tym porównaniu brakuje mi eutanazji.

      Delete
    2. https://stacja7.pl/ze-swiata/rekordowa-liczba-eutanazji-w-holandii-prawie-7-tys-w-2020-roku/
      Znalazłam artykuł o 104-letnim biologu z Australii
      https://www.wprost.pl/swiat/10123619/104-letni-naukowiec-poddal-sie-eutanazji-wczesniej-zjadl-ulubiony-posilek.html

      Delete
    3. Ale wracając do kwestii leczenia i ponoszonych kosztów- to wychodzi na to, że ceny są podobne,a więc osiągnęliśmy australijski poziom, tyle że waluta inna i proporcje zarobków do ponoszonych kosztów nieco przyćmiewają powyższe osiągnięcie :)

      Delete
  9. Vivaldi...super. Ptaszki też wysłuchały z zainteresowaniem :)

    ReplyDelete
  10. Lechu
    Na polityce światowej się nie znam, a co dopiero łodzie podwodne, amerykańskie, to ho ho. Polska jest zacofana militarnie, mimo takich ważnych "sojuszy", Ambramsów, F number xxx- chyba, że się mylę.
    Bliższy mi jest żołądek, bo lubię dobrze wypić, a przy tym porządnie zakąsić. Orientuję się zatem, co do gara ewentualnie na patelę wrzucić...ryby.
    Natomiast, co do ryb. Jest się czym pochwalić, w produkcji kawioru jesteśmy na trzecim miejscu na świecie, a i mięsko z jesiotra jest dostępne w różnych marketach. Niestety, najwięcej ryb w sprzedaży pochodzi z hodowli, od pstrąga zaczynając a kończąc na węgorzu. Chińczycy, od kiedy opanowali sztukę hodowli węgora, zarzucili nimi cały świat. W Europie Węgrzy sobie doskonale radzili z hodowlą tej przesmacznej ryby.
    Barramundi, w większości pochodzi z ferm hodowlanych, głównie Azji ( chemii ma tyle, co osławiona panga, mylona z solą-rybą oczywiście). Jak czytam 60% barramundi w Australii, to te azjatyckie.
    W Polsce ta ryba się raczej nie sprawdziła, chociaż była( jest?) hodowana pod Olsztynem ( podobnie, jak jesiotr).
    W Polsce są rzeki i jeziora, gdzie w sezonie można sobie w czystych wodach skłusować( amatorsko i dla własnego podniebienia) konkretną rybkę. Wymienię, swoje ulubione: okoń, sandacz, no i oczywiście nr 1! wiosenny schodzący szpickopf, operując językiem starych kłusoli z Warmii, albo Mazur.
    Obecnie chodzimy na grzybki, bo do rezerwatu jest z 50 metrów. Dziś przerwa, bo na razie z prawdziwkami koniec, na jesienne trzeba poczekać ze 2 tyg. Chodzę do lasu, jako obstawa i nauczyciel swojego najmłodszego wnuka, gówniarz ma 5 lat i można go jeszcze edukować przyrodniczo. Chcę mu pokazać zimorodka, to nie tylko dla Angoli ten ptaszek jest KRÓLEM RYB. Sprawdzę, jak to będzie po ang. KINGFI...., czy Fischerking?
    Darz Bór
    Emeryt z Jasła

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ryby z hodowli... cóż, większość żywnosci dostępnej w sklepach pochodzi z jakiejś hodowli działającej na przemysłową skalę.
      Nasza córka mieszka w terenach rolniczych więc czasem dostarcza nam wołowinę lub jajka z hodowli domowych.
      Kingfisher - to raczej nie jest król ryb, ale król rybaków.
      Pozdrawiam.

      Delete
  11. Po naszym biznes parku ostatnio jeździł busik z warzywami- i o dziwo też wszyscy rzucili się na to jak na lody i wykupili wszystko, co było. Może podczas tej kwarantanny ludziom nie chce się biegać do kilku sklepów, dlatego czasem nie kupują wszystkich rzeczy, które by chcieli, albo nie wszystkie rzeczy da się znaleźć- dużo pracowników marketów siedzi na self-isolation, nie ma kto czasami rozkładać towaru i zdarzają się puste półki. Ja już od miesiąca nie mogę w lokalnym Colsie znaleźć piersi z kurczaka.
    Nie lubię jak te grabinki zmieniają na jakieś huśtawki i zjeżdżalnie. Czy to ze względów bezpieczeństwa, bo nie daj boże ktoś sobie otzre ręce albo spadnie? Niech się lepiej autystycznie buja, bo to bezpieczne? Cieszę się, że dorastałam ,,za normalnych'' czasów.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Busik z warzywami, to ciekawe.
      Rozumiem lody, bo to się zjada od razu, ale warzywa to zupełnie inna kategoria.
      Wydaje mi się, że w czasach lockdownu każdy pretekst wyjścia na zewnątrz jest dobry.

      Delete
  12. Dowcip o emerytach przedni. Gdybyśmy uczyli się od Francuzów, to żylibyśmy może nie dłużej, ale na pewno ciekawiej. Pozdrawiam.

    ReplyDelete