Wednesday, October 1, 2025

Słowacja

 Ostatnio nic sie u mnie nie dzieje.
Młodsze wnuczęta wyjechały na szkolne ferie. Imprezy kulturalne też się jakoś rozeszły po kalendarzu.
Książki... w tym roku nie trafiła mi się żadna ciekawa książka.
O czym tu pisać?
Zawsze pozostają wspomnienia, ale potrzebny jest jakiś bodziec żeby je przywołać do życia.
Tym razem dostarczyła mi go Ardiola pytając blogerów czy mają jakieś wrażenia z pobytu w (a może na) Słowacji - KLIK.
Mam!  Bardzo dziękuję za inspirację.

W drugiej połowie lat 70-tych pracowałem w świetnym zespole, świetnym zarówno zawodowo jak i towarzysko. Częścią tej drugiej świetności były wspólne wyjazdy na narty.
Oczywiście Zakopane i potworne kolejki do wyciągów. Ktoś wspomniał, że na Słowacji jest dużo lepiej więc spróbowaliśmy.
Rewelacja.
Smokovec - na głównej ulicy było centrum zakwaterowania, tam można było sobie wybrać odpowiednią kwaterę i hajda na deski - Łomnica, Szczyrbskie Pleso - bajka!

20 lat później - rok 1998 - akurat odżyła moja pasja narciarska - tym razem narciarstwo biegowe. Wybrałem się na 3 maratony narciarskie do Europy, w tym maraton (50 km) Bela Stopa w Kremnicy na/w Słowacji.

Wysłałem zgłoszenie i poprosiłem organizatorów o załatwienie mi noclegów - brak odpowiedzi.
Luty 1998 - przejście graniczne na Łysej Polanie.
Po drodze przejechałem przez Zakopane - niesamowicie zatłoczone, zaniedbane.
Autobusem dojechałem do przejścia granicznego - gdzie jest przystanek autobusu do Smokowca?
- O tam, jakieś 200m stąd.
- Może macie tu państwo ich rozkład jazdy?
- Nie mamy, pewnie jest na przystanku.
Przekroczyłem granicę, pomaszerowałem do przystanku i dowiedziałem się, że autobus będzie... za 3 godziny.
Wróciłem więc na przejście graniczne żeby upolować wcześniejsze połączenie...
Nadjechało za kilkanaście minut - autobus z wycieczką szkolną.
Rzuciłem się w ich stronę...
- Stój! Stój! Przekracza pan granicę państwową! Straż!!!
Zatrzymałem się, głosowo przekroczyłem granicę i uzgodniłem, że mnie zabiorą.
Zabrali i jeszcze po drodze zwiedziliśmy piękne jaskinie - Jaskinia Bielska.
Wreszcie stacja autobusowa w Smokowcu - uczniowie popędzili do kiosków ze słodyczami i napojami, ja narzuciłem na siebie dwa plecaki, torba z nartami w dłoni i ruszyłem na baardzo strome i długie schody.

Rzeczywiście długie, opuściłem głowę i maszerowałem powoli.
- Pane Polak, czy pan ma kwatire w Smokowcu? - zachrypiało mi coś do ucha.
Podniosłem głowę - tuż przy mnie stała kobieta w czarnym ubraniu, poczułem zapach alkoholu.
O, nie - toż to jakaś czarownica, przypomniał mi się film Czerwona Oberża, w którym gospodarze mordowali swoich gości.
- Nie, bardzo dziękuję, ja mam noclegi załatwione przez centrum zakwaterowania. Dziękuję.
Spuściłem głowę i kontynuowałem wspinaczkę, ale głos zachrypiał na nowo...
- Pane Polak, centrum zakwaterowania już ne ma, a ja mam dla pana kwatire!
I dużo głośniej...
- Stefan! Stefan! Mam Polaka na kwatire!!!
Podniosłem głowę - na szczycie schodów stał rozkraczony mężczyzna z groźną miną.
Rozważyłem możliwe opcje - wycofać się na dworzec autobusowy i wrócić do Zakopanego?
Raz kozie śmierć - ruszyłem do przodu.
Na szczycie schodów czekał na mnie Stefan a za nim kelner z tacą, na której stały kieliszki z Becherovką.
- A kieliszek dla mnie? - zachrypiała pani w czarnym stroju.
Stefan kiwnął do kelnera z aprobatą, wypiliśmy.
- Musimy trochę poczekać bo czekam tu na Ukrainkę, która jest tu z synem na nartach.
Stefan złapał moje bagaże...
- A co te narty takie lekkie? - zapytał ze zdumieniem.
- Bo to biegówki - odpowiedziałem.
- Biegówki? W życiu nie spotkałem Polaka, który jeździ na biegówkach.
Stefan zaczął mi opowiadać o warunkach noclegu i atrakcjach w okolicy...
- Ta Ukrainka, na którą czekamy... piękna kobieta, ale nie trać na nią czasu... u nich moralność jeszcze stara, nie to co w Europie.
Rzeczywiście była piękna, ale posłuchałem rady, rozpakowałem się i poszedłem na obiad do jakiejś restauracji w pobliżu.
Po powrocie zacząłem szykować się do snu, ale puk-puk - Stefan, w ręku trzymał torbę, w której coś brzęczało.
Poprosiłem go do stołu, otworzył dwie butelki piwa Smadny Mnich...


- Lech, ty jeździsz na biegówkach?
- Tak, za dwa dni pojadę do Kremnicy na maraton Bela Stopa.
Stefan kiwnął z aprobatą głową, pociągnęliśmy z butelek.
- Lech, a ty znasz takie nazwisko -  Jernberg?
- Czy znam? Co za pytanie!  Sixten Jernberg - złoty medal olimpijski na 50 km w Cortinie i w Innsbrucku...
- Lech, Lech - przerwał mi Stefan - a czy ty wiesz, że ja się ścigałem z Jernbergiem w Innsbrucku? I o mało co nie wygrałem?
Zamurowało mnie....
Stefan otworzył kolejne butelki Smadnego Mnicha i zaczął swoją opowieść.
- Lech, rok 1964, ty wiesz jak to było.... zakwalifikowałem się do reprezentacji Czechosłowacji, wyjazd do kapitalistycznego kraju. Reprezentacji towarzyszyło kilku oficerów politycznych, którzy codziennie przypominali o grożących nam niebezpieczeństwach...
Kapitaliści... wyjątkowo podstępne bestie, uważajcie, z nikim nie rozmawiajcie, nie oddalajcie się od drużyny, nie przyjmujcie napojów, słodyczy itp. Oni mogą was otruć albo porwać a najpewniej jedno i drugie.
Dzień przed zawodami - wylosowałem numer o jeden niższy od Jernberga.
- Stefan - instruował mnie trener - to ogromna szansa, nie daj mu się przegonić... no, na to nie masz szans, ale jak cię nawet przegoni, to trzymaj się za nim i masz pewne miejsce w pierwszej szóstce, a może i medal.
Dzień wyścigu - piękna pogoda, doskonale posmarowane narty. Start!
Biegło mi się doskonale... zaliczałem kolejne pętle, 40 km a ja wciąż przed Jernbergiem....
I właśnie wtedy.... usłyszałem jakiś warkot nad głową, spojrzałem... prosto na mnie leciał helikopter!?
Przypomniały mi się te wszystkie historie o porwaniu i zamurowało mnie, nie mogłem ruszyć ręką ani nogą.... i właśnie wtedy minął mnie Sixten Jernberg, ten helikopter to telewizja, filmowali jego bieg.
Ruszyłem na trasę, ale ten szok i ta frustracja zabrały mi całą energię. Bieg ukończyłem poza pierwszą dziesiątką.
Stefan otworzył kolejne butelki i pociągaliśmy z nich pogrążeni w smutku.

Następny dzień - narciarski raj - wypożyczyłem narty zjazdowe i przypomniałem sobie trasy sprzed 20 lat. Były równie piękne.
Kupiłem 6 butelek Smadnego Mnicha i zaprosiłem Stefana na wieczorną pogawędkę.
Pochwaliłem Słowację za postępy polityczne i ekonomiczne. Stefan skrzywił się...
- Komuniści dalej tu rządzą.
- Jak to?
- A tak, ja chciałem wykupić spory dom i założyć tam hotel i już 2 lata nie mogę załatwić pozwolenia. Mój brat ma tu kilka wyciągów, ale ostatnio ma konkurenta, to za komuny był pierwszy sekretarz w Smokovcu, stare układy nadal działają i blokuje dalsze zakupy mojego brata.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem - okropne, Stefan, wypijmy za sprawiedliwość - przecież to ty powinieneś prowadzić najlepszy hotel w Smokovcu a twój brat zarządzać wszystkimi wyciągami.
Pociągnęliśmy z butelek do dna.

Następnego dnia wsiadłem do pociągu do Kremnicy, jechało wielu narciarzy, spytałem ich o noclegi.
- Jak nie załatwiłeś sobie hotelu to cię umieszczą w szkole.
To mi się nie podobało. Cztery lata wcześniej odwiedziłem takie noclegowisko w Niemczech - polowe łóżka w sali gimnastycznej, kilka osób próbowało spać, niektórzy coś tam jedli, większość porównywała ostatnie zakupy.
O nie, tylko nie to!
Zdenerwowany dotarłem do biura zawodów.
- Dostaliście mój list?
- Dostaliśmy.
- Dlaczego nie odpisaliście? Co z moim noclegiem.
- Nie odpisaliśmy... przecież wiadomo,  że i tak musisz do nas przyjść, no to po co? Noclegi, tu jest starszy facet, który spędził wiele lat w Australii, on cię chętnie przenocuje, będziecie mieli wiele tematów do rozmowy... ewentualnie możesz nocować w szkole.
- W sali gimnastycznej z tłumem ludzi?
- Nie, w szkolnym internacie, teraz właśnie są ferie zimowe, możesz dostać osobny pokój.
Ulga... rozpakowałem się, pospacerowałem po Kremnicy, wdrapałem się na zamkową wieżę, wstąpiłem do restauracji na kolację.
Na głównych ulicach miasta były zainstalowane głośniki, które cały dzień przekazywały program słowackiego radia... chyba pozostałość komuny.

Wyścig narciarski - wyjątkowo bezbarwny,  marna pogoda, spore zamieszanie na starcie, trasa w lesie a więc brak przestrzeni i widoków.
Poniżej zdjęcie po wyścigu...



Wróciłem do "mojej" szkoły a tu drzwi zamknięte. Na szczęście na tablicy informacyjnej był telefon dyrektora - zadzwoniłem.
- O, to pan jeszcze nie zabrał swoich rzeczy... a dzisiaj już wracają uczniowie. Zaraz wyślę dozorcę żeby pana wpuścił, pana rzeczy zostały pewnie przeniesione do kotłowni.
Tak właśnie było. Miałem jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu więc zrzuciłem ubranie i poszedłem do łazienki wziąć prysznic.
Gdy wyszedłem zauważyłem spore zamieszanie - w hallu stało kilka osób - przestraszona uczennica i dwie panie, chyba nauczycielki. Rozmawiały z kimś przez telefon...
- Bardzo niejasna sytuacja... męskie ubrania rozrzucone po podłodze, właściciela nie ma, czy mamy wezwać policję?
Ujawniłem się i sprawa zakończyła się pomyślnie :)

P.S. 
Kilka lat później, gdy była już Wikipedia, sprawdziłem jak to było w tym Innsbrucku...
Jest! Stefan Harvan - 22 miejsce, 16 minut za Jernbergiem...
Strona nie podaje numerów startowych - KLIK.
Przypomniało mi się powiedzenia Marka Twaina - to nie jest takie ważne czy opowiadanie jest prawdziwe, ważne żeby było ciekawe.
- Sixten Jernberg - KLIK.
- Maraton Bela Stopa - KLIK.

Saturday, September 20, 2025

Muzyka na bazarze

 ... i to nie byle jakim - Queen Victoria Market - powierzchnia 7 ha, centrum Melbourne, powstał w 1872 r - szczegóły TUTAJ.

Przez wiele lat pracowałem w centrum miasta i wtedy regularnie odwiedzałem to miejsce, ale od wielu lat już tu nie byłem.

Jednak dzisiaj (sobota 20 września) dominującym "towarem" była muzyka...


Busk, busking tłumaczy się na - występ uliczny.

Tym razem ulicznicami będzie Melbourne Youth Junior Strings, a w ich gronie, nasza najmłodsza wnuczka - Gracie.

8 rano w centrum miasta... czego nie robi się dla wnuczki.
Budzik o 6:30 - zimno, czasem pokropi, czasem zaświeci słońce.
Zjadam porządne śniadanie i w drogę.
Decyduję się na jazdę samochodem i słusznie, ruch na ulicach niewielki,  nie mam problemu z parkingiem i to za darmo.

W pierwszej chwili przytłacza mnie nieco rozmiar obiektu. Zauważam w kilku miejscach grupki muzyków przygotowujące się do występu, orkiestra naszej wnuczki zajmuje sporo przestrzeni...


Zespół wsparcia rodzinnego jest jeszcze większy...


Występ się kończy - pora na zakupy.
Przechodzę wzdłuż rzędów stoisk.

Moją uwagę zwraca to stoisko...


Ten facet ma jaja!

Muszę przyznać, że wybór i jakość są dobre a ceny niższe niż na bazarze dzielnicowym, z którego regularnie korzystam.
Klientów średnio-sporo.

Na obrzeżu targowiska zauważam grajkę uliczną we właściwym tego słowa znaczeniu...


Po drodze do domu zaglądam jednak na nasz dzielnicowy bazar - zauważam zmianę.
Poniżej dwa zdjęcia tych samych drzew - różnica czasu - 13 dni...




Znaczy wiosna już przyszła.

Wirtualna wizyta na Queen Victoria Market tutaj...


Tuesday, September 16, 2025

Dzień Oj-oj-oj

 W ostatnią niedzielę (14/9) mieliśmy przyjemność celebrować Dzień Ojca po polskiej mszy w kościele Jezuitów blisko centrum Melbourne.

Dzień Ojca?
Oficjalnie w Australii obchodzony jest w pierwszą niedzielę września, ale w tym roku w polskiej parafii trochę nas przesunęli.
Inna sprawa, że ile krajów tyle dat obchodzenia tego święta - KLIK.
No cóż, słowo - obchodzić - jest nieco dwuznaczne = celebrować, interesować, ale również - unikać, obchodzić z daleka.

Ojciec...
Swojego Ojca właściwie nie pamiętam, umarł gdy miałem 2.5 roku.
Naturalne było, że moja Matka przywoływała jego postać w sytuacjach kryzysowych, a tych było wiele...
Marna sytuacja materialna, coś się zepsuło, ja zachowałem się niewłaściwie - och, gdyby twój Ojciec tu był...
Naturalne więc było, że gdy zacząłem chodzić do szkoły, z ciekawością patrzyłem na ojców swoich kolegów - jak to jest mieć ojca?

Dowiedziałem się niewiele...
Po pierwsze kilku moich najbliższych kolegów, podobnie jak ja, nie miało ojców.
A ci, którzy mieli - ojcowie byli bardzo mało widoczni.
W dwóch przypadkach sprawa była prosta - ojcowie lekarze, to odbijało się na standardzie życia - ci koledzy wyjeżdżali na narty do Zakopanego, urządzali bardzo wystawne urodziny.
To było logiczne i naturalne, ale czy ojciec był potrzebny do czegoś więcej?

Dopiero jak miałem 11 lat spotkałem ojca mojego kolegi, którego mu pozazdrościłem.
To były wakacje letnie w osadzie niedaleko Kielc.
Kilka pań wybrało się tam na wakacje ze swoimi dziećmi a przy okazji wzięły dzieci swoich znajomych - na przykład mnie.
Co niedzielę przyjeżdżali ojcowie - dowozili produkty żywnościowe i spędzali mile czas - grali w siatkówkę, w brydża, organizowali ognisko.
Ale jeden był również doskonałym kolegą... swojego syna a przy okazji kilku z nas. 
Zorganizował nam haczyki i żyłkę i pomógł zrobić wędki. Zrewidował konstrukcję naszych łuków i zasugerował poprawki.
Znalazł nowe trasy wycieczkowe.
Nie minęło wiele czasu a nasza grupka przypadkowych zbierańców zmieniła się w dzielną drużynę..

Tak, taki ojciec by mi się przydał.

Obecnie, podczas wypraw po zakupy, coraz częściej zauważam dzieci w towarzystwie ojców. Odnoszę wrażenie, że mają bardziej zabawowe podejście do dzieci niż matki, ale może ich lista zakupów nie jest tak krytyczna.

W ostatnią niedzielę, obiad był bardzo smaczny, było nas około 60 osób, w tym chyba 8 ojców.

Ilustracja muzyczna - Oh my papa...

 

Friday, September 12, 2025

Nieświęci garnki lepią

 Kilka ostatnich wpisów poświęciłem przyjemnej stronie życia - imprezy kulturalne, handel nieruchomościami, zakupy.

Wypada wspomnieć o szarej stronie rzeczywistości - we wtorek mieliśmy zebranie naszego zespołu Stowarzyszenia św Wincentego...
Pierwszy temat - zarząd Stowarzyszenia poinformował nas, że sytuacja finansowa nieco się pogorszyła w związku z czym powinniśmy być oszczędniejsi w naszej pomocy.
Drugi temat - niektórzy z naszych "klientów" są nadmiernie roszczeniowi, oczekują regularnego wsparcia niezależnie od okoliczności. W ostatnim miesiącu były dwa przypadki, w których klientki zachowały się niegrzecznie.

Wczoraj - czwartek - 2 wezwania.
Obie wizyty całkiem miłe.
Inna sprawa, że nie przepytywałem klientek dlaczego proszą o pomoc.
Z drugiej strony - pomoc raczej skromna - vouchery na żywność wartości A$80 - poprzednia pomoc miała miejsce 3 miesiące temu.
Sądzę, że w obu przypadkach, klientki nie cierpiały głodu.
Dlaczego prosiły o pomoc?
Skoro dają to trzeba brać?
Pewnie tak.

Zastanowiłem się chwilę nad profilem rasowym osób proszących nas o pomoc.
Nie ma żadnej Polki ani Polaka :)
Właściwie to nie ma nikogo z byłego Demoludu.
Nie ma Chińczyków ani Wietnamczyków.
Wyjaśnienie jest zapewne dość proste - to są migranci i dzieci migrantów, którzy przyjechali tutaj żeby sobie polepszyć życie.

Wrócę do tytułu wpisu - święci - nie-święci...
W poniedziałek była rocznica śmierci twórcy naszego Stowarzyszenia -  Fryderyka Ozanam - KLIK.
Zastanowiłem się nad jego życiorysem - jaki porządny człowiek - porządna rodzina, uregulowany bieg życia - studia, małżeństwo, dziecko. 
Niestety śmierć w młodym wieku.

W 1997 roku papież Jan Paweł II nadał mu tytuł błogosławionego.
Na naszych spotkaniach wzdychamy do Boga, żeby nasz patron został świętym.
Ja za bardzo nie wzdycham -
- po pierwsze nie rozumiem religijnego uzasadnienia takich wyróżnień,
- po drugie - o ile mi wiadomo, decydującym argumentem są cuda a tu mam jeszcze więcej zastrzeżeń.
Ostatnio zrobiło się głośno o kanonizacji Carlo Acutis - KLIK - młodego influencera, który propagował w internecie cuda.
Logiczne - kto promuje cuda ten zyska cudowną promocję

Fryderyk Ozanam tylko i po prostu pomagał ubogim i zachęcił swoich znajomych żeby do niego dołączyli.
Ale błysnęła mi iskra nadziej - z życiorysu F. Ozanama dowiedziałem się, że był przyjacielem A. Ampera - KLIK - tak, tego Ampera, który daje siłę wszystkim sieciom elektrycznym.
To jest dopiero CUD :)

Muzyczna strona dnia - wczoraj były 90 urodziny kompozytora Arvo Part - KLIK.
W związku z tym jego muzyka towarzyszyła mi podczas jazdy na poranne zakupy, 
Oczywiście Spiegel in Spiegel (Lustro w lustrze) - nieskończone odbicie - KLIK.
Cud, że zdołałem coś kupić.
A więc jednak - CUD!

Sunday, September 7, 2025

Skok w bok

 Sierpień obfitował w wydarzenia kulturalne, przyszedł wrzesień, nominalnie to u nas Wiosna, ale do pogody ta wiadomość dotarła z opóźnieniem.
Bardzo zimne noce, półsłoneczne, chłodne dni.
W takim klimacie dowiedziałem się o nietypowej imprezie w nietypowym miejscu - teatr NuWorks zlokalizowany na przemysłowych przedmieściach Melbourne...

Dotarłem tu wieczorem, w zupełnych ciemnościach, okolica wiała grozą, oświetlone wejście do "teatru" dawało poczucie jakiejś nadziei...

Nadzieja była dość złudna, w środku było okropnie zimno. Wprawdzie znajomi, którzy znają to miejsce, ostrzegali, ale nie spodziewałem się, że mają aż tyle racji.

Tytuł przedstawienia był rozgrzewający - 

Ta maszyna zabija faszystów!

Moje skojarzenie - Związek Radziecki!
Błędne... ale może nie tak bardzo.

Woody Guthrie - KLIK - amerykański śpiewak (lata 1935-1950) o lewicowych poglądach. Komponował i wykonywał piosenki apelujące do ludowej solidarności.
Najpopularniejsza jego piosenka - This land is your land ...

Ciekawe, że w czasach PRL nic o nim nie słyszałem, swoją drogą piosenka wyjątkowo prosta.
Inna sprawa, że W. Guthrie był tak zdezorientowany w politycznym krajobrazie, że napisał piosenkę wychwalającą pakt Ribbentrop-Mołotow i napaść Związku Radzieckiego na Polskę we wrześniu 1939.
Dowiedziałem się o tym z Wikipedii, ciekawe, że polski wpis Wikipedii nic o tym nie wspomina.

Istotna część jego życiorysu to właściwie treść książki J. Steinbecka - Grona Gniewu...
Spokojne życie na farmie w stanie Oklahoma gwałtownie przerwane suszą i klęską głodu w 1935 roku. Kilkaset tysięcy ludzi opuściło domy i powędrowało w poszukiwaniu chleba - KLIK.

Grona Gniewu - sprawdzam na półce - mam egzemplarz z 1961 roku.
Zgadza się, w 1956 roku nastąpiła "odwilż", w księgarniach pojawiły się setki książek zachodnich pisarzy, które do tego czasu były zakazane.
Hemingway, Steinbeck, Faulkner - laureaci Nobla - ich nazwiska wymawiałem z nabożeństwem, lektura ich książek raczej mnie rozczarowała.

Wracam do przedstawienia - postać W. Guthrie według mnie narzucała sporo ograniczeń i w tym kontekście przedstawienie było bardzo dobre - świetny amerykański akcent, dobry śpiew, bardzo dobra dynamika na scenie.

Sobota i całkowita zmiana nastroju.
Mocne słońce, drzewa przed targowiskiem pobielały...

Spieszę się z zakupami żeby móc w spokoju posłuchać audycji muzycznej - Music Class.
Take your seat and sharpen your pencil (zajmij miejsce w szkolnej ławce i zatemperuj ołówek) - poleca para prezenterów a mnie przypomina się lekcja sprzed 3 tygodni - temat - kontrapunkt i bardzo zaskakująca ilustracja muzyczna doskonale pasująca do tematyki czwartkowego przedstawienia...


One day more - to moja obecna dewiza życiowa.


Thursday, September 4, 2025

Mała muzyczka nocna

Środa, 3 września - wyczekiwany kolejny koncert z serii Mostly Mozart :)
W okolicach Melbourne Recital Centre zauważam wzmożony ruch - na chodnikach sporo siwowłosych piechurów, na przystanku tramwajowym wysypuje się grad białych głów.
Autobusiki przywożą grupki osób, zapewne z domów opieki. 

Na sali koncertowej...


Zagęszczenie... prawie jak w niedzielę w moim kościele parafialnym.
To znaczy - w kościele parafialnym było jeszcze lepiej... a może nawet trochę gorzej - zabrakło siedzących miejsc.

Skoro już zajrzałem do kościoła to wspomnę, że w ostatnich dwóch tygodniach zaglądałem tam również z okazji pogrzebów.
Dwie dobrze mi znane parafianki, jedna - Pat (Patrycja) - nawet bardzo dobrze gdyż działała razem ze mną w Stowarzyszeniu św Wincentego...


Ostatnie lata życia spędziła w domu opieki prowadzonym przez siostry Nazaretanki.
Też miłe skojarzenie - ja chodziłem do szkoły Nazaretanek :)

Podczas pogrzebu głos zabrał jej syn... matka do ostatnich chwil była pełna pozytywnej energii... najważniejsze, to żeby nie umrzeć w sklepie.. - mówiła - tyle spraw niezałatwionych.
Znajoma parafianka powiedziała mi, że Pat umówiła się ze swoją sąsiadką w domu opieki, że gdy jedna z nich będzie umierać, druga będzie trzymać ją za rękę.
I właśnie tak to wyglądało.

A cóż to za dziwny wstęp do koncertu z wesołą serenadą w programie?

Bo koncert też był dziwny.
Pierwsza pozycja - W.A. Mozart - Requiem - Lacrimosa - płacząca.
Wspomnę, że W.A. Mozart nie dokończył tej części Requiem, zdążył napisać tylko 4 takty, rękopis poniżej...

Requiem dokończył uczeń Mozarta - Franz Süssmayr.

Na środowym koncercie Lacrimosę wykonał zespół instrumentów dętych blaszanych - bardzo dobrze wykonał, to był zdrowy płacz. 
Nie znalazłem właściwej ilustracji więc załączam tradycyjne wykonanie - chór i orkiestra - KLIK.

Kolejna pozycja - Symfonia kameralna (Opus 110a) Dymitra. 
Mozart i Szostakowicz - do głowy by mi nie przyszło takie zestawienie, ale okazało się dobrze pasować do mojego, przekornie-pogrzebowego, nastroju.
Cały utwór- KLIK.

Sugeruję posłuchać około 1.5 minuty pierwszej części (Largo) i skoczyć do drugiej części - Allegro Molto i sprawdzić swoją wytrzymałość.
Zdecydowanie to nie jest nastrój, w jakim chciałbym umierać

Co innego - Eine kleine Nachtmusik - KLIK.

Monday, September 1, 2025

Biały promień na żółtym tle

 Na początku sierpnia informowałem o wystawieniu na sprzedaż domu w naszej okolicy, na zdjęciu widać było tablicę informacyjną agencji nieruchomości - Ray White czyli Promień Biały.
Spacerując po okolicy zauważyłem w wielu miejscach tablice tej agencji - na przykład ta...

Pani Linda Pan - ze zdjęcia wnioskuję, że to silna kobieta, kobieta sukcesu - nie byle pan, raczej Panisko.

Żółte tło...
W tej dziedzinie natura konkuruje z agencją nieruchomości....


===


Pół kroku dalej i dla odmiany znowu Biały Promień...


Ten adres jest mi bliski - to jest nasz bezpośredni sąsiad - stykamy się plecami, ale przed 42 laty to był NASZ adres, nasza działka - dwa razy większa od obecnej.


Wracam do rzeczywistości...
4 tygodnie temu wspominałem o nadchodzącej licytacji unitu naprzeciwko naszego domu.
Licytacja odbyła się w sobotę.
Zgromadziło się około 20 osób - przynajmniej sześć z nich to sąsiedzi, ciekawi co w trawie piszczy.
Dwóch agentów przygotowujących licytację skoncentrowało swoją uwagę na dwóch potencjalnych rywalach pokazując im coś na smartfonach.
Wreszcie pojawił się licytator - nienaturalnie rumiany, bardzo starannie ubrany, młody człowiek.
Oglądałem kilka takich licytacji, ale tym razem licytator dostarczył nam sporych atrakcji - bardzo dowcipny, inteligentny, świetnie kontaktował się publicznością.
Pierwsza oferta A$850.000 - starszy pan o europejskim wyglądzie,  towarzyszyły mu dwie młode panie - może córki?
Odpowiedź była mocna - A$1,050,000 - starszy pan o chińskim wyglądzie.
Licytator kontynuował wyliczanie zalet i potencjału licytowanego obiektu a agenci przekonywali obu potencjalnych kupców aby pozostali w grze.
Prowadzenie zmieniło się chyba 8 razy - zwycięzca - pan z córkami, jedna aż popłakała się z emocji - może to dla niej tatuś kupił ten unit?
Cena A$1,180,000 - spodziewałem się nieco większej kwoty.




P.S. Weekend minął nam przyjemnie - na koncercie Nasze Polskie Kwiaty, w którym wystąpiła czwórka naszych wnucząt w różnych rolach.
Zmiana nastroju...
Poniedziałek rano - wiadomości - dowiedziałem się, że w niedzielę w głównych miastach Australii odbyły się całkiem energiczne protesty przeciwko masowej imigracji do Australii - KLIK.
Rząd planuje przyjąć w przyszłym roku 230,000 migrantów.


Friday, August 29, 2025

Dzień targowy

 Mam przynajmniej dwa takie dni w tygodniu, znaczy rutyna, ale dzisiaj spotkało mnie zaskoczenie...


Główne stoisko warzywno-owocowe zamknięte - zbankrutował - wyjaśniła pani prowadząca stoisko z orzechami.

Rzeczywiście, już od dwóch tygodni zauważyłem zmniejszoną ilość klientów... również i ja nie byłem zbyt lojalny - porównywałem ceny i jakość w innych sklepach i czasem korzystałem z usług konkurencji.

Najbardziej oczywisty był warzywniak w najbliższej okolicy, chiński...
Nie chodzi o to, że prowadzą go Chińczycy - gdy wchodziłem do środka czułem zdecydowanie, że jestem w obcym kraju, zapewne w Chinach - półki zastawione towarami - w 99% przypadków nie wiem co to jest ani jak to się je... to znaczy je się zapewne pałeczkami.
Obsługa wydaje się mnie nie zauważać - przestawiają pudła z towarami, co raz im się coś rozsypie, coś zaczepi. Zamiatają śmieci z wielkim rozmachem - może i mnie chcieliby wymieść?
Kasjerki bardzo bezceremonialne, coś krzyczą do obsługi sklepu, bez słowa pokazują mi cenę wyświetloną na ekranie. Płacę im gotówką, wolę pozostać anonimowy.

Właśnie skończyłem czytać książkę - All that's Left Unsaid - Wszystko co pozostało niedopowiedziane - autorka - Tracey Lien - Australijka wietnamskiego pochodzenia.
Wyznam, że mocno poruszyła mnie ta książka... właściwie nie powinna poruszyć.
To lektura mojego kółka książkowego, już chyba czwarta książka za każdym razem innej azjatyckiej autorki, trzech poprzednich nie miałem cierpliwości przeczytać.
Tym razem było odwrotnie - ja się autentycznie przestraszyłem... właściwie nie wiem czego - nieludzkich relacji rodzinnych? rasizmu w szkole? okrucieństwa w środowisku handlarzy narkotyków?
Po prostu - nie chciałem się dowiedzieć tego co zostało niedopowiedziane.
Coś podobnego odczuwam w tym chińskim sklepie.

Muzyka, której słuchałem w samochodzie dobrze kontrastowała z moimi sklepowymi wrażeniami - Polka kompozycji Alfreda Schnittke - KLIK.

Zmiana nastroju... zamknięty warzywniak zdopingował mnie do wizyty w pobliskim centrum handlowym, które jakoś nigdy nie było mi po drodze.
A więc - skok w bok - nowe osiedle wybudowane w miejscu byłego kamieniołomu...



Pusto, głucho...
Wchodzę na dach gdzie znajduje się komunalny ogród...



Zaglądam do sklepów - również pustka.
Na placu zabaw kilka matek z dziećmi, większość Azjatki.

Stoisko serwujące sushi...


Dwie ruchome taśmy, na których krążą pojemniczki z sushi, ani jednego klienta.
Zastanawiam się - kiedy sztuczna inteligencja osiągnie taki poziom, że.... poczuje apetyt?

Sunday, August 24, 2025

Pięć tysięcy czterysta trzydziesty czwarty w kolejce

 Tydzień temu spróbowałem kupić bilety na koncert Melbourne Youth Orchestra, w której gra nasza najmłodsza wnuczka, dostałem takie powiadomienie...

Zadziwiło mnie tempo obsługi klientów - 27 minut to znaczy.... 200 klientów na minutę - przestraszyłem się, że przy takim tempie dostanę zadyszki.
Spróbowałem za kilka godzin i dostałem bilety bez czekania.

Koncert odbył się w sobotę, bardzo sympatyczny - w Post Scriptum linki do ciekawszych punktów programu.
Prowadzący koncert wspomniał istotne elementy działania orkiestry - synchronizacja, synchronizacja, synchronizacja - pauzy, chwile ciszy - równie istotne jak gra.

Poniżej zdjęcie z występu 3 miesiące temu, tym razem więcej uwagi zwróciłem na telefony komórkowe w rękach kilku osób...


Na sobotnim koncercie przybrało to katastrofalne rozmiary, moja żona poprosiła personel o interwencję, ale byli zbyt delikatni.

Sobota wieczór, w wiadomościach podali informację, że nasz maraton narciarski - Kangaroo Hoppet - odbył się w doskonałych warunkach...



Niedziela - po mszy przeniosłem się do bajki z tysiąca i jednej nocy - balet Aladyn - występował nasz wnuk Feliks.

Byliśmy na popołudniowym przedstawieniu czyli dominowały mamy z córeczkami, które zapewne uczęszczają na kursy baletowe.
Córeczki były urocze, ale obserwując tempo w jakim zajadały popcorn nie wróżę im tanecznej kariery, raczej upodobnią się gabarytowo do swoich mam.
Balet - wydaje mi się być muzealną dziedziną sztuki.
Zajrzałem do listy wszystkich baletów opisanych w Wikipedii - KLIK - bardzo długa lista, zaskoczyło mnie, że znajduje się na niej sporo baletów stworzonych po II Wojnie światowej. Jednak zdecydowana większość są to jednorazowe produkcje - lokalna inicjatywa, której nikt nie podchwycił.
Aladyna na tej liście nie ma :(

Dzisiejsze przedstawienie...
Piękna sceneria i urocze sceny w sułtańskim pałacu... wyznam, że wydało mi się to właściwym klimatem dla emeryta.
Muzyka - trochę za bardzo natarczywa i jednostajna.
Taniec - brak efektownych solówek i duetów, ale całość miła dla oka.
Nasz wnuk - nie miał wielkiego pola do popisu, ale i tak zdobył ogromne brawa jako animator czarodziejskiego dywanu.

P.S.
Ilustracja muzyczna - video znalezione na internecie.
Barry Balmages - Where the river flows - KLIK.
Chris Thomas - A little Mischief Music - KLIK.
Eine kleine Bachmusic - KLIK.- to video wygląda jakby je zrobili niesforni widzowie na naszym koncercie.

Alladin - znalezione w sieci - KLIK.

Thursday, August 21, 2025

Bezelek

...tryczności

 Tak wypadło nam we wtorek.
No, powiedzmy - przez część wtorku.

Dostawca elektryczności powiadomił nas na wszelkie sposoby, że nie będzie prądu przez 8 godzin - od 8 - 16.

Kilka dni wcześniej przeanalizowaliśmy sytuację.

O 8-mej rano nie będzie prądu!!!
Toż my dopiero wygrzebujemy się z łóżek a tu nie będzie ogrzewania!!?!
Na szczęście mamy kuchnię gazową (w nowobudowanych domach nie ma już instalacji gazowych), to będzie można zagotować wodę na herbatę.

Oooo i chyba warto poprzedniego wieczora wyprowadzić samochód z garażu, bo niby można ręcznie podnieść rolety w drzwiach, ale ostatnio miałem z tym trudności.

Na szczęście w pobliżu mieszka nasza córka i spędza większość dnia w pracy a więc możemy sprowadzić się do niej na kilka godzin i postukać w laptopy w ogrzanym domu.

Ta okazja skłoniła mnie do wspomnień... jak to było z tą elektrycznością kiedy jej nie było.

Najwcześniejsze wspomnienie to... pobyty w piwnicy podczas nalotów (rok 1944).
Matka urządzała mi legowisko na węglu, wokół paliły się świece, słyszałem przytłumione głosy innych lokatorów.

A potem już była elektryczność - światło i maszynka elektryczna, z której korzystaliśmy często gdyż alternatywą była kuchnia węglowa a ta wymagała sporo czasu na rozgrzanie.
Przez długie lata dostawy prądu były dość kapryśne, zawsze pod ręką były świece i oczywiście lampa naftowa.

Swoją drogą nadal uważam elektryczność za cud - pstryk i jest - światło,  nadmuch,  ogrzewanie, chłodzenie.
Na lekcjach fizyki poznałem podstawy elektryczności i zapragnąłem zostać inżynierem - elektrykiem - wyobrażałem sobie, że to nie jest zwykła praca, ale jakaś misja dobroczynna.

Wyjątkowo zafascynował mnie łuk Volty - chciałem znaleźć w internecie ilustrację i.... klapa????
A zatem opowiem -
Pani Piekielniakowa (jakże stosowne nazwisko) - nauczycielka fizyki - umieściła w dwóch uchwytach węglowe pręty, włączyła prąd i ostrożnie zbliżała je do siebie, prawie zetknęła je a tu coś błysnęło - rozsunęła je na kilka milimetrów - między prętami jarzył się łuk białego światła, w powietrzu czuliśmy dziwny zapach - ozon.
Takie węgłowe pręty znajdowały się w bateriach, których używaliśmy w latarkach.

Oczywiście spróbowałem powtórzyć to w domu - chyba wszyscy święci uratowali mnie od ciężkiego porażenia prądem bo lekkie przytrafiało się bardzo często.
Wyjaśnienie - węglowe pręty nie mogą być podłączone bezpośrednio do sieci - krótkie spięcie murowane - łączyłem te pręty drutem z drutem żarowym maszynki elektrycznej.

Nie byłem osamotniony w swoich eksperymentach, kolega z klasy poinformował mnie że dużo ładniejszy łuk Volty można zapalić na grafitach z ołówków - zgadza się.

Inżynierem elektrykiem nie zostałem -
Odwiedziłem kiedyś mojego stryja (brat ojca), przed wojną prowadził firmę elektrotechniczną. Traktowałem go z podziwem, pochwaliłem się wiedzą... amper razy volt to jest wat, a amper razy ohm to volt.
Ale stryjek pokręcił sceptycznie głową i spytał czy wiem jakie są grubości drutów w instalacjach elektrycznych.
W tym momencie moja wizja elektryka-zbawcy ludzkości prysła - reszty dokonało szczęście albo wstawiennictwo świętych...

Wracam na ziemię....
Kilkanaście lat temu odwiedziła nas blogerka z Polski, bardzo dociekliwa i spostrzegawcza osoba.
Zaskoczyły ją australijskie kontakty elektryczne...

Nie wystarczy włożyć wtyczkę do gniazdka, trzeba jeszcze włączyć prąd - ten wciśnięty kontakt w środku to włącznik światła w łazience.

Znajoma uważała to za nonsens, nie zgadzam się - często wtyczka nie wchodzi/wychodzi łatwo do/z gniazdka - człowiek szarpie się z nią a tam wewnątrz mocno się iskrzy...

A jakie są teraz wtyczki (elektryczne) w Polsce i innych krajach EU?

P.S. Sprawozdanie z wtorku...
Obudziłem się już parę minut po 7, było bardzo zimno, w domu 14C, włączyłem ogrzewanie.
Zdołałem sobie przygotować śniadanie i nawet obejrzeć trochę dziennika TV - w wiadomościach wspominali, że temperatura spadła do +1C i pokazywali samochody ze szronem na szybie.
Nasz samochód stał grzecznie na słońcu i nawet zdołał się trochę nagrzać.

O 8:20 telewizor zgasł.
Pojechałem po drobne zakupy.
Wróciłem, znalazłem najcieplejsze miejsce w domu, nałożyłem na głowę narciarską czapkę i zacząłem czytać książkę...
Godzina 11:40 - włączyli prąd.
Tak mnie to rozzuchwaliło, że pojechałem do parku na bosonogi spacer.

Migawka z okolicy...


To frontowy ogródek w domku niezbyt daleko od nas.
Aż się prosi żeby tu posiedzieć wieczorem z kawką...
...niestety,  trzy metry w prawo jest bardzo ruchliwa ulica :(

Monday, August 18, 2025

Niedzielny ogień

 Niedziela - 17 sierpnia.
Lekko słoneczny, ale zimny poranek. Już z daleka zauważyłem duży tłok na parkingu przed kościołem.
A w kościele było dużo gorzej... znaczy dużo lepiej, bo jakoś cieszy mnie gdy kościół jest pełen ludzi.

Tu zdjęcie kilku osób z grupy chóralno-instrumentalnej...


W ławkach zabrakło miejsc - powtórzę - cieszyło mnie to. Pamiętam z dawnych czasów jak stanie podczas mszy było normalną praktyką i to jeszcze z dzieckiem na rękach.

Wkrótce sprawa się wyjaśniła, to była msza dla młodzieży czyli przyszły na nią osoby, które regularnie przychodzą na mszę o 5 popołudniu.
W każdym razie taki tłok w kościele podziałał na mnie ożywiająco.

Na marginesie wspomnę paradoks - jestem osobą niewierzącą i nie miałbym śmiałości rozmawiać na temat wiary i religii z żadną osobą spotkaną w kościele w obawie, że może bym zachwiał ich wiarę.
Dlaczego więc regularnie chodzę do kościoła - bo czuję się tam dobrze.

Kazanie wygłosił gość parafii, ksiądz z Indonezji...


Jego wygląd był dla mnie zaskoczeniem - Indonezja? Na pierwszy rzut oka kojarzyłem go z Bliskim Wschodem.

Ewangelia była też nietypowa...
"Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i bardzo pragnę aby już zapłonął....
Czy sądzicie, że przyszedłem, aby dać ziemi pokój?
Ależ nie – mówię wam – raczej rozłam.
Odtąd bowiem w jednym domu pięciu poróżni się między sobą: trzech stanie przeciw dwóm, a dwóch przeciw trzem.
Poróżnią się: ojciec z synem, a syn z ojcem; matka z córką, a córka z matką; Teściowa ze swoją synową, a synowa z teściową.
Ewangelia św Łukasza 12 49:53.

Teściowa poróżni się z synową - to akurat bardzo życiowe spostrzeżenie.
W tym kontekście jedyna pokojowa relacja występuje między teściem i zięciem :)

Kazanie było na inny temat - udział osób niepełnosprawnych w działalności religijnej.
Sympatyczna strona religii.

Jednak główną/jedyną inspiracją do tego wpisu był umieszczony w biuletynie parafialnym artykuł: Katolicyzm i Sztuczna Inteligencja - jak powinni zachować się katolicy?
1. Czy SI wspiera ludzką godność?
Tak - przez udoskonalanie medycyny, psychologii, edukacji.
Ryzyko - redukcja krytycznego myślenia, redukcja relacji międzyludzkich.
2. Czy wspiera etos pracy?
Tak, eliminując wiele niebezpiecznych czynności, ale jednocześnie potrafi wyeliminować prace, które dla wielu osób były sensem życia.
3. Czy wspiera holistyczne relacje międzyludzkie?
Raczej nie - bądźcie ostrożni.
4. Kształtowanie świadomości.
Bądźcie ostrożni - S.I. może promować zachowania zgodne z obowiązującym prawem, ale niekoniecznie moralne.
5. Jak S.I. może pomóc nam więcej BYĆ niż DZIAŁAĆ?
Raczej nie może.

W tym miejscu polecam książkę Toby Walsh'a - Machines behaving badly, the morality of AI.
Autor zwraca uwagę, że rozwój Sztucznej Inteligencji kontrolują ludzie, którzy skompromitowali się wielokrotnie na wielu frontach i nie zamierzają zmienić swoich metod działania.

P.S.
Z przekory poprosiłem SI żeby wyjaśniło niedzielną Ewangelię - wyjaśniło zgodnie z katolicką tradycją:
Ten „ogień” w pierwszych słowach Ewangelii jest często rozumiany jako ogień Ducha Świętego, oczyszczenie i sąd. Ogień spala to, co fałszywe, pozostawiając tylko to, co prawdziwe. Proces ten nie jest bezbolesny i może budzić sprzeciw.

Rozłam w rodzinie...
W starożytności (i do dziś) lojalność wobec rodziny była jedną z najsilniejszych więzi.
Idąc za Jezusem, niektórzy musieliby wybrać lojalność wobec Niego ponad tradycje rodzinne czy wierzenia.
To naturalnie prowadziłoby do napięć – rodziny dosłownie podzielone ze względu na wiarę.
Nie chodzi o to, że Jezus chce rozbić rodziny, ale Jego prawda wymusza wybór, któremu niektórzy będą się sprzeciwiać.

Pokój przez podział
Paradoksalnie, podział może być drogą do prawdziwego pokoju.
Przykład: konfrontacja z niesprawiedliwością lub fałszem często najpierw prowadzi do konfliktu — ale jest konieczna, aby mogło nastąpić uzdrowienie i pojednanie.
Misją Jezusa nie jest powierzchowna harmonia za wszelką cenę, ale głębszy pokój, który przychodzi po objawieniu prawdy.

---
Od siebie dodam, że istotą pokoju między państwami jest właśnie, uznana przez obie strony, granica.

Saturday, August 16, 2025

Spamalot

Czy ten tytuł coś Wam mówi?
Moje pierwsze skojarzenie to był oczywiście - spam - czyli napływ niepożądanych informacji.....
Nie miałem jednak czasu na kojarzenie gdyż dowiedziałem się, że to tytuł sztuki, którą wystawi szkoła, do której uczęszcza nasz młodszy wnuk - Ambroży.

A więc - szybko - internet i... zupełne zagubienie - spróbujcie sami - KLIK.
Polska wersja językowa ogranicza się do podania informacji, że musical wystawił teatr w Gdyni.

Nie pozostało nic innego tylko sprawdzić na własnej skórze.

Sobota - Klub Litewski w centrum Melbourne - odwiedziłem go już rok temu - KLIK.
Początek sztuki wprowadza właściwy klimat - narrator wyjaśnia pozycję Anglii w roku 932, przerywa mu chór, który się przesłyszał i śpiewa piosenkę - Finland, Finland - KLIK.
I tak do końca musicalu.
Uwaga - wyżej zlinkowane video to cały musical.

Nasz wnuk wystąpił jako ofiara epidemii dżumy - martwe ciało wrzucają na wóz a tymczasem - Fred - not-dead-yet - KLIK.
Naszym zdaniem był to bardzo udany występ, co istotne to dobrze dał sobie radę ze śpiewem, niestety dla większości wykonawców wokalne wymagania musicalu były zbyt wysokie :(
Istotne, że w scenach grupowych, a one dominują w przedstawieniu, młodzież dawała sobie świetnie radę.

Z przedstawienie wyszedłem z mieszanymi uczuciami - po pierwsze, po drugie i po trzecie - w australijskich szkołach nie uczą dzieci historii i sztuka tego typu dobrze wpisuje się w taki model edukacji - historia to ciąg paradoksów, nie wysilaj się, lepiej się z tego pośmiej.
A po czwarte - po powrocie do domu kliknąłem w internet dowiedzieć się co tam było na Alasce...
I... odniosłem wrażenie, że to był ciąg dalszy musicalu Spamalot.

P.S. Spam - szynka z krochmalem - pamiętam to z paczek UNNRA w 1946 roku - jak dla mnie - całkiem smaczna - KLIK.

Tuesday, August 12, 2025

Tam gdzie ostatnia świeci szubienica

 Niedziela, na progu kościoła wręczono mi niedzielny biuletyn z takim zdjęciem...



Skojarzenie było natychmiastowe - powiesili światło na szubienicy!?!
W rezultacie nie mogłem się skupić i wysłuchać uważnie kazania.

Szybko wyszedłem z kościoła sprawdzić co się dzieje z tym światłem...
Działo się dobrze - bardzo dobrze - słońce w pełni i każdym innym wymiarze, zmieniłem spodnie na szorty a buty na sandały i pospieszyłem do pobliskiego parku.

Najpierw sprawdzam gdzie jest Melbourne...


Za siatką.
Kilka kroków do boiska i na bosaka po trawie...


Boisko do krykieta dojrzewa...


Przechodzę do części rekreacyjnej...


Kilkanaście osób, dzieciaki mają przestrzeń do biegania.
Na dodatek jest tramwaj... to znaczy... nie ma tramwaju.
Wyjaśnienie - wiele lat temu w parku umieszczono dwa zabytkowe tramwaje, które były drobną atrakcją dla dzieci i znacznie większą atrakcją dla wandali, którzy zdemolowali i podpalili je kilka razy.
Dzisiaj zauważyłem komunikat - tramwaje zostaną zrekonstruowane, wymienione na nowszy model, koszt - ponad A$ 5 milionów!!!???!!!


Ponad 5 milionów dolarów na wątpliwej jakości zabawki w parku?!?!
Pamiętam te tramwaje doskonale bo regularnie odwiedzałem ten park z wnuczętami.
Wnuczęta spędzały może 3 minuty w tramwaju, wolały budować szałasy albo pirackie statki.

Z jednej strony - mogliby za te pieniądze kupić wszystkie 3 unity w nowowybudowanym domu na przeciwko i umieścić tam 10 bezdomnych.
Z drugiej strony - jednak wolałbym nie mieć sąsiadów, którzy mogą rozpalić ognisko w domu.
Lepiej wracać do domu i podreperować budżet państwa - zabrać się za przygotowanie zeznania podatkowego.

Wtorek - migawka z centrum miasta...


Legowisko porządnie zasłane - lokator prawdopodobnie żebrze koło supermarketu.

P.S.
Tytułowy wiersz z wyjaśnieniami dla uczniów - KLIK.

Saturday, August 9, 2025

Nowe śmiecie

 Naprzeciwko naszego domu, troszkę na skos, wybudowali nowy dom - trzy niezależne mieszkania -  "units".
Budowa trwała wyjątkowo długo, chyba ponad 3 lata - czwartek - oficjalny koniec - rada dzielnicowa dostarczyła pojemniki na śmieci...

Czerwone - śmieci-śmieci, żółte - recykling, zielone - zielone.

Agent od nieruchomości umieścił tablice - jeden unit na sprzedaż, jeden do wynajęcia a frontowy... albo już sprzedany albo zamieszka tam właściciel(ka).

Nieco wcześniej, w poniedziałek, miałem wizytę u fizjoterapeutki, zachęciła mnie do ćwiczeń więc odwiedziłem pobliską działkę, na której zainstalowali narzędzia tortur...

 

Akurat przed chwilą pokropił je deszcz...


Przetarłem serwetką i wzmocniłem się ogromnie.

Parę kroków dalej, za krzakami, zauważyłem całkiem porządny namiot...


Bezdomny?
Zapukałem - cisza. Rozsunąłem suwak i zajrzałem do środka - mata do spania i skotłowany śpiwór - a więc ktoś z niego korzystał.

Tego samego dnia, wieczorem,  położyłem sobie duszę na ramieniu i przyszedłem zobaczyć czy z namiotu ktoś korzysta.  Ani widu, ani słychu - może było za wcześnie?

Dzisiaj - sobota - po bezchmurnej nocy i pełni księżyca, piękny, słoneczny dzień.
Oczywiście jakieś zakupy, widok na centrum miasta...


Ani się spostrzegłem a wybiło południe i moja stacja radiowa - ABC/Classic rozpoczęła audycję Music Lesson - Lekcja muzyki.
Temat na sobotę - 9 sierpnia - 9/8 - czy to może być muzyczny rytm?

Może, dowód poniżej - wyraźnie napisane tuż za kluczem wiolinowym i dwoma krzyżykami...


A jak to brzmi - no przecież wiemy - KLIK.
Ewentualnie wersja filmowa do scenariusza J. Conrada - KLIK.

Ufff...
Po krótkim odpoczynku wyjrzałem przez okno a tam... bezszelestnie podjeżdżają elektryczne samochody i wysiadają z nich chińscy pasażerowie - inspekcja unitu na sprzedaż.

Zajrzałem i ja... w porządku.
Przy okazji porozmawiałem z agentem...


Na imię miał Hans.
Może pochodzisz z niemieckiej rodziny? - spytałem podstępnie.
Nie, takie imię ma kompozytor muzyki do wielu popularnych filmów - Hanz Zimmer.

Zgadza się - KLIK.
Może będziemy mieli muzykalnych sąsiadów.