Thursday, August 21, 2025

Bezelek

...tryczności

 Tak wypadło nam we wtorek.
No, powiedzmy - przez część wtorku.

Dostawca elektryczności powiadomił nas na wszelkie sposoby, że nie będzie prądu przez 8 godzin - od 8 - 16.

Kilka dni wcześniej przeanalizowaliśmy sytuację.

O 8-mej rano nie będzie prądu!!!
Toż my dopiero wygrzebujemy się z łóżek a tu nie będzie ogrzewania!!?!
Na szczęście mamy kuchnię gazową (w nowobudowanych domach nie ma już instalacji gazowych), to będzie można zagotować wodę na herbatę.

Oooo i chyba warto poprzedniego wieczora wyprowadzić samochód z garażu, bo niby można ręcznie podnieść rolety w drzwiach, ale ostatnio miałem z tym trudności.

Na szczęście w pobliżu mieszka nasza córka i spędza większość dnia w pracy a więc możemy sprowadzić się do niej na kilka godzin i postukać w laptopy w ogrzanym domu.

Ta okazja skłoniła mnie do wspomnień... jak to było z tą elektrycznością kiedy jej nie było.

Najwcześniejsze wspomnienie to... pobyty w piwnicy podczas nalotów (rok 1944).
Matka urządzała mi legowisko na węglu, wokół paliły się świece, słyszałem przytłumione głosy innych lokatorów.

A potem już była elektryczność - światło i maszynka elektryczna, z której korzystaliśmy często gdyż alternatywą była kuchnia węglowa a ta wymagała sporo czasu na rozgrzanie.
Przez długie lata dostawy prądu były dość kapryśne, zawsze pod ręką były świece i oczywiście lampa naftowa.

Swoją drogą nadal uważam elektryczność za cud - pstryk i jest - światło,  nadmuch,  ogrzewanie, chłodzenie.
Na lekcjach fizyki poznałem podstawy elektryczności i zapragnąłem zostać inżynierem - elektrykiem - wyobrażałem sobie, że to nie jest zwykła praca, ale jakaś misja dobroczynna.

Wyjątkowo zafascynował mnie łuk Volty - chciałem znaleźć w internecie ilustrację i.... klapa????
A zatem opowiem -
Pani Piekielniakowa (jakże stosowne nazwisko) - nauczycielka fizyki - umieściła w dwóch uchwytach węglowe pręty, włączyła prąd i ostrożnie zbliżała je do siebie, prawie zetknęła je a tu coś błysnęło - rozsunęła je na kilka milimetrów - między prętami jarzył się łuk białego światła, w powietrzu czuliśmy dziwny zapach - ozon.
Takie węgłowe pręty znajdowały się w bateriach, których używaliśmy w latarkach.

Oczywiście spróbowałem powtórzyć to w domu - chyba wszyscy święci uratowali mnie od ciężkiego porażenia prądem bo lekkie przytrafiało się bardzo często.
Wyjaśnienie - węglowe pręty nie mogą być podłączone bezpośrednio do sieci - krótkie spięcie murowane - łączyłem te pręty drutem z drutem żarowym maszynki elektrycznej.

Nie byłem osamotniony w swoich eksperymentach, kolega z klasy poinformował mnie że dużo ładniejszy łuk Volty można zapalić na grafitach z ołówków - zgadza się.

Inżynierem elektrykiem nie zostałem -
Odwiedziłem kiedyś mojego stryja (brat ojca), przed wojną prowadził firmę elektrotechniczną. Traktowałem go z podziwem, pochwaliłem się wiedzą... amper razy volt to jest wat, a amper razy ohm to volt.
Ale stryjek pokręcił sceptycznie głową i spytał czy wiem jakie są grubości drutów w instalacjach elektrycznych.
W tym momencie moja wizja elektryka-zbawcy ludzkości prysła - reszty dokonało szczęście albo wstawiennictwo świętych...

Wracam na ziemię....
Kilkanaście lat temu odwiedziła nas blogerka z Polski, bardzo dociekliwa i spostrzegawcza osoba.
Zaskoczyły ją australijskie kontakty elektryczne...

Nie wystarczy włożyć wtyczkę do gniazdka, trzeba jeszcze włączyć prąd - ten wciśnięty kontakt w środku to włącznik światła w łazience.

Znajoma uważała to za nonsens, nie zgadzam się - często wtyczka nie wchodzi/wychodzi łatwo do/z gniazdka - człowiek szarpie się z nią a tam wewnątrz mocno się iskrzy...

A jakie są teraz wtyczki (elektryczne) w Polsce i innych krajach EU?

P.S. Sprawozdanie z wtorku...
Obudziłem się już parę minut po 7, było bardzo zimno, w domu 14C, włączyłem ogrzewanie.
Zdołałem sobie przygotować śniadanie i nawet obejrzeć trochę dziennika TV - w wiadomościach wspominali, że temperatura spadła do +1C i pokazywali samochody ze szronem na szybie.
Nasz samochód stał grzecznie na słońcu i nawet zdołał się trochę nagrzać.

O 8:20 telewizor zgasł.
Pojechałem po drobne zakupy.
Wróciłem, znalazłem najcieplejsze miejsce w domu, nałożyłem na głowę narciarską czapkę i zacząłem czytać książkę...
Godzina 11:40 - włączyli prąd.
Tak mnie to rozzuchwaliło, że pojechałem do parku na bosonogi spacer.

Migawka z okolicy...


To frontowy ogródek w domku niezbyt daleko od nas.
Aż się prosi żeby tu posiedzieć wieczorem z kawką...
...niestety,  trzy metry w prawo jest bardzo ruchliwa ulica :(

Monday, August 18, 2025

Niedzielny ogień

 Niedziela - 17 sierpnia.
Lekko słoneczny, ale zimny poranek. Już z daleka zauważyłem duży tłok na parkingu przed kościołem.
A w kościele było dużo gorzej... znaczy dużo lepiej, bo jakoś cieszy mnie gdy kościół jest pełen ludzi.

Tu zdjęcie kilku osób z grupy chóralno-instrumentalnej...


W ławkach zabrakło miejsc - powtórzę - cieszyło mnie to. Pamiętam z dawnych czasów jak stanie podczas mszy było normalną praktyką i to jeszcze z dzieckiem na rękach.

Wkrótce sprawa się wyjaśniła, to była msza dla młodzieży czyli przyszły na nią osoby, które regularnie przychodzą na mszę o 5 popołudniu.
W każdym razie taki tłok w kościele podziałał na mnie ożywiająco.

Na marginesie wspomnę paradoks - jestem osobą niewierzącą i nie miałbym śmiałości rozmawiać na temat wiary i religii z żadną osobą spotkaną w kościele w obawie, że może bym zachwiał ich wiarę.
Dlaczego więc regularnie chodzę do kościoła - bo czuję się tam dobrze.

Kazanie wygłosił gość parafii, ksiądz z Indonezji...


Jego wygląd był dla mnie zaskoczeniem - Indonezja? Na pierwszy rzut oka kojarzyłem go z Bliskim Wschodem.

Ewangelia była też nietypowa...
"Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i bardzo pragnę aby już zapłonął....
Czy sądzicie, że przyszedłem, aby dać ziemi pokój?
Ależ nie – mówię wam – raczej rozłam.
Odtąd bowiem w jednym domu pięciu poróżni się między sobą: trzech stanie przeciw dwóm, a dwóch przeciw trzem.
Poróżnią się: ojciec z synem, a syn z ojcem; matka z córką, a córka z matką; Teściowa ze swoją synową, a synowa z teściową.
Ewangelia św Łukasza 12 49:53.

Teściowa poróżni się z synową - to akurat bardzo życiowe spostrzeżenie.
W tym kontekście jedyna pokojowa relacja występuje między teściem i zięciem :)

Kazanie było na inny temat - udział osób niepełnosprawnych w działalności religijnej.
Sympatyczna strona religii.

Jednak główną/jedyną inspiracją do tego wpisu był umieszczony w biuletynie parafialnym artykuł: Katolicyzm i Sztuczna Inteligencja - jak powinni zachować się katolicy?
1. Czy SI wspiera ludzką godność?
Tak - przez udoskonalanie medycyny, psychologii, edukacji.
Ryzyko - redukcja krytycznego myślenia, redukcja relacji międzyludzkich.
2. Czy wspiera etos pracy?
Tak, eliminując wiele niebezpiecznych czynności, ale jednocześnie potrafi wyeliminować prace, które dla wielu osób były sensem życia.
3. Czy wspiera holistyczne relacje międzyludzkie?
Raczej nie - bądźcie ostrożni.
4. Kształtowanie świadomości.
Bądźcie ostrożni - S.I. może promować zachowania zgodne z obowiązującym prawem, ale niekoniecznie moralne.
5. Jak S.I. może pomóc nam więcej BYĆ niż DZIAŁAĆ?
Raczej nie może.

W tym miejscu polecam książkę Toby Walsh'a - Machines behaving badly, the morality of AI.
Autor zwraca uwagę, że rozwój Sztucznej Inteligencji kontrolują ludzie, którzy skompromitowali się wielokrotnie na wielu frontach i nie zamierzają zmienić swoich metod działania.

P.S.
Z przekory poprosiłem SI żeby wyjaśniło niedzielną Ewangelię - wyjaśniło zgodnie z katolicką tradycją:
Ten „ogień” w pierwszych słowach Ewangelii jest często rozumiany jako ogień Ducha Świętego, oczyszczenie i sąd. Ogień spala to, co fałszywe, pozostawiając tylko to, co prawdziwe. Proces ten nie jest bezbolesny i może budzić sprzeciw.

Rozłam w rodzinie...
W starożytności (i do dziś) lojalność wobec rodziny była jedną z najsilniejszych więzi.
Idąc za Jezusem, niektórzy musieliby wybrać lojalność wobec Niego ponad tradycje rodzinne czy wierzenia.
To naturalnie prowadziłoby do napięć – rodziny dosłownie podzielone ze względu na wiarę.
Nie chodzi o to, że Jezus chce rozbić rodziny, ale Jego prawda wymusza wybór, któremu niektórzy będą się sprzeciwiać.

Pokój przez podział
Paradoksalnie, podział może być drogą do prawdziwego pokoju.
Przykład: konfrontacja z niesprawiedliwością lub fałszem często najpierw prowadzi do konfliktu — ale jest konieczna, aby mogło nastąpić uzdrowienie i pojednanie.
Misją Jezusa nie jest powierzchowna harmonia za wszelką cenę, ale głębszy pokój, który przychodzi po objawieniu prawdy.

---
Od siebie dodam, że istotą pokoju między państwami jest właśnie, uznana przez obie strony, granica.

Saturday, August 16, 2025

Spamalot

Czy ten tytuł coś Wam mówi?
Moje pierwsze skojarzenie to był oczywiście - spam - czyli napływ niepożądanych informacji.....
Nie miałem jednak czasu na kojarzenie gdyż dowiedziałem się, że to tytuł sztuki, którą wystawi szkoła, do której uczęszcza nasz młodszy wnuk - Ambroży.

A więc - szybko - internet i... zupełne zagubienie - spróbujcie sami - KLIK.
Polska wersja językowa ogranicza się do podania informacji, że musical wystawił teatr w Gdyni.

Nie pozostało nic innego tylko sprawdzić na własnej skórze.

Sobota - Klub Litewski w centrum Melbourne - odwiedziłem go już rok temu - KLIK.
Początek sztuki wprowadza właściwy klimat - narrator wyjaśnia pozycję Anglii w roku 932, przerywa mu chór, który się przesłyszał i śpiewa piosenkę - Finland, Finland - KLIK.
I tak do końca musicalu.
Uwaga - wyżej zlinkowane video to cały musical.

Nasz wnuk wystąpił jako ofiara epidemii dżumy - martwe ciało wrzucają na wóz a tymczasem - Fred - not-dead-yet - KLIK.
Naszym zdaniem był to bardzo udany występ, co istotne to dobrze dał sobie radę ze śpiewem, niestety dla większości wykonawców wokalne wymagania musicalu były zbyt wysokie :(
Istotne, że w scenach grupowych, a one dominują w przedstawieniu, młodzież dawała sobie świetnie radę.

Z przedstawienie wyszedłem z mieszanymi uczuciami - po pierwsze, po drugie i po trzecie - w australijskich szkołach nie uczą dzieci historii i sztuka tego typu dobrze wpisuje się w taki model edukacji - historia to ciąg paradoksów, nie wysilaj się, lepiej się z tego pośmiej.
A po czwarte - po powrocie do domu kliknąłem w internet dowiedzieć się co tam było na Alasce...
I... odniosłem wrażenie, że to był ciąg dalszy musicalu Spamalot.

P.S. Spam - szynka z krochmalem - pamiętam to z paczek UNNRA w 1946 roku - jak dla mnie - całkiem smaczna - KLIK.

Tuesday, August 12, 2025

Tam gdzie ostatnia świeci szubienica

 Niedziela, na progu kościoła wręczono mi niedzielny biuletyn z takim zdjęciem...



Skojarzenie było natychmiastowe - powiesili światło na szubienicy!?!
W rezultacie nie mogłem się skupić i wysłuchać uważnie kazania.

Szybko wyszedłem z kościoła sprawdzić co się dzieje z tym światłem...
Działo się dobrze - bardzo dobrze - słońce w pełni i każdym innym wymiarze, zmieniłem spodnie na szorty a buty na sandały i pospieszyłem do pobliskiego parku.

Najpierw sprawdzam gdzie jest Melbourne...


Za siatką.
Kilka kroków do boiska i na bosaka po trawie...


Boisko do krykieta dojrzewa...


Przechodzę do części rekreacyjnej...


Kilkanaście osób, dzieciaki mają przestrzeń do biegania.
Na dodatek jest tramwaj... to znaczy... nie ma tramwaju.
Wyjaśnienie - wiele lat temu w parku umieszczono dwa zabytkowe tramwaje, które były drobną atrakcją dla dzieci i znacznie większą atrakcją dla wandali, którzy zdemolowali i podpalili je kilka razy.
Dzisiaj zauważyłem komunikat - tramwaje zostaną zrekonstruowane, wymienione na nowszy model, koszt - ponad A$ 5 milionów!!!???!!!


Ponad 5 milionów dolarów na wątpliwej jakości zabawki w parku?!?!
Pamiętam te tramwaje doskonale bo regularnie odwiedzałem ten park z wnuczętami.
Wnuczęta spędzały może 3 minuty w tramwaju, wolały budować szałasy albo pirackie statki.

Z jednej strony - mogliby za te pieniądze kupić wszystkie 3 unity w nowowybudowanym domu na przeciwko i umieścić tam 10 bezdomnych.
Z drugiej strony - jednak wolałbym nie mieć sąsiadów, którzy mogą rozpalić ognisko w domu.
Lepiej wracać do domu i podreperować budżet państwa - zabrać się za przygotowanie zeznania podatkowego.

Wtorek - migawka z centrum miasta...


Legowisko porządnie zasłane - lokator prawdopodobnie żebrze koło supermarketu.

P.S.
Tytułowy wiersz z wyjaśnieniami dla uczniów - KLIK.

Saturday, August 9, 2025

Nowe śmiecie

 Naprzeciwko naszego domu, troszkę na skos, wybudowali nowy dom - trzy niezależne mieszkania -  "units".
Budowa trwała wyjątkowo długo, chyba ponad 3 lata - czwartek - oficjalny koniec - rada dzielnicowa dostarczyła pojemniki na śmieci...

Czerwone - śmieci-śmieci, żółte - recykling, zielone - zielone.

Agent od nieruchomości umieścił tablice - jeden unit na sprzedaż, jeden do wynajęcia a frontowy... albo już sprzedany albo zamieszka tam właściciel(ka).

Nieco wcześniej, w poniedziałek, miałem wizytę u fizjoterapeutki, zachęciła mnie do ćwiczeń więc odwiedziłem pobliską działkę, na której zainstalowali narzędzia tortur...

 

Akurat przed chwilą pokropił je deszcz...


Przetarłem serwetką i wzmocniłem się ogromnie.

Parę kroków dalej, za krzakami, zauważyłem całkiem porządny namiot...


Bezdomny?
Zapukałem - cisza. Rozsunąłem suwak i zajrzałem do środka - mata do spania i skotłowany śpiwór - a więc ktoś z niego korzystał.

Tego samego dnia, wieczorem,  położyłem sobie duszę na ramieniu i przyszedłem zobaczyć czy z namiotu ktoś korzysta.  Ani widu, ani słychu - może było za wcześnie?

Dzisiaj - sobota - po bezchmurnej nocy i pełni księżyca, piękny, słoneczny dzień.
Oczywiście jakieś zakupy, widok na centrum miasta...


Ani się spostrzegłem a wybiło południe i moja stacja radiowa - ABC/Classic rozpoczęła audycję Music Lesson - Lekcja muzyki.
Temat na sobotę - 9 sierpnia - 9/8 - czy to może być muzyczny rytm?

Może, dowód poniżej - wyraźnie napisane tuż za kluczem wiolinowym i dwoma krzyżykami...


A jak to brzmi - no przecież wiemy - KLIK.
Ewentualnie wersja filmowa do scenariusza J. Conrada - KLIK.

Ufff...
Po krótkim odpoczynku wyjrzałem przez okno a tam... bezszelestnie podjeżdżają elektryczne samochody i wysiadają z nich chińscy pasażerowie - inspekcja unitu na sprzedaż.

Zajrzałem i ja... w porządku.
Przy okazji porozmawiałem z agentem...


Na imię miał Hans.
Może pochodzisz z niemieckiej rodziny? - spytałem podstępnie.
Nie, takie imię ma kompozytor muzyki do wielu popularnych filmów - Hanz Zimmer.

Zgadza się - KLIK.
Może będziemy mieli muzykalnych sąsiadów.

Tuesday, August 5, 2025

Pożegnanie

W ostatnią środę dzień rozpoczął się zimno. 
Najpierw pojechałem zobaczyć jak to wygląda na pobliskim polu golfowym...


Biała zasłona...
Podniosła się już za pół godziny i mieliśmy piękny, słoneczny dzień.
Gdy wróciłem po zakupach do domu znalazłem powiadomienie o ceremonii pogrzebowej mojego kolegi z dobrych czasów narciarstwa biegowego i orienteeringu.

Poniedziałek...
Pogrzeb w dzielnicy na obrzeżach Melbourne, niby po tej samej stronie miasta, ale odległość - 34 km.
Włączyłem nawigację w Google-Maps, usłyszałem znajomy głos. Tak się złożyło, że poprzedniego dnia też korzystałem z usług tej pani. Wyznam, że trochę mnie rozczarowało, że nie wspomniała wczorajszej podróży :(

Długa jazda, zauważam drogowskaz - Lilydale Crematorium - 6 km - konkretna informacja.

U celu miłe zaskoczenie - ogromny teren, zielone wzgórza...


Podchodzę do budynku i słyszę szum potężnych maszyn/pomp/klimatyzacji/kremacji. 
To chyba dopiero rozgrzewka, z kominów nie leci żaden dym...


Wchodzę do środka i jestem w kręgu przyjaciół z dawnych lat...


Pani prowadząca ceremonię czyta życiorys Allana, jest w nim fragment, w którym miałem przyjemność uczestniczyć - Worldloppet - cykl maratonów narciarskich w wielu krajach, również w Australii.
Narciarz, który ukończy 10 maratonów z tej serii, otrzymuje medal i tytuł Worldloppet Master.

Na początku 1996 roku miałem już na koncie 5 wyścigów i pojechałem do Europy zaliczyć brakującą piątkę.
Allan i jego żona - Pat - mieli na koncie jeden - Kangaroo Hoppet - i pojechali do Europy na 9 tygodni zaliczyć wszystkie europejskie maratony.

Kilka miesięcy później zorganizowałem okolicznościowy obiad - oto medaliści...


Za naszymi plecami mapa Europy z zaznaczoną trasą podróży:
Austria - Włochy - Niemcy - Estonia - Francja - Finlandia - Szwecja - Szwajcaria - Norwegia.
Pogrubiłem swoją trasę - tylko 5 maratonów, ale wystarczy - 1 dzień to podróż - lotnisko, dojazd do hotelu. Potem aklimatyzacja, lekki trening, maraton -- i od nowa.
Już po 3 wyścigach, w Finlandii, przeżyłem poważny kryzys... ale przeżyłem :)
A Pat i Allan wykonali prawie dwa razy większy program.

Pat i Allan - wszyscy tak o nich mówili - nierozłączna para.
Tym razem miałem okazję poznać część ich życiorysu.
Allan urodził się w kiepskiej rodzinie, despotyczny ojciec, przemoc.  Allan w dość młodym wieku opuścił dom i pokazał, że można inaczej.
Skończył kursy nauczycielskie, zaczął pracować, wybudował dom. Ukończył studia, pracował na wielu uczelniach jako wykładowca rachunkowości i ekonomii. Założył rodzinę, wybudował kolejny dom...
Razem z Pat mają dwójkę dzieci - czytały wspomnienia o ojcu - syn nie był w stanie czytać swoich, wspomogła go żona.

W tle narciarstwo i przygoda.
Oprócz maratonów narciarskich - podróże, biegi, orienteering.
Przez kilkanaście lat spotykałem ich regularnie na śnieżnych trasach, na biegach w lesie i po parkach i ulicach Melbourne.
Dowiedziałem się, że podobnie jak ja, obeszli dookoła Mt Blanc, podróżowali po Wietnamie i dużo, dużo więcej.

Sala domu pogrzebowego była pełna, w większości znajome twarze i kolejna refleksja - starzy narciarze trzymają się dobrze i starzeją się w dobrym stylu.

P.S.
Zajrzałem do archiwum blogu, siedem lat temu opublikowałem wpis na temat orienteeringu ulicznego... i wtedy też było wspomnienie śmierci mojego kolegi - KLIK.
Kangaroo Hoppet - KLIK.
Worldloppet - KLIK.

A trasy narciarskie w Australii czekają na narciarzy - zima w pełnej krasie...

Saturday, August 2, 2025

Koń na wzgórzu

Koń na wzgórzuKoń na wzgórzu by Eugeniusz Małaczewski
My rating: 1 of 5 stars

 Przeczytana ostatnio książka o Stanisławie Umińskiej skłoniła mnie do wspomnień.

Eugeniusz Małaczewski - bliski przyjaciel Jana Żyznowskiego, partnera Stanisławy.
Obaj wywarli na Nią ogromny wpływ, wpływ, który skłonił ją do zabójstwa.

Koń na wzgórzu - zbiór opowiadań wojennych, których akcja rozgrywa się na terenie obecnej Rosji i Ukrainy.
Moja Matka dostała tę książkę od swojej siostry - Stanisławy...

===


Byłem jeszcze w szkole podstawowej gdy zauważyłem tę książkę na półce, zacząłem czytać i bardzo szybko dostałem zawrotu głowy - niewyobrażalne okrucieństwa, niektórych sytuacji nie potrafiłem zrozumieć. Odłożyłem szybko książkę na półkę.
Ale zdążyłem przeczytać tytułowe opowiadanie i poczułem, że skórzana okładka książki pali mi dłonie...

W miarę, jak zbliżaliśmy się do wzgórza, słońce kryło się stopniowo, aż znikło zupełnie za jego szczytem. Natomiast w miejscu, gdzie słońce znikło, zaczęło coś powstawać olbrzymim, niewyraźnym, czarnym kształtem potwornie się narzucając skrwawionemu niebu.

Stanęliśmy nagle, zdumieniem w miejscu przykuci, zaś fantastyczna zjawa, czerniejąca na szczycie wzgórza wśród niebios szkarłatnych, rosła i olbrzymiała, poruszając się z wolna. W mgnieniu oka wbiegliśmy na wzgórze.
I ujrzeliśmy rzecz niepodobną do niczego na ziemi.

W oglądanym z dołu, olbrzymiejącym w oczach potworze rozpoznaliśmy zwierzę, właściwie bardzo nawet pospolite. Był to potężny koń, z rasy koni pociągowych, tak zwany perszeron.
Ale był to koń – odarty ze skóry. Wzdychając głęboko i postękując ludzkim prawie głosem, wgramoliło się po coś to żyjące ścierwo końskie aż na szczyt wzgórza. Jakże ohydnie świeciła ta poruszająca się kupa mięsa odartego dokładnie ze skóry, oprócz końskiego łba, który zwisał do ziemi ciężarem nie do udźwignięcia!

 – Patrzcie, koledzy, ten koń ma nogę złamaną. Nie mogli go zabrać ze sobą, to, psiekrwie, skórę z niego zdarli i z sobą zabrali! – objaśniał kapral żołnierzy.

Po kilku dniach, niby przypadkiem, zapytałem Matki:
- Mamusiu, a co to za książka? A ta okładka to chyba ze skóry? Z jakiego zwierzęcia ta skóra?
Matka spojrzała na mnie z niepokojem -
- Czytałeś tę książkę?
- Nie - skłamałem - dopiero teraz zauważyłem, przez tę okładkę.
- Nie czytaj jej, to zła książka - powiedziała Matka - a ta okładka - to chyba z węża albo jakiegoś jaszczura.
Odetchnąłem z ulgą.

Wiele lat później próbowałem przeczytać tę książkę "na zimno".
Nie dałem rady.
Spróbowałem teraz... to samo.

P.S.
Eugeniusz Małaczewski - WIKI.
Jan Żyznowski - WIKI.

View all my reviews

Thursday, July 31, 2025

Miłość, która zabiła

Umińska. Miłość, która zabiłaUmińska. Miłość, która zabiła by Marta Sztokfisz
My rating: 3 of 5 stars

Opowieść o tragedii i jej bohaterce.
W lipcu 1924 r, Stanisława Umińska, młoda aktorka zdobywająca ogromną popularność na warszawskich scenach teatralnych, zabija swojego ukochanego, który doświadczał ogromnych męczarni w paryskim szpitalu.
Proces odbył się w lutym 1925 roku, wyrok - niewinna.
Przez następne 52 lata Stanisława Umińska będzie się zmagać ze wspomnieniami i z poczuciem winy.
Większość tego czasu spędzi na opiece nad osobami na społecznym marginesie - prostytutki, osoby chore, niedorozwinięte dzieci.
Czy to pokuta, czy sposób na zapomnienie winy?
Nie wiem co skłoniło autorkę do podjęcia tego tematu.
Była to ryzykowna decyzja - z jednej strony - temat poważny i aktualny - wszak wciąż żywe są dyskusje na temat eutanazji. Z drugiej strony - ryzyko zachłyśnięcia się sensacyjną stroną wydarzenie, skandalem.
Według mnie autorka dobrze dała sobie radę - książka skłoniła mnie do prywatnych rozważań.
Bo też moja relacja z bohaterką książki ma również prywatny wymiar...


Stanisława Umińska - siostra mojej matki - dla mnie to była zawsze Ciocia Stasia.
Odwiedzała nas wielokrotnie a ja cztery razy spędziłem wakacje w prowadzonych przez Nią ośrodkach.
Niestety, czytając książkę z tej pozycji, jestem bardziej czuły na błędy, które często są po prostu niechlujstwem.
Mam przede wszystkim na myśli wielokrotne błędy w imionach i nazwiskach krewnych bohaterki - Maciej zmienia się w Michała, Władek w Włodzimierza, Kazimierz w Mieczysława.  Uzdrowiciel Clive Harris zmienił nazwisko na Charris. Ktoś działa w tajemniczej organizacji Charitas.
Brakowało mi również indeksu osób wspomnianych w książce - autorów cytowanych recenzji.

Jednak główny wymiar to opowieść o życiu Cioci Stasi i książka pomogła wrócić mi do wielu wspomnień - szczególnie tego ostatniego - pogrzebu.
Po mszy żałobnej dołączyłem do grona zakonnic, które wynosiły trumnę z kościoła.
Od razu poczułem się bardzo niewyraźnie, byłem wyższy od zakonnic i musiałem mocno się schylić, nie byłem pewien czy wytrzymam wystarczająco długo w tej pozycji.
Niepotrzebne obawy - niech pan da sobie spokój - powiedziała któraś z zakonnic - dla nas to chleb powszedni. Splotły razem ramiona i płynnie przeniosły trumnę na furmankę.
Zdałem sobie sprawę, że to one stanowiły Jej rodzinę przez większość Jej życia.

View all my reviews

Sunday, July 27, 2025

Godzina w Ukrainie

 Dzisiaj - niedziela - od czasu gdy dowiedziałem się, że jedynym reprezentatem Australii na ostatnim papieskim konklawe był ukraiński biskup Nikola Byczok, korciło mnie żeby odwiedzić jego parafię i dzisiaj spełniło się.

Parafia jest w bardzo godnej okolicy - North Melbourne - uniwersytet,  królewskie szpitale.
Kościół św Piotra i Pawła...


Jasne i kolorowe wnętrze...


Kościół niewielki, wypełniony na jakieś 60%, przeważali ludzie w średnim wieku.

Coś mi się pokręciło gdy sprawdzałem stronę internetową parafii i trochę się spóźniłem. Trwało właśnie kazanie...
I tu niemiłe zaskoczenie - niczego nie rozumiałem :(
Regularnie widzę i słyszę w telewizyjnym dziennikach Włodymyra Zełeńskiego i jest w porządku a tutaj - z rzadka rozumiałem pojedyńcze słowa - na przykład Amen - wymawia się Amin.

W którymś momencie ksiądz przerzucił się na angielski i wcale nie było lepiej :(
Na szczęście kazanie się skończyło i akcja przeniosła się do ołtarza...


Powyższe zdjęcie nie jest zbyt wyraźne - to migawka z nagrania na youtube - widać na nim ikonostas - bogato zdobiona przegroda oddzielająca ołtarz od wiernych. W środku są obszerne drzwi, przez które wierni widząco się dzieje przy ołtarzu.
A dzieje się wiele...
Wokół ołtarza kręciło się pięciu księży i kilku ministrantów.
Coś tam ustawiali, przestawiali a w międzyczasie energicznie machali kadzidłami.
Od czasu do czasu, przez boczne drzwi w przegrodzie, wychodził ksiądz z kadzidłem i okadzał wiernych.
Cały czas śpiewał chór, ale te śpiewy nie wzbudzały we mnie emocji.
W międzyczasie odbyły się dwie zbiórki na tacę, z tym, że nie było tacy tylko niewielkie drewniane pudełka.
I tak doczekałem do komunii.
Oczywiście pozostałem w ławce... popatrzyłem dokładniej i zauważyłem, że ksiądz malutką łyżeczką czerpał z kielicha wino i wylewał je do ust osoby przyjmującej komunię.

Na koniec ksiądz przeszedł przez kościół i pokropił wiernych wodą święconą, bardzo obficie, dostało się i mnie.

Nie zamierzam tu dyskutować ani porównywać szczegółów liturgii, powiem tylko, że czułem się bardzo obco :(((

Gdy szedłem do samochodu dogonił mnie jakiś pan, pozdrowił po angielsku, spróbowałem odpowiedzieć po rosyjsku, ale okazało się, że mój rozmówca doskonale mówi po polsku.
Moi rodzice pochodzą z Ukrainy - wyjaśnił - ale po wojnie, w ramach Akcji Wisła - KLIK, zostali przesiedleni do Braniewa.

P.S. Dopiero po opublikowaniu tego wpisu zajrzałem do biuletynu parafialnego a tam .....


Okazuje się, że w niedzielę był Dzień Babuś i Dzidziuś Dziaduś - i żadne z naszych wnucząt o tym nie wiedziało.
Inna sprawa, że w kościele było bardzo mało dzieci i nie było żadnego świętowania.

Monday, July 21, 2025

Pod nosem

 Nieczęsto mam okazję oddalić się znacząco od domu, regularne oddalenia to cotygodniowa wyprawa po zakupy na Camberwell Market - 5 km od domu.

Ostatnie kilka dni było chłodne, ale słoneczne więc korzystałem z okazji żeby trochę pospacerować. Nie tylko ja wyszedłem na słońce...


Za to u sąsiada - kolorowo i hałaśliwie...



Przy okazji zauważyłem dobre ostrzeżenie przed zderzeniem samochodów...


OK - dosyć żartów, teraz będzie o zdrowiu...

"Powiedziano Ci, że to H₂O. Tego wszyscy nauczyliśmy się w szkole. Że Twoje ciało składa się w siedemdziesięciu procentach z wody i że woda jest po prostu neutralną substancją, która transportuje różne substancje w organizmie.Ale to nie jest cała prawda.
Nawet nie zbliżona do prawdy.

W twoim ciele woda nie występuje w podstawowym stanie ciekłym. Tworzy ona fazę strukturalną. Żywą, inteligentną, naładowaną elektrycznie formę..."

Prawdę o wodzie znalazłem tutaj ==> KLIK.

Wydaje mi się, że jakoś intuicyjnie to wiedziałem, objawiało to się tym, że rzadko czułem pragnienie a gdy czułem to wolałem zjeść jabłko niż napić się wody.

W zlinkowanym artykule znalazłem potwierdzenie dwóch dodatkowych faktów - dobre jest przebywanie na słońcu i chodzenie boso.
W październiku zeszłego roku wspominałem na tym blogu chodzenie na bosaka po trawie. Tym razem nie czekam do października - pospacerowałem już dzisiaj :)

Na zdrowie!

Friday, July 18, 2025

Za drzwiami

 Zima...

Jedno z jej oblicz to ludzie cierpiący głód, chłód i niedostatek.

Kilka razy wspominałem na blogu swoje wrażenia ze spotkań z takimi osobami w ramach mojej działalność w Stowarzyszeniu Św Wincentego...

Ostatnia niedziela - urządziliśmy w kościele zbiórkę pieniędzy - na trzech mszach zebraliśmy około A$1,400.
Dużo :)
Kiedyś zbieraliśmy więcej, ale kto teraz przynosi gotówkę do kościoła?
Oczywiście zapewniliśmy możliwość dotacji przez internet.

W zeszłym tygodniu odwiedziłem wraz z kolegą jedną osobę, która prosiła o pomoc.
To znaczy... nie odwiedziłem.
Podczas wstępnej rozmowy telefonicznej klientka poprosiła żeby zostawić vouchery na żywność w jej skrzynce pocztowej bo ona musi pojechać z synem na pływalnię.
Zgodziliśmy się, zostawiliśmy vouchery, wieczorem mój partner telefonicznie upewnił się, że klientka vouchery znalazła.

Na zebraniu Stowarzyszenia wywiązała się dyskusja na ten temat - czy nalegać aby pomoc była przekazywana osobiście, z ręki do ręki?

Przypomniały mi się dawne czasy - normą było, że klienci zapraszali nas do domu,  prosili żeby usiąść,  opowiadali o swoich problemach.
Czasy Covidu zdecydowanie to przerwały i stare czasy już nie wróciły.

Przypominam sobie ostatnie 3 wizyty - wszystkie na progu drzwi.
W dwóch przypadkach konkretne powody - w środku jest psychicznie niezrównoważony syn - może was pobić.
W trzecim przypadku... bez powodu.

To staje się normą,   w ciągu ostatniego roku chyba tylko dwa razy klientki zaprosiły nas do środka, nawet zaoferowały kawę/herbatę - podziękowaliśmy.

Rozumiem to - z praktycznego punktu widzenia te wizyty niczego nie zmieniały, ale było w nich coś... ludzkiego.
Wygląda na to, że tego teraz nikt nie potrzebuje.

Miła migawka z restauracyjki w mojej okolicy...


Dla potrzebujących - 5 darmowych posiłków dzisiaj...

Monday, July 14, 2025

Klub książki

 Zima w mojej okolicy...
Znaczy, w nocy temperatura spada do 7C na zewnątrz, 15C w domu.
Rodzina w ruchu - w ostatni weekend nasza córka była z mężem na nartach terenowych, ich córka wędrowała z koleżanką po skalistej pustyni w centrum Australii, nasz najstarszy wnuk był w Polsce z harcerzami spod Krzyża Południa (Australia i Argentyna), średnia wnuczka spotkała się z jeleniem na tatrzańskim szlaku, a my...?

Przypomniały mi się słowa Wieszcza:
"O czym tu dumać na paryskim bruku... "

Paryski bruk - za daleko, poprosiłem ChatGPT o coś bliższego...

„O czym tu dumać wśród eukaliptusów?” (stylizowany na A. Mickiewicza).

O czym tu dumać w spiekocie południa,
Gdzie wiatr gorący w pustynię się wdziera,
Gdzie niebo pali, a ziemia bez studni,
I ani brzozy, ni cienia z modrzewia? 

Ojczyzno moja! – rzekłbym z tęsknotą,
Lecz głos zamiera pod słońca naporem.
Tu inny pacierz, tu inne pieśni,
Tu święta w grudniu z palmowym kolorem.

.....

Do Świąt jeszcze daleko, najbliżej było na comiesięczne zebranie klubu książki.
Kluby książki są obecnie bardzo popularne - organizują je biblioteki, organizują ludzie w swoich domach, ja od pewnego czasu chodzę zebrania klubu książki w pobliskim Neighbourhood House (Dom Sąsiedzki).
Na zebrania przychodzi maksimum 9 osób, ja jestem jedynym mężczyzną w tym towarzystwie - normalne. Dzisiaj dyskutowaliśmy książkę Anny Funder - Wifedom.
Wifedom?
To chyba oznacza los żony.
Smutny los.

Eileen O’Shaughnessy - żona pisarza - pochodziła ze średnio zamożnej rodziny, studiowała, planowała karierę naukową.
Przypadkiem spotkała Orwella (prawdziwe nazwisko Eric Blair), zakochała się i...
Wzięli ślub i Eileen całkowicie podporządkowała się stylowi życia męża.
Oznaczało to zaprzestanie studiów, przeprowadzkę do chatki w małym miasteczku i pracę od świtu do nocy - ogródek, sklepik warzywny, gotowanie i sprzątanie, edytowanie i maszynopisanie artykułów i książek męża. 
Na dodatek mąż miał nieprzeciętny erotyczny apetyt i nie próbował nawet ukrywać przez żoną swoich romansów.
Mało tego, podczas kilkutygodniowej kuracji w Casablance, Eric poprosił żonę o pozwolenie na odwiedzenie burdelu i spróbowanie jak "smakują" Marokanki.
Pozwoliła.

Książka Wifedom to rozważania autorki nad smutnym losem Eileen i próba uogólnienia tego losu na los wszystkich mężatek.
Osobna sprawa to długa lista zarzutów skierowana do biografistów Orwella - całkowicie ignorują istnienie i rolę Eileen w życiu pisarza.

Moja ocena - książka dobrze napisana, ale czasem gubi się w nadmiarze detali. Do tego raczej siłowe argumenty na temat żałosnej roli kobiety w małżeństwie.

Wydaje mi się, że moja obecność na zebraniu była trującym grzybem w barszczu.
Po pierwsze zauważyłem, że Eileen wyszła za mąż z własnej woli i że w każdej chwili mogła się rozwieść. W jej czasach i środowisku nie byłby to żaden skandal.
Po drugie... nadmieniłem, że niedawno obchodziłem wraz z żoną 60 rocznicę ślubu i żona uważa, że były to dobre lata.

P.S.
George Orwell - Wikipedia.
Eileen O’Shaughnessy - Wikipedia - polskiej wersji brak.

Wednesday, July 9, 2025

Grzyby, które wstrząsnęły światem

 Przez większość czerwca, w wieczornym dzienniku naszej telewizji państwowej - ABC - mieliśmy stałą pozycję - sprawozdanie z procesu pani Erin Patterson oskarżonej o celowe otrucie trzech osób.

W poprzednim tygodniu była cisza - sądowe jury debatowało winna czy niewinna. Debatowali nawet w sobotę, niedzielę mieli wolną, ale przebywali w izolacji od świata zewnętrznego.
Przedwczoraj (poniedziałek) ogłoszono werdykt - WINNA!


Nie poruszałbym tego tematu gdyż niezbyt interesują mnie kroniki kryminalne, ale zmotywowała mnie informacja, że sprawa stała się znana na całym świecie.

Co prawda termin cały świat jest obecnie mocno nadużywany, ale jednak informację o tej sprawie podała już dawno temu Wyborcza - KLIK. A teraz, po ogłoszeniu werdyktu, zobaczyliśmy relację w Wiadomościach POLSAT, informację podały również CNN, Reuter,  BBC, Al Jazeera...
Nagłówki gazetowych informacji można zobaczyć TUTAJ.

O co chodzi?
Pod koniec lipca 2023 pani Patterson zaprosiła na obiad swoich teściów, lokalnego pastora i jego żonę.
Na obiad podała beef Wellington - wołowina zapiekana w cieście - dla smaku dodała trochę grzybów...

Ilustracja
Autorstwa Jerzy Opioła - Praca własna, CC BY-SA 4.0, Link

Muchomor zielony.
 Po obiedzie wszyscy goście wylądowali w szpitalu z objawami zatrucia, trzy osoby zmarły.
Gospodyni i jej dzieci pozostali zdrowi jak rydze.

Podczas śledztwa wykryto sporo krętactw podejrzanej i to zapewne wpłynęło na werdykt jury.
Nie będę jednak rozwijał tego tematu, wspomnę za to dwa inne, pokrewne aspekty...

Grzyby w Australii -
wspominałem o tym kilka razy na tym blogu. Najłatwiej nam spotkać kanie...



Zebrane 400 m od naszego domu.

Zaś w okolicy farmy naszej córki rosną rydze...



Generalnie Australijczycy są bardzo podejrzliwi w tym temacie. Kilka razy spotkałem się ostrzeżeniami przechodniów - czy ja wiem co ja robię?
Służby miejskie przeorały pobliski park, w którym rosły kanie, teraz najbliższe grzybne miejsce jest 4 km od naszego domu.

Drugi aspekt - jury czyli ława przysięgłych...
Internet podaje, że ławnicy są losowani z listy osób uprawnionych do głosowania czyli teoretycznie każdy pełnoletni obywatel Australii może zostać wylosowany.
Jak narazie, z naszej 11 osobowej rodzinnej grupy wylosowali tylko MNIE.

To było ponad 20 lat temu, pokazałem wezwanie w pracy (muszą dać bezpłatny urlop) i zgłosiłem się do gmachu sądu.
Po pierwsze wskazano mi dobrze zaopatrzony bufet, ceny umiarkowane, ale ja i tak przyniosłem sobie z domu kanapki.
Po drugie zasady gry...
Na wokandzie były 4 sprawy. Każda z nich potrzebowała ławników.
Wyjaśniono nam, że przed rozpoczęciem kolejnej sprawy zostaniemy wszyscy wezwani do osobnej sali, osoba prowadząca wyjaśni charakter sprawy i ilu ławników potrzeba.
Następnie wyciągnie z kapelusza nazwisko pierwszego kandydata/kandydatki.
Obrońca może teraz przepytać wybraną osobę żeby stwierdzić czy nie ma jakichś uprzedzeń w stosunku do oskarżonego/oskarżonej.
Kandydat zostaje zaakceptowany lub odrzucony... następny proszę.
Mnie trafiła się sprawa mężczyzny oskarżonego o handel narkotykami. Z nazwiska wydedukowałem, że ma jugosłowiańskie korzenie.
Potrzebowali chyba 4 ławników. Obrońca odrzucił jedną kandydatkę gdyż z rozmowy wyczuł, że czuje ona jakąś niechęć do oskarżonego. 
Mnie nie wybrali.
Musiałem odsiedzieć jeszcze kilka godzin i wypuścili mnie do domu.

Czasami, gdy proces trwa kilka dni, ławnicy mają zakaz kontaktu z ludźmi. W przypadku spraw budzących duże zainteresowanie mediów, może to oznaczać pobyt w jednoosobowym pokoju w hotelu bez dostępu do gazet, tv, internetu.
Domyślam się, że ławnicy w opisywanej tu sprawie mieli taką przyjemność przez tydzień.

P.S. Z bardzo dawnych czasów pamiętam film 12 gniewnych ludzi, H. Fonda w roli głównej - KLIK.
Po pierwszym obejrzeniu bardzo mi się podobał, po drugim... już nie tak bardzo.

Sunday, July 6, 2025

Ach...

 ... co to był za ślub ==> Ach!

Znajomi zaprosili nas na ślub swojej córki.
Słoneczne, sobotnie przedpołudnie.
Katedra św Patryka...


Przed wejściem zauważam grupę wsparcia Pana Młodego...

I dużo silniejszą grupę wsparcia Panny Młodej...

Wnętrze katedry jest ciemne i chłodne...

Przyszliśmy wcześnie, wkrótce ławki wypełnią się do ostatniego miejsca.
Grają organy, śpiewa chór...
Wspominam nasz własny ślub - ponad 60 lat temu, wspominam śluby naszych dzieci.
Rozglądam się dookoła - wiele, wiele sympatycznych twarzy.

Ceremonia - według mnie zbyt rozbudowana, te z moich wspomnień były krótsze.

Pora wyjść na słońce...


Opuszczamy katedrę z cichymi życzeniami aby młoda para doświadczyła pogodnego życia rodzinnego.

Jeszcze tylko nieformalna kawka z naszymi najbliższymi...

Pozostawiamy kawowe zło i głupotę za kratkami i wracamy do domowego spokoju.