Nie, tu nie chodzi o wybory i referendum w Polsce.
My mieliśmy swoje wybory parlamentarne ponad rok temu i myślałem, że będzie spokój a tu, nowo wybrany rząd nie mógł wysiedzieć w spokoju i wymyślił referendum.
Pytanie jest jedno: Czy zmienić konstytucję ustanawiając głos Aborygenów i mieszkańców Torres Islands?
Po pierwsze - nie rozumiem pytania. Aborygeni i Wyspiarze mają obywatelstwo australijskie i mają w wyborach taki sam głos jak każdy inny.
Argumenty rządowe są obszerne i coraz bardziej komplikują obraz. Na mój rozum otworzy to furtkę do sformowania jakiegoś ciała parlamentarnego reprezentującego Aborygenów i Wyspiarzy. A co to ciało zrobi... będziemy martwić się później.
Opozycja parlamentarna zgadła moje rozterki i podsunęła radę - jeśli nie wiesz o co chodzi, to głosuj NIE.
Po drugie - powyższa rada wydała mi się zbyt prosta.
Po trzecie - zaczęło się dzielenie włosa na czworo.
Główny argument zwolenników przyznania specjalnego głosu to - Aborygeni nie mają równych szans - znacznie niższy średni wiek umieralności, znacznie niższy poziom wykształcenia, większa ilość zachorowań, znacznie większa przestępczość, znacznie więcej przypadków konfliktów w rodzinie. To dowód, że obecny system nie spełnia oczekiwań.
Odpowiedź opozycji - zgoda, ale w jaki sposób dodatkowy głos w parlamencie to zmieni?
Obecny stan to wynik niesprawnego działania biurokracji (bo pieniędzy rząd nie żałuje). Dodatkowy głos w parlamencie oznacza dodanie kilku szczebli do biurokratycznego łańcucha, w jaki sposób to może pomóc?
Po czwarte - ku mojemu zaskoczeniu, do opozycji dołączyli Aborygeńscy aktywiści - nie chcemy jakiegoś głosu w parlamencie wymyślonym przez najeźdźców! My chcemy podpisania traktatu pokojowego między prawowitymi właścicielami tych ziem a najeźdźcami. Tam się ustali co tu do kogo należy!
Po piąte - od początku zastanawiałem się - co też podkusiło rząd do propozycji referendum, które niczego nie załatwi a tylko skłóci ludzi?
Teraz dochodzę do wniosku, że może to nie było takie głupie.
Tak jest, to przyczyni się do zwiększenia biurokracji i zwolnienia procesów decyzyjnych.
Rząd, słusznie, przewiduje, że traktatu pokojowego i tak nie da się uniknąć, ale w ten sposób jest szansa rozmydlić go i skomplikować. W innym przypadku bardzo duży wpływ mogą mieć Aborygeńscy ekstremiści.
Referendum w tę sobotę, głosowanie obowiązkowe.
Coraz bardziej niespokojnie robi się na świecie, a skoro nawet w Australii odzywają się takie głosy, to widocznie politycy mają inny pogląd na spokojne życie, niż obywatele... chińskie przysłowie mówi: jeśli nie wiesz, co robić, nie rób nic.
ReplyDeletejotka
Zgoda, niepokój na świecie staje się zaraźliwy.
DeleteChińskie przysłowie - zasadniczo rozsądne, ale w naszym przypadku głosowanie jest obowiązkowe więc trzeba coś zrobić.
Można pewnie oddać głos nieważny, pozostaje jednak opcja - głosuj tak żeby konkretna akcja się odwlekła.
wydaje mi się, że nawet znając sytuację związaną z Aborygenami w Australii chyba bym też nie rozumiał sensu pytania, a jedyne, co mi przychodzi do głowy, to przyznanie większej wagi, wartości nominalnej /np. 1,5/ głosom wyborcom lub posłom Aborygenom... ale czy to jest dobry sposób na poprawienie /teraz już uogólniam/ sytuacji jakiejś mniejszości etnicznej w takim, czy innym kraju?... to już mi się mocno nie wydaje...
ReplyDeletep.jzns :)
Ciekawy pomysł, ale chyba jeszcze mocniej akcentuje różnice rasowe.
DeleteCiekawa sprawa to oczywiście definicja - kto może się uważać za Aborygena?
Proponenci referendum tego nie definiują co według mnie dyskwalifikuje cały projekt.
Nieoficjalne, ale poważne, źródła piszą, że Aborygenem jest osoba, którą uzna za swojego jakieś aborygeńskie plemię.
Znam dwóch Polaków, którzy zostali uznani, przy okazji pękło kilka butelek wódki.
Osobna sprawa to, że w wielu okolicznościach jesteśmy zobowiązani do deklarowania czy jesteśmy Aborygenami czy nie - zakładanie konta w banku, apelacja od mandatu, zakładanie kartoteki u lekarza, podanie o pracę.
nawet już nie próbowałem sobie odpowiadać na pytanie, kogo rząd Australii (odgórnie) uważa za Aborygena, kto i na podstawie jakich przesłanek ma o tym decydować...
Deleteswego czasu w pewnych krajach ludzie wypierali się bycia Żydami...
O ile mi wiadomo, rząd Australii pozostawia tę kwestię w rękach Aborygenów.
DeleteDrugą część komentarza pomijam.
A co Ci zrobią jeśli nie weźmiesz udziału?
ReplyDeleteŻądają wytłumaczenia dlaczego nie wziąłem udziału w wyborach, jeśli wytłumaczenie jest zadowalające - choroba potwierdzona przez lekarza itp, to usprawiedliwiają, w przeciwnym wypadku - mandat - kiedyś było to chyba A$60.
DeletePodejrzewam że wiele osób nie wie jak postąpić....
ReplyDeletePozdrawiam serdecznie.
Stokrotka
Pełna racja, tu jeszcze trzeba uwzględnić, że ponad połowa mieszkańców Australii ma nieanglosaskie i nieueuropejskie korzenie. Wielu żyje w etnicznych społecznościach w ogóle nieświadoma co się dzieje w polityce ani istnienia Aborygenów.
DeleteMoja grupa znajomych ostro się o to pokłóciła- mieszkający tu od pokoleń uważają, że trzeba powiedzieć tak, bo grzech poprzednich pokoleń to tylko i wyłącznie nasza wina, osoby przyjezdne są na nie. To było moje pierwsze głosowanie. Uważam, że rząd daje wystarczająco benefitów, programów, stypendiów, opiekę zrdowotną, przy każdej mojej aplikacji o pracę pyta mnie czy się identyfikuję jako Aborygen. Jeśli ktoś nie umie korzystać z programów, które już są, to nie zbawimy ich na siłę. Nie da się
ReplyDeleteZasadniczo się zgadzam jednak zdałem sobie sprawę, że głos na NIE może uaktywnić radykalnych aborygeńskich aktywistów i doprowadzić do sporych tarć polityczno-społecznych .
Delete