Wtorek - nazwa mówi, że to drugi dzień tygodnia.
Zawsze miałem poczucie, że jest to najbardziej produktywny dzień tygodnia.
W pewnym zakresie potwierdzały to poradniki korzystania z usług (fryzjer, przegląd samochodu i.t.p.)
Po pierwsze - odradzały poniedziałek, bo pracownicy leczą kaca, po drugie - odradzały piątek, bo już myślą o weekendzie a poza tym opili się piwa na lunch.
Wprawdzie pozostają jeszcze środa i czwartek, ale lepiej kuć żelazo póki gorące.
Po niemiecku wtorek to Dienstag - dla mnie to oczywiste skojarzenie z pracą, służbą - Der Dienst. Żadne z poważnych źródeł tego nie potwierdza.
A więc w pozytywnym nastroju rozpocząłem dzień od ćwiczeń gimnastycznych i wiadomości porannych tv.
Najpierw australijskie - kardynał Pell leci dzisiaj do Rzymu - KLIK.
Tu sprawa nie jest wtórna - to conajmniej trzeci rozdział ostatnich wydarzeń - skazanie za pedofilię - uniewinnienie - powrót to Watykanu.
Po pierwsze dla Australijczyków szokujący jest fakt, że nasz rodak bez problemu leci w świat. I tak dobrze, że kardynał od czasu uniewinnienia mieszka w Sydney gdzie restrykcje nie są tak ostre gdyż w Melbourne nie wolno nam się oddalić więcej niż 5 km od domu.
(na marginesie - przyszło mi do głowy zastosować trick jaki diabeł wypróbował na Twardowskim).
Po drugie - dlaczego kardynał poleciał do Rzymu?
Czy Australia mu obrzydła?
Czy obawia się ciągu dalszego sprawy o pedofilię - o ile mi wiadomo jest kilka osób które mają tego rodzaju zarzuty.
Czy ma do odegrania jakąś rolę w Watykanie? Prasa wspomina, że jego przyjazd może się wiązać ze sprawą kardynała Becciu. Obaj purpuraci mieli ze sobą na pieńku.
Prasa wspomina również, że kardynał Pell nie popierał reform wprowadzanych przez papieża Franciszka a to wciąż sprawa w toku.
Mnie najbardziej odpowiada proste wytłumaczenie - wyjeżdżając z Rzymu ponad rok temu, kardynał zostawił mieszkanie służbowe w stanie nieuporządlowanym. Wszak trzeba się z niego porządnie wyprowadzić żeby ktoś z niego mógł skorzystać.
Gimnastyka poranna trwa.
Przełączyłem tv na wiadomości z Polski - POLSAT News.
Wyrok w sprawie Mateusza Kijowskiego - KLIK.
Przypomnę - lider Komitetu Obrony Demokracji - KOD.
Sprawy polityczne w Polsce są dla mnie zbyt trudne do zrozumienia, natomiast Mateusz Kijowski - to mój sąsiad z bloku.
W latach 70-tych mieliśmy szczęście dostać mieszkanie w bloku - zupełnie niezwykłym bloku.
Niewielki blok, tylko 24 mieszkania. Lokatorzy - naukowcy, lekarze, pracownicy LOT, tancerze z Mazowsza.
Ja zasłużyłem sobie na takie towarzystwo gdyż byłem wyjątkowo kapryśnym członkiem Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Już raz wymogłem na nich wymianę mieszkania.
Zapowiedzieli, że ta będzie ostatnia i mieli rację.
Państwo Kijowscy, to była wyjątkowo sympatyczna rodzina, ojciec mocno zaangażowany w życie miejscowej parafii. Jego przykład chyba zachęcił i nas.
Dzieci spotykaliśmy oczywiście często na naszym podwórku chociaż Mateusz już wtedy wyrósł z zabaw na huśtawce czy na trzepaku.
Życzę mu, podobnie jak kardynałowi Pellowi, wszystkiego dobrego.
Gimnastyka poranna zakończona, czas na.... fasolkę po bretońsku!!!!
Na śniadanie? To chyba pierwszy taki przypadek od przyjazdu do Australii.
Spawy wtórne, czyli wspomnienia, a tam - Sopot.
Miałem wtedy 13 lat, byłem bardzo rozpieszczany przez matkę, i mój stryj, brat mojego przedwcześnie zmarłego ojca, dla równowagi, zorganizował mi wakacje w Sopocie.
To była wielka niespodzianka - stryj czekał na mnie na stacji kolejowej, zaprowadził do mieszkania, a raczej przegrody, na strychu wielkiej starej willi.
Ja wyjeżdżam za trzy dni - zapowiedział stryj.
Jutro rano pokażę ci gdzie jest bar mleczny - tam będziesz się żywił.
Teraz pójdziemy odwiedzić twojego dalekiego stryja, do nich możesz zwrócić się o pomoc gdy będziesz w biedzie.
Jutro, po śniadaniu pójdziemy na plażę.
A pojutrze, wczesna pobudka, o 6 rano zaczynasz pracę w na poletku doświadczalnym Instytutu Hodowli Roślin.
To był większy szok niż przeprowadzka do Australii.
Ale było fajnie. Pracę kończyłem około południa i jechałem prosto na plażę - Łazienki Południowe.
Akurat pora na obiad.
Już wcześniej ustawiała się spora kolejka, było gorąco, w pomieszczeniu było duszno, w kuchennym okienku, od czasu do czasu pojawiał się mocno spocony kierownik (miał głos podobny do któregoś z aktorów radiowych) i pokrzepiał kolejkowiczów - dzisiaj fasolka po bretońsku!
Moja żona nie musiała tego wiele razy słuchać a ja, szczególnie po takich wiadomościach, potrzebowałem czegoś solidnego. I to od rana. Z jajkiem sadzonym :)