Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. Potem opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich:
«Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by przypadkiem ktoś znamienitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: „Ustąp temu miejsca”, a wtedy musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce.Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. A gdy przyjdzie ten, który cię zaprosił, powie ci: „Przyjacielu, przesiądź się wyżej”. I spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony».
Do tego zaś, który Go zaprosił, mówił także: «Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych».
Ewangelia św. Łukasza 14: 1, 7-14
Nie chcę się chwalić, ale wydaje mi się, że w dużym stopniu stosuję się do ewangelicznych zaleceń.
W ostatni czwartek zaprosiliśmy naszego proboszcza na obiad, nie jest on wprawdzie ułomny, ale zdecydowanie nie oczekujemy, że się nam odwdzięczył.
W życiu zawodowym również nigdy nie zabiegałem o żadne kierownicze stanowisko.
Wyznam skromnie, że kilkakrotnie zostałem na takie stanowisko awansowany, ale za każdym razem starałem się pozostać w zespole roboczym i robić to co moi "podwładni".
Chyba tylko dwa razy byłem kierownikiem, którego głównym zadaniem było - kierować i bardzo szybko przekonałem się, że nie była to dla mnie właściwa rola.
- Lech, widziałeś jakie fajne krzesła mają ci w dziale X? - spytał mój podwładny.
Oczywiście nie widziałem, poszedłem sprawdzić.
Rzeczywiście mieli nowe fotele z możliwością regulowania wysokości i odchylenia.
- Widziałem - potwierdziłem po tej inspekcji - ale nie uważam, żeby to cokolwiek pomagało w pracy.
- Lech, przepraszam, ale ty jesteś d... nie kierownik. W ogóle nie dbasz o zespół.
Po zastanowieniu, w cichości, przyznałem swojemu rozmówcy rację i przy pierwszej okazji zmieniłem pracę.
Dzisiaj ostatnia niedziela tegorocznej zimy.
W tym roku zima była raczej chłodna, w górach bardzo śnieżna.
Oczywiście przypomniał mi się australijski maraton narciarski - Kangaroo Hoppet - który odbył się wczoraj.
O świcie trasa biegu wyglądała tak....
Przez kilkanaście lat maratony narciarskie były moją pasją.
Znajomi czasem pytali czy wygrałem w życiu jakiś wyścig narciarski.
Nie wygrałem i nie żałuję swoich wysiłków.
Oczywiście, już z definicji, byłem na straconej pozycji.
To były amatorskie, masowe, wyścigi narciarskie, w których startować mógł każdy.
Startowali również zawodnicy najwyższej klasy światowej... jaką ja miałem szansę?
Czasami szansa pojawiała się nieoczekiwanie.
Rok 1996, maraton Transjurasienne we Francji, na liście startowej dwaj mistrzowie olimpijscy - Norweg Bjorn Daehlie i Niemiec - Johann Muelleg.
Dwa dni po wyścigu spojrzałem na oficjalne wyniki.
Okazało się, że gdy popsuła się pogoda, obaj mistrzowie, po przebiegnięciu 60 km, dyskretnie zeszli z trasy.
Rozumiem ich, za kilka dni mieli rozkładzie wysokopłatny wyścig Pucharu Świata, po co tracić siły?
Czyli jednak wygrałem.
Miałem również całkiem odwrotne doświadczenie.
Rok 1995 - maraton American Birkebeiner w stanie Wisconsin, USA.
Ukończyłem w dobrej formie i w przyzwoitym czasie, co oznaczało miejsce w drugim tysiącu uczestników.
Okazało się, że w miasteczku Hayward, gdzie była meta wyścigu, mieszkał jakiś Australijczyk, który zaprosił do siebie wszystkich rodaków, którzy ukończyli wyścig.
Spędziłem ponad 2 godziny w ciepłym domu, miłym towarzystwie i na dobrym jedzeniu. Zaczęło robić się ciemno, zaczął padać śnieg. Wsiedliśmy do samochodu żeby wrócić do naszej kwatery.
Po kilku kilometrach jazdy zobaczylismy jakieś światła, znaki ostrzegawcze, podszedł do nas policjant.
- Przepraszamy, ale mamy tu wyścig narciarski, trasa wyścigu przebiega przez szosę, musicie poczekać kilka minut.
Popatrzeliśmy na siebie zdezorientowni...
- Wyścig narciarski?
Dopiero po chwili dotarła do nas świadomość, że to przecież NASZ WYŚCIG... tyle że w tym momencie on nie jest już nasz.
Wyznam, że poczułem smutną zazdrość, poczułem, że straciłem jakieś doświadczenie.
Pozostały wspomnienia...