Spojrzałem na listę moich ostatnich lektur - 4 książki, wszystkie napisane przez kobiety, mało tego - przez Australijki.
Chyba żadna z tych książek nie została przetłumaczona na polski ani nie doczekała się polskiej recenzji, za to oryginalne, angielskie, wersje tych książek są mocno promowane na polskich portalach książkowych.
Zacznę od ostatniej lektury gdyż ta książka koncentruje się na inności kobiet - Anna Funder - Wifedom - KLIK.
Po pierwsze - jak przetłumaczyć ten tytuł? Wifedom - bycie żoną?
Po drugie - bycie żoną...
Autorka wiele uwagi poświęca materii życia utkanej przez kobiety.
Przyznaję jej rację, nawet rozszerzam - do tego nie trzeba być żoną, kobiety poświęcają większość swojego życia na tkanie materii, która wyścieła, zmiękcza, upiększa nasze życie - domowe, rodzinne, czasem również zawodowe.
Po trzecie - głównym tematem książki jest relacja z życia małżeńskiego George Orwella, autora słynnych powieści - Animal Farm (Folwark zwierzęcy) i 1984.
To akurat uważam za słabość książki - według mnie Orwell nie był takim nadzwyczajnym pisarzem, na dodatek swoje dwie najważniejsze książki napisał już po śmierci żony.
Osobna sprawa to że taką książkę mogła napisać tylko kobieta - mam tu na myśli ogromny, niewidoczny, wysiłek włożony w zebranie bardzo wielu faktów. Wysiłek, którego według mnie autorka mogła sobie oszczędzić, ale właśnie kobiecość jej nie pozwoliła.
Uwaga podstawowa - Anna Funder nie jest pokorną pracusią - cała książka to jedno wielkie oskarżenie stosunków społecznych, politycznych, kulturowych, które uczyniły żonę Orwella osobą niewidoczną. Autorka całą winą za to, że kobiety są jakie są, obarcza system patriarchalny.
Ja uważam jednak, że biologia ma tu też bardzo dużo do powiedzenia.
Kolejna książka - Pip Williams - Bookbinder of Jericho (Introligator(ka) z Jerycho - KLIK.
Bardzo dobrze wspominam inną książkę tej autorki - Dictionary of lost words (Słownik zgubionych słów) - historia młodej dziewczyny zatrudnionej w pomocniczej roli przy redakcji Oxford Dictionary.
Co ujęło mnie w obu tych książkach to z jednej strony pogodna delikatność bohaterki powieści, z drugiej - pogodna delikatność autorki.
W Introligatorze autorka zachowuje swój styl, tematem książki jest praca w drukarni Oxford Press. Tłem jest sytuacja w Anglii w okresie I Wojny Światowej - niespodziewane zapotrzebowanie na pracę kobiet w dotychczas męskich zawodach i co za tym idzie otwarcie drzwi do edukacji i kariery. Żeby nie było zbyt łatwo bohaterka powieści ma siostrę bliźniaczkę cierpiącą na ADHD czy coś podobnego i to rzutuje na każdą jej decyzję.
Następna - Ed LeBrock - Sound Bites - KLIK.
STOP! Jaka następnA? - Ed LeBrocq to mężczyzna!
Niestety moja perfidia wyszła na światło dzienne.
Przed laty oczarowała mnie swoim głosem radiowa prezenterka muzyki klasycznej - Emma Ayres.
Po kilku latach ślepego oczarowania rozpoznałem ją na sali koncertowej i zrobiło mi się smutno.
Ona była pełna gniewu.
Kilka lat później przeczytałem jej książkę - Cadence m przypadku - relacja z samotnej rowerowej podróży z Anglii do Hong Kongu.
W tej książce zauważyłem jej fascynację światem mężczyzn, do tego w Iranie.
Kolejna książka - Danger Music - relacja z pracy jako nauczycielka muzyki w Kabulu.
To był rodzaj kuracji - powodem gniewu Emmy był fakt bycia kobietą, miała nadzieję że życie w Afganistanie gdzie każdy dzień niósł ryzyko katastrofy, rozładuje tę wewnętrzną walkę płci.
Rozładował - podjęła decyzję radykalnej zmiany płci a także zmianę imienia na Ed.
Kilka miesięcy temu relacjonowałem tutaj książkę Ed'a Ayres - Whole Notes.
Teraz, otoczony książkami kobiet, ośmielę się wyznać, że Whole Notes robiły na mnie wrażenie książki napisanej przez kobietę.
A teraz - Sound Bites - niestety - tytuł został potraktowany zbyt dosłownie - bites znaczy ukąszenia.
Książka to zbiór 40 muzycznych... ukąszeń a autor jawi się jako natrętny komar, a może komarnica?
Ostatnia pozycja to relacjonowana tu nie tak dawno książka Robyn Davidson - Unfinished Woman.
Tytuł mówi wszystko - Niedokończona Kobieta - Robyn swoim przebojowym stylem życia przewyższyła większość mężczyzn - to za mało żeby porównywać się z kobietami.
Zamiast podsumowania...
Spojrzałem wstecz na moją dawną polską lekturę autorstwa kobiet:
- Zofia Kossak-Szczucka - przede wszystkim książki o wyprawach krzyżowych a szczególnie - Bez oręża.
Uważam, że pod wielu względami przewyższała Sienkiewicza.
- Maria Rodziewiczówna - całkiem męskie książki.
- Eliza Orzeszkowa - właściwie pamiętam jedną - Meir Ezofowicz - dobre uzupełnienie Ksiąg Jakubowych.
Żadna z tych książek nie ma w sobie niczego kobiecego.
Czy to źle? Czy za to też należy winić patriarchat?