... i to nie byle jakim - Queen Victoria Market - powierzchnia 7 ha, centrum Melbourne, powstał w 1872 r - szczegóły TUTAJ.
Przez wiele lat pracowałem w centrum miasta i wtedy regularnie odwiedzałem to miejsce, ale od wielu lat już tu nie byłem.
Jednak dzisiaj (sobota 20 września) dominującym "towarem" była muzyka...
Busk, busking tłumaczy się na - występ uliczny.
Tym razem ulicznicami będzie Melbourne Youth Junior Strings, a w ich gronie, nasza najmłodsza wnuczka - Gracie.
8 rano w centrum miasta... czego nie robi się dla wnuczki. Budzik o 6:30 - zimno, czasem pokropi, czasem zaświeci słońce. Zjadam porządne śniadanie i w drogę. Decyduję się na jazdę samochodem i słusznie, ruch na ulicach niewielki, nie mam problemu z parkingiem i to za darmo.
W pierwszej chwili przytłacza mnie nieco rozmiar obiektu. Zauważam w kilku miejscach grupki muzyków przygotowujące się do występu, orkiestra naszej wnuczki zajmuje sporo przestrzeni...
Zespół wsparcia rodzinnego jest jeszcze większy...
Występ się kończy - pora na zakupy. Przechodzę wzdłuż rzędów stoisk.
Moją uwagę zwraca to stoisko...
Ten facet ma jaja!
Muszę przyznać, że wybór i jakość są dobre a ceny niższe niż na bazarze dzielnicowym, z którego regularnie korzystam. Klientów średnio-sporo.
Na obrzeżu targowiska zauważam grajkę uliczną we właściwym tego słowa znaczeniu...
Po drodze do domu zaglądam jednak na nasz dzielnicowy bazar - zauważam zmianę.
Poniżej dwa zdjęcia tych samych drzew - różnica czasu - 13 dni...
Znaczy wiosna już przyszła.
Wirtualna wizyta na Queen Victoria Market tutaj...
W ostatnią niedzielę (14/9) mieliśmy przyjemność celebrować Dzień Ojca po polskiej mszy w kościele Jezuitów blisko centrum Melbourne.
Dzień Ojca? Oficjalnie w Australii obchodzony jest w pierwszą niedzielę września, ale w tym roku w polskiej parafii trochę nas przesunęli. Inna sprawa, że ile krajów tyle dat obchodzenia tego święta - KLIK. No cóż, słowo - obchodzić - jest nieco dwuznaczne = celebrować, interesować, ale również - unikać, obchodzić z daleka.
Ojciec... Swojego Ojca właściwie nie pamiętam, umarł gdy miałem 2.5 roku. Naturalne było, że moja Matka przywoływała jego postać w sytuacjach kryzysowych, a tych było wiele... Marna sytuacja materialna, coś się zepsuło, ja zachowałem się niewłaściwie - och, gdyby twój Ojciec tu był... Naturalne więc było, że gdy zacząłem chodzić do szkoły, z ciekawością patrzyłem na ojców swoich kolegów - jak to jest mieć ojca?
Dowiedziałem się niewiele... Po pierwsze kilku moich najbliższych kolegów, podobnie jak ja, nie miało ojców. A ci, którzy mieli - ojcowie byli bardzo mało widoczni. W dwóch przypadkach sprawa była prosta - ojcowie lekarze, to odbijało się na standardzie życia - ci koledzy wyjeżdżali na narty do Zakopanego, urządzali bardzo wystawne urodziny. To było logiczne i naturalne, ale czy ojciec był potrzebny do czegoś więcej?
Dopiero jak miałem 11 lat spotkałem ojca mojego kolegi, którego mu pozazdrościłem. To były wakacje letnie w osadzie niedaleko Kielc. Kilka pań wybrało się tam na wakacje ze swoimi dziećmi a przy okazji wzięły dzieci swoich znajomych - na przykład mnie. Co niedzielę przyjeżdżali ojcowie - dowozili produkty żywnościowe i spędzali mile czas - grali w siatkówkę, w brydża, organizowali ognisko. Ale jeden był również doskonałym kolegą... swojego syna a przy okazji kilku z nas. Zorganizował nam haczyki i żyłkę i pomógł zrobić wędki. Zrewidował konstrukcję naszych łuków i zasugerował poprawki. Znalazł nowe trasy wycieczkowe. Nie minęło wiele czasu a nasza grupka przypadkowych zbierańców zmieniła się w dzielną drużynę..
Tak, taki ojciec by mi się przydał.
Obecnie, podczas wypraw po zakupy, coraz częściej zauważam dzieci w towarzystwie ojców. Odnoszę wrażenie, że mają bardziej zabawowe podejście do dzieci niż matki, ale może ich lista zakupów nie jest tak krytyczna.
W ostatnią niedzielę, obiad był bardzo smaczny, było nas około 60 osób, w tym chyba 8 ojców.
Kilka ostatnich wpisów poświęciłem przyjemnej stronie życia - imprezy kulturalne, handel nieruchomościami, zakupy.
Wypada wspomnieć o szarej stronie rzeczywistości - we wtorek mieliśmy zebranie naszego zespołu Stowarzyszenia św Wincentego... Pierwszy temat - zarząd Stowarzyszenia poinformował nas, że sytuacja finansowa nieco się pogorszyła w związku z czym powinniśmy być oszczędniejsi w naszej pomocy. Drugi temat - niektórzy z naszych "klientów" są nadmiernie roszczeniowi, oczekują regularnego wsparcia niezależnie od okoliczności. W ostatnim miesiącu były dwa przypadki, w których klientki zachowały się niegrzecznie.
Wczoraj - czwartek - 2 wezwania. Obie wizyty całkiem miłe. Inna sprawa, że nie przepytywałem klientek dlaczego proszą o pomoc. Z drugiej strony - pomoc raczej skromna - vouchery na żywność wartości A$80 - poprzednia pomoc miała miejsce 3 miesiące temu. Sądzę, że w obu przypadkach, klientki nie cierpiały głodu. Dlaczego prosiły o pomoc? Skoro dają to trzeba brać? Pewnie tak.
Zastanowiłem się chwilę nad profilem rasowym osób proszących nas o pomoc. Nie ma żadnej Polki ani Polaka :) Właściwie to nie ma nikogo z byłego Demoludu. Nie ma Chińczyków ani Wietnamczyków. Wyjaśnienie jest zapewne dość proste - to są migranci i dzieci migrantów, którzy przyjechali tutaj żeby sobie polepszyć życie.
Wrócę do tytułu wpisu - święci - nie-święci... W poniedziałek była rocznica śmierci twórcy naszego Stowarzyszenia - Fryderyka Ozanam - KLIK. Zastanowiłem się nad jego życiorysem - jaki porządny człowiek - porządna rodzina, uregulowany bieg życia - studia, małżeństwo, dziecko. Niestety śmierć w młodym wieku.
W 1997 roku papież Jan Paweł II nadał mu tytuł błogosławionego. Na naszych spotkaniach wzdychamy do Boga, żeby nasz patron został świętym. Ja za bardzo nie wzdycham - - po pierwsze nie rozumiem religijnego uzasadnienia takich wyróżnień, - po drugie - o ile mi wiadomo, decydującym argumentem są cuda a tu mam jeszcze więcej zastrzeżeń. Ostatnio zrobiło się głośno o kanonizacji Carlo Acutis - KLIK - młodego influencera, który propagował w internecie cuda. Logiczne - kto promuje cuda ten zyska cudowną promocję
Fryderyk Ozanam tylko i po prostu pomagał ubogim i zachęcił swoich znajomych żeby do niego dołączyli. Ale błysnęła mi iskra nadziej - z życiorysu F. Ozanama dowiedziałem się, że był przyjacielem A. Ampera - KLIK - tak, tego Ampera, który daje siłę wszystkim sieciom elektrycznym. To jest dopiero CUD :)
Muzyczna strona dnia - wczoraj były 90 urodziny kompozytora Arvo Part - KLIK. W związku z tym jego muzyka towarzyszyła mi podczas jazdy na poranne zakupy, Oczywiście Spiegel in Spiegel (Lustro w lustrze) - nieskończone odbicie - KLIK. Cud, że zdołałem coś kupić. A więc jednak - CUD!
Sierpień obfitował w wydarzenia kulturalne, przyszedł wrzesień, nominalnie to u nas Wiosna, ale do pogody ta wiadomość dotarła z opóźnieniem. Bardzo zimne noce, półsłoneczne, chłodne dni. W takim klimacie dowiedziałem się o nietypowej imprezie w nietypowym miejscu - teatr NuWorks zlokalizowany na przemysłowych przedmieściach Melbourne...
Dotarłem tu wieczorem, w zupełnych ciemnościach, okolica wiała grozą, oświetlone wejście do "teatru" dawało poczucie jakiejś nadziei...
Nadzieja była dość złudna, w środku było okropnie zimno. Wprawdzie znajomi, którzy znają to miejsce, ostrzegali, ale nie spodziewałem się, że mają aż tyle racji.
Tytuł przedstawienia był rozgrzewający -
Ta maszyna zabija faszystów!
Moje skojarzenie - Związek Radziecki! Błędne... ale może nie tak bardzo.
Woody Guthrie - KLIK - amerykański śpiewak (lata 1935-1950) o lewicowych poglądach. Komponował i wykonywał piosenki apelujące do ludowej solidarności. Najpopularniejsza jego piosenka - This land is your land ...
Ciekawe, że w czasach PRL nic o nim nie słyszałem, swoją drogą piosenka wyjątkowo prosta. Inna sprawa, że W. Guthrie był tak zdezorientowany w politycznym krajobrazie, że napisał piosenkę wychwalającą pakt Ribbentrop-Mołotow i napaść Związku Radzieckiego na Polskę we wrześniu 1939. Dowiedziałem się o tym z Wikipedii, ciekawe, że polski wpis Wikipedii nic o tym nie wspomina.
Istotna część jego życiorysu to właściwie treść książki J. Steinbecka - Grona Gniewu... Spokojne życie na farmie w stanie Oklahoma gwałtownie przerwane suszą i klęską głodu w 1935 roku. Kilkaset tysięcy ludzi opuściło domy i powędrowało w poszukiwaniu chleba - KLIK.
Grona Gniewu - sprawdzam na półce - mam egzemplarz z 1961 roku. Zgadza się, w 1956 roku nastąpiła "odwilż", w księgarniach pojawiły się setki książek zachodnich pisarzy, które do tego czasu były zakazane. Hemingway, Steinbeck, Faulkner - laureaci Nobla - ich nazwiska wymawiałem z nabożeństwem, lektura ich książek raczej mnie rozczarowała.
Wracam do przedstawienia - postać W. Guthrie według mnie narzucała sporo ograniczeń i w tym kontekście przedstawienie było bardzo dobre - świetny amerykański akcent, dobry śpiew, bardzo dobra dynamika na scenie.
Sobota i całkowita zmiana nastroju. Mocne słońce, drzewa przed targowiskiem pobielały...
Spieszę się z zakupami żeby móc w spokoju posłuchać audycji muzycznej - Music Class. Take your seat and sharpen your pencil (zajmij miejsce w szkolnej ławce i zatemperuj ołówek) - poleca para prezenterów a mnie przypomina się lekcja sprzed 3 tygodni - temat - kontrapunkt i bardzo zaskakująca ilustracja muzyczna doskonale pasująca do tematyki czwartkowego przedstawienia...
Środa, 3 września - wyczekiwany kolejny koncert z serii Mostly Mozart :) W okolicach Melbourne Recital Centre zauważam wzmożony ruch - na chodnikach sporo siwowłosych piechurów, na przystanku tramwajowym wysypuje się grad białych głów. Autobusiki przywożą grupki osób, zapewne z domów opieki.
Na sali koncertowej...
Zagęszczenie... prawie jak w niedzielę w moim kościele parafialnym. To znaczy - w kościele parafialnym było jeszcze lepiej... a może nawet trochę gorzej - zabrakło siedzących miejsc.
Skoro już zajrzałem do kościoła to wspomnę, że w ostatnich dwóch tygodniach zaglądałem tam również z okazji pogrzebów. Dwie dobrze mi znane parafianki, jedna - Pat (Patrycja) - nawet bardzo dobrze gdyż działała razem ze mną w Stowarzyszeniu św Wincentego...
Ostatnie lata życia spędziła w domu opieki prowadzonym przez siostry Nazaretanki. Też miłe skojarzenie - ja chodziłem do szkoły Nazaretanek :)
Podczas pogrzebu głos zabrał jej syn... matka do ostatnich chwil była pełna pozytywnej energii... najważniejsze, to żeby nie umrzeć w sklepie.. - mówiła - tyle spraw niezałatwionych. Znajoma parafianka powiedziała mi, że Pat umówiła się ze swoją sąsiadką w domu opieki, że gdy jedna z nich będzie umierać, druga będzie trzymać ją za rękę. I właśnie tak to wyglądało.
A cóż to za dziwny wstęp do koncertu z wesołą serenadą w programie?
Bo koncert też był dziwny. Pierwsza pozycja - W.A. Mozart - Requiem - Lacrimosa - płacząca. Wspomnę, że W.A. Mozart nie dokończył tej części Requiem, zdążył napisać tylko 4 takty, rękopis poniżej...
Requiem dokończył uczeń Mozarta - Franz Süssmayr.
Na środowym koncercie Lacrimosę wykonał zespół instrumentów dętych blaszanych - bardzo dobrze wykonał, to był zdrowy płacz. Nie znalazłem właściwej ilustracji więc załączam tradycyjne wykonanie - chór i orkiestra - KLIK.
Kolejna pozycja - Symfonia kameralna (Opus 110a) Dymitra. Mozart i Szostakowicz - do głowy by mi nie przyszło takie zestawienie, ale okazało się dobrze pasować do mojego, przekornie-pogrzebowego, nastroju. Cały utwór- KLIK.
Sugeruję posłuchać około 1.5 minuty pierwszej części (Largo) i skoczyć do drugiej części - Allegro Molto i sprawdzić swoją wytrzymałość. Zdecydowanie to nie jest nastrój, w jakim chciałbym umierać
Na początku sierpnia informowałem o wystawieniu na sprzedaż domu w naszej okolicy, na zdjęciu widać było tablicę informacyjną agencji nieruchomości - Ray White czyli Promień Biały. Spacerując po okolicy zauważyłem w wielu miejscach tablice tej agencji - na przykład ta...
Pani Linda Pan - ze zdjęcia wnioskuję, że to silna kobieta, kobieta sukcesu - nie byle pan, raczej Panisko.
Żółte tło... W tej dziedzinie natura konkuruje z agencją nieruchomości....
===
Pół kroku dalej i dla odmiany znowu Biały Promień...
Ten adres jest mi bliski - to jest nasz bezpośredni sąsiad - stykamy się plecami, ale przed 42 laty to był NASZ adres, nasza działka - dwa razy większa od obecnej.
Wracam do rzeczywistości... 4 tygodnie temu wspominałem o nadchodzącej licytacji unitu naprzeciwko naszego domu. Licytacja odbyła się w sobotę. Zgromadziło się około 20 osób - przynajmniej sześć z nich to sąsiedzi, ciekawi co w trawie piszczy. Dwóch agentów przygotowujących licytację skoncentrowało swoją uwagę na dwóch potencjalnych rywalach pokazując im coś na smartfonach. Wreszcie pojawił się licytator - nienaturalnie rumiany, bardzo starannie ubrany, młody człowiek. Oglądałem kilka takich licytacji, ale tym razem licytator dostarczył nam sporych atrakcji - bardzo dowcipny, inteligentny, świetnie kontaktował się publicznością. Pierwsza oferta A$850.000 - starszy pan o europejskim wyglądzie, towarzyszyły mu dwie młode panie - może córki? Odpowiedź była mocna - A$1,050,000 - starszy pan o chińskim wyglądzie. Licytator kontynuował wyliczanie zalet i potencjału licytowanego obiektu a agenci przekonywali obu potencjalnych kupców aby pozostali w grze. Prowadzenie zmieniło się chyba 8 razy - zwycięzca - pan z córkami, jedna aż popłakała się z emocji - może to dla niej tatuś kupił ten unit? Cena A$1,180,000 - spodziewałem się nieco większej kwoty.
P.S. Weekend minął nam przyjemnie - na koncercie Nasze Polskie Kwiaty, w którym wystąpiła czwórka naszych wnucząt w różnych rolach. Zmiana nastroju... Poniedziałek rano - wiadomości - dowiedziałem się, że w niedzielę w głównych miastach Australii odbyły się całkiem energiczne protesty przeciwko masowej imigracji do Australii - KLIK. Rząd planuje przyjąć w przyszłym roku 230,000 migrantów.