Tuesday, September 29, 2020

Wtorek spraw wtórnych

Wtorek - nazwa mówi, że to drugi dzień tygodnia.
Zawsze miałem poczucie, że jest to najbardziej produktywny dzień tygodnia.
W pewnym zakresie potwierdzały to poradniki korzystania z usług (fryzjer, przegląd samochodu i.t.p.)
Po pierwsze - odradzały poniedziałek, bo pracownicy leczą kaca, po drugie - odradzały piątek, bo już myślą o weekendzie a poza tym opili się piwa na lunch.
Wprawdzie pozostają jeszcze środa i czwartek, ale lepiej kuć żelazo póki gorące.

Po niemiecku wtorek to Dienstag - dla mnie to oczywiste skojarzenie z pracą, służbą - Der Dienst. Żadne z poważnych źródeł tego nie potwierdza.

A więc w pozytywnym nastroju rozpocząłem dzień od ćwiczeń gimnastycznych i wiadomości porannych tv.

Najpierw australijskie - kardynał Pell leci dzisiaj do Rzymu - KLIK.
Tu sprawa nie jest wtórna - to conajmniej trzeci rozdział ostatnich wydarzeń - skazanie za pedofilię - uniewinnienie - powrót to Watykanu.

Po pierwsze dla Australijczyków szokujący jest fakt, że nasz rodak bez problemu leci w świat. I tak dobrze, że kardynał od czasu uniewinnienia mieszka w Sydney gdzie restrykcje nie są tak ostre gdyż w Melbourne nie wolno nam się oddalić więcej niż 5 km od domu.
(na marginesie - przyszło mi do głowy zastosować trick jaki diabeł wypróbował na Twardowskim).

Po drugie - dlaczego kardynał poleciał do Rzymu?
Czy Australia mu obrzydła?
Czy obawia się ciągu dalszego sprawy o pedofilię - o ile mi wiadomo jest kilka osób które mają tego rodzaju zarzuty.
Czy ma do odegrania jakąś rolę w Watykanie? Prasa wspomina, że jego przyjazd może się wiązać ze sprawą kardynała Becciu. Obaj purpuraci mieli ze sobą na pieńku.
Prasa wspomina również, że kardynał Pell nie popierał reform wprowadzanych przez papieża Franciszka a to wciąż sprawa w toku.
Mnie najbardziej odpowiada proste wytłumaczenie - wyjeżdżając z Rzymu ponad rok temu, kardynał zostawił mieszkanie służbowe w stanie nieuporządlowanym. Wszak trzeba się z niego porządnie wyprowadzić żeby ktoś z niego mógł skorzystać.

Gimnastyka poranna trwa.
Przełączyłem tv na wiadomości z Polski - POLSAT News.

Wyrok w sprawie Mateusza Kijowskiego - KLIK.

Przypomnę - lider Komitetu Obrony Demokracji - KOD.
Sprawy polityczne w Polsce są dla mnie zbyt trudne do zrozumienia, natomiast Mateusz Kijowski - to mój sąsiad z bloku.

W latach 70-tych mieliśmy szczęście dostać mieszkanie w bloku - zupełnie niezwykłym bloku.
Niewielki blok, tylko 24 mieszkania. Lokatorzy - naukowcy, lekarze, pracownicy LOT, tancerze z Mazowsza.
Ja zasłużyłem sobie na takie towarzystwo gdyż byłem wyjątkowo kapryśnym członkiem Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Już raz wymogłem na nich wymianę mieszkania. 
Zapowiedzieli, że ta będzie ostatnia i mieli rację.

Państwo Kijowscy, to była wyjątkowo sympatyczna rodzina, ojciec mocno zaangażowany w życie miejscowej parafii. Jego przykład chyba zachęcił i nas.
Dzieci spotykaliśmy oczywiście często na naszym podwórku chociaż Mateusz już wtedy wyrósł z zabaw na huśtawce czy na trzepaku.
Życzę mu, podobnie jak kardynałowi Pellowi, wszystkiego dobrego.

Gimnastyka poranna zakończona, czas na.... fasolkę po bretońsku!!!!

Na śniadanie? To chyba pierwszy taki przypadek od przyjazdu do Australii.

Spawy wtórne, czyli wspomnienia, a tam - Sopot.
Miałem wtedy 13 lat, byłem bardzo rozpieszczany przez matkę, i mój stryj, brat mojego przedwcześnie zmarłego ojca, dla równowagi, zorganizował mi wakacje w Sopocie.
To była wielka niespodzianka - stryj czekał na mnie na stacji kolejowej, zaprowadził do mieszkania, a raczej przegrody, na strychu wielkiej starej willi.

Ja wyjeżdżam za trzy dni - zapowiedział stryj.
Jutro rano pokażę ci gdzie jest bar mleczny - tam będziesz się żywił.
Teraz pójdziemy odwiedzić twojego dalekiego stryja, do nich możesz zwrócić się o pomoc gdy będziesz w biedzie.
Jutro, po śniadaniu pójdziemy na plażę.
A pojutrze, wczesna pobudka, o 6 rano zaczynasz pracę w na poletku doświadczalnym Instytutu Hodowli Roślin.

To był większy szok niż przeprowadzka do Australii.

Ale było fajnie. Pracę kończyłem około południa i jechałem prosto na plażę - Łazienki Południowe.
Akurat pora na obiad.
Już wcześniej ustawiała się spora kolejka, było gorąco, w pomieszczeniu było duszno, w kuchennym okienku, od czasu do czasu pojawiał się mocno spocony kierownik (miał głos podobny do któregoś z aktorów radiowych) i pokrzepiał kolejkowiczów - dzisiaj fasolka po bretońsku!

Moja żona nie musiała tego wiele razy słuchać a ja, szczególnie po takich wiadomościach, potrzebowałem czegoś solidnego. I to od rana. Z jajkiem sadzonym :)

Sunday, September 27, 2020

Niedziela wieloryba

Ostatni tydzień minął mi na dogadzaniu sobie muzyką, lekturą i komfortem domowego ciepła a tymczasem tuż za miedzą setki wielorybów kończyły życie.

Beaching...

Co roku około 2,000 wielorybów kończy życie w wyniku lądowania na plaży. 
Czasami są to przypadki indywidualne, czasami masowe.

Oto przypadek, który zainspirował ten wpis - KLIK.

Na zachodnim wybrzeżu Tasmanii wylądowało 470 wielorybów. 
Ochotnikom, który dzień i noc przesuwali je na głębszą wodę, udało się uratować 107, reszta zmarła.

Podobne przypadki wydarzają się w Australii każdego roku, tegoroczny to jeden z największych.

Dlaczego wieloryby to robią?
Jednoznacznej odpowiedzi brak. Generalnie tłumaczy się to dezorientacją, która z kolei może być spowodowana ogólnym ociepleniem, sieciami w morzu, sygnałami radiowymi.
Przypadki masowe są tak częste gdyż wieloryby są zwierzętami stadnymi i bardzo ciekawymi.

Kiedyś znalazłem gdzieś rozważania możliwości depresji i samobójstwa, ale już ich nie widzę. 
I dobrze, zostawmy to ludziom.

Jeszcze jedna dobra wiadomość, to że przypadki nie wpływają istotnie na ilość wielorybów na świecie.

Tasmanii zostało bardzo niemiłe zadanie - pochować zwłoki - setki ton.

==================================================================

W tym miejcu wspomnienie bardzo nie na czasie - wielorybie mięso.

Jadłem!

To było wiele, wiele, lat temu w Norwegii.
Odbywałem praktykę studencką w niewielkim mieście nad Oslo Fiord i oczywiście starałem się nie wydawać wiele pieniędzy na utrzymanie.
Aż tu pewnego dnia, w stołówce gdzie jadalem obiady, świąteczny nastrój - hvalbiff - befsztyk z wieloryba.

Dowiedziałem się, że poprzedniego dnia złowiono/upolowano wieloryba w najbliższej okolicy więc trzeba go szybko zjeść. W mojej stołówce mogę wziąc tyle dokładek ile zechcę.
Hvalbiff był bardzo smaczny - przypominał w smaku wołowinę, ale był bardzo delikatny. Oczywiście skorzystałem z dokładki.

Friday, September 25, 2020

Forêts paisibles

 ... znaczy - spokojne lasy.

Skąd takie skojarzenie?

Co wtorek dostaję tygodniowe podsumowanie zużycia elektryczności.
W ostatni wtorek było ono najbardziej korzystne od 20 kwietnia - sygnał że skończyła się zima.
Za to dzisiaj - najzimniejszy dzień września od wielu, wielu lat. Powyżej 700 m n.p.m pada śnieg.
Ogrzewanie huczy.

Najlepsza ucieczka to radiowy program muzyczny - a tam - urodziny Jean-Philippe Rameau - KLIK - i jak niżej...

Najbardziej spodobało mi się mi się pierwsze 35 sekund - czarownica bijąca w bęben.

Za chwilę były już spokojne lasy - słusznie - to przyjdzie już za kilka tygodni, dzisiaj odbierałem to z duzym dystansem.

Co tu dodać?
Może jeszcze, że dzisiaj są również urodziny Dymitra Szostakowicza, ale to wymaga znacznie wiecej energii od słuchacza.

Więc pozostałem przy Janie Filipie R...

Thursday, September 24, 2020

Jutro, to będzie futro. A pojutrze?

Jutro, to będzie futro.
Gdzie i kiedy pierwszy raz to usłyszałem?
Pamięć podpowiada, że w radiowej powieści Matysiakowe.
Gdy ktoś snuł jakieś plany, to takim właśnie zdaniem wyrażano sceptycyzm.

Poszukiwania w Google znalazły jakiś film i jeszcze coś, ale Matysiakowie byli lepsi.

Temat futer nagle trafił na czoło problemów polskiej polityki więc i ja się przebudziłem.

Zacznę od podstaw - czy ludzie muszą nosić futra?
Osobiście nigdy nie nosiłem, sporo osób w mojej rodzinie nosiło. 
Najczęściej były to pelisy czyli płaszcze podbite futrem. To jasno definiuje cel - nie moda czy ozdoba, ale ochrona przed zimnem.

Przypomniała mi się zimowa wizyta w Kanadzie. 
Ottawa. Na kilka dni zatrzymałem się u polskiej rodziny. Byli bardzo sympatyczni i zaprosili na kolację moich australijskich kolegów - byliśmy razem na wyścigach narciarskich.
W rozmowie, moi towarzysze wspomnieli, że najbardziej rzuca im się w oczy ogromna ilość ludzi w futrach.
- Jakie to przestarzałe, przecież mamy teraz takie wspaniałe "thermals" - żakiety termiczne(?)
Moi gospodarze poczuli się nieco urażeni - 
- Przepraszamy bardzo, jesteście tu zaledwie kilka dni i dajecie rady jak się ubierać na zimę, nam, którzy mamy tutaj mrozy przez 3 miesiące roku i musimy czasem spędzać długi czas na zewnątrz.

Przyznawałem im rację.
Kilka dni wcześnej był mroźny (-25C) i słoneczny dzień.
- Ty, narciarz, to dla odmiany pewnie masz ochotę na łyżwy?
Miałem.
Mieli dla mnie buty z łyżwami właściwego rozmiaru. Podwieźli mnie na obrzeże jakiegoś parku, w dali widziałem brzeg jeziora.
- Wyskakuj. Podbierzemy cię z tego samego miejsca za 4 godziny.
Wyskoczyłem i od razu zesztywniałem z zimna. Dojście przez kopny śnieg do brzegu jeziora zajęło mi sporo czasu i byłem tak przemarznięty, że nie byłem w stanie dobrze zasznurować butów z łyżwami. Na szczęście niezbyt daleko był jakiś kiosk gdzie nieco się rozgrzałem.

Potem już była bajka - to był Rideau Canal Skateway - największa na świecie naturalna ślizgawka lodowa - KLIK.
Tutaj przed kioskiem oferującym ogony bobrowe (beaver tails). 

Futra bobrze? Nie - sprasowane, ciepłe pączki.

Nie orientuję się jaka jest generalna sytuacja w krajach EU.
Pamiętam, że przed laty widziałem w tv reportaż z Belgii o nielegalnym imporcie futer ze wschodu. Pokazali zdjęcie - tu jest futro rzadkiego zwierzęcia ze wschodu Rosji. 
Do futra była przypięta metka z nazwą zwierzęcia - собака  - znaczy pies.

Australia - jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że nie potrzebujemy futer i nie ma u nas hodowli zwierząt futerkowych.

Polska?
Uważam, że rezygnacja z hodowli zwierząt na futra to właściwy kierunek, pozostało uwzględnienie skutków gospodarczych.

Bardzo istotny element w tej historii, to inicjator.
J.K. jest mi znany jako bardzo sprytny gracz polityczny a jego obecne zachowanie wskazuje, że uznał, że czas na poważne zmiany strukturalne w obozie władzy. Sprawa zwierząt to tylko zapalnik.

Tu przypominają mi się Matysiakowie.
Stach Matysiak: wiecie, jutro będą w pracy dawali bony na (coś tam).
Gienek Matysiak: jutro, to będzie futro.
Lekka konsternacja w rodzinie.
Gienek Matysiak moderuje swój komentarz: a pojutrze, po futrze.

No więc obecnie w Polsce mamy jutro i stan lekkiej konsternacji.
A pojutrze?

Sunday, September 20, 2020

Niedzielna sprawiedliwość

 Dzisiaj powszechnie znana Ewangelia. 

Właściciel winnicy najmuje robotników do pracy.
Niektórych już o świcie, ustala zapłatę na denara za dzień.
Za kilka godzin zauważa ludzi stojących bezczynnie - radzi im też iść do winnicy, obiecuje, że zapłaci sprawiedliwie. To powtarza się jeszcze dwa razy, ostatnia grupa zaczyna pracę godzinę przed końcem dnia.
Na koniec płaci wszystkim tyle samo - denara.
Ci najęci najwcześniej marudzą, 

Przypomina mi to opowiadanie Marka Twaina - Wizyta kapitana Stormfielda w niebie.
To bardzo istotna książka. Uważam, że absolutnie niezbędna dla każdego, kto wybiera się w tamte regiony.
Oczywiście jest tam opisana sytuacja kojarząca się z dzisiejszą Ewangelią.
W niebie organizują ceremonię powitania nowo nawróconego. 
To mieszkaniec Nowego Jorku. Przypadkowo trafił na meeting jakiejś grupy ewangelicznej. Tam wpadł w taką ekstazę, że się ochrzcił. W drodze powrotnej do domu zginął w katastrofie drogowej. 
No i teraz przyjmują go ceremonialnie, dużo lepiej niż tych których rodzice ochrzcili tuż po urodzeniu i potem przez lata borykali się z życiowymi pokusami.

Za moich lat szkolnych wyjaśnienie było proste – zbawienie jest dobrem niepodzielnym, nie można być nieco mniej zbawionym.
Zresztą nie trzeba sięgać do takich skrajności. Każdy z nas spotyka się w życiu z sytuacją gdzie są tylko dwie opcje – dostał się na studia albo nie. Nikt się nie interesuje czy włożył dużo pracy w przygotowania. Albo starania o pracę.

W przypowieści główny problem jest w tym, że właściciel winnicy robi z tej wypłaty publiczną demonstrację – patrzcie wy pracusie, ja mam takie widzimisię, że zapłacę tę samą stawkę za dużo mniej pracy. Na dodatek zapłacę im w pierwszej kolejności, żeby wam pokazać kto tu rządzi.
W życiu cywilnym byśmy uznali to za bardzo aroganckie zachowanie.
A poza nim? Lekcja pokory.

Tylko raz doświadczyłem tego w moim  świeckim życiu.
Wizyta w konsulacie USA gdy rozważaliśmy opcje emigracji.
Urzędnik postawił sprawę jasno: prawo pobytu w USA to jest największy przywilej na tym świecie. W związku z tym musisz uzbroić się w cierpliwość, to może trwać długo, możemy zadawać kłopotliwe pytania, wymagać informacji, które uważasz za prywatne, musisz być pokorny, ale pamiętaj – stawką jest najwyższa nagroda.
Na szczęście były inne opcje.

A jak to wygląda z drugiej strony czyli w raju?
Kapitan Stormfield i jego niebiańscy towarzysze szczerze się cieszą. 
Powitanie nowonawróconego to będzie urozmaicenie ich błogiej, ale jednak jednostajnej egzystencji.

Oceniajmy wszystko pozytywnie!

Thursday, September 17, 2020

Milioner żebrakiem

 Wczoraj występy pod znakiem św Wincentego.

Tym razem liderem był kolega.
Australijczyk z dziada, pradziada. Bardzo porządny, uczciwy, szczery.

W warunkach pandemii, lider przeprowadza przez telefon wywiad z osobą proszącą o pomoc i decyduje o jej charakterze i rozmiarze, osoba towarzysząca, czyli w tym przypadku ja, tylko towarzyszy przy dostarczeniu pomocy - voucherów na żywność.

Dopiero w samochodzie kolegi dowiedziałem się o co chodzi.
- Niczego nie wiem - wyznał kolega - nie byłem w stanie się porozumieć, on nie rozumiał moich pytań.
- Z czego on żyje? - spytałem.
- Z pieniędzy odłożonych na stare lata (self-funded retiree).
Zaniemówiłem.
- I on prosi o pomoc?
- No mówiłem ci, nic nie mogłem się dowiedzieć. Przygotowałem dla niego vouchery wartości $60, to minimum jakie dajemy.

Zajechaliśmy pod dom.
Mała uliczka zabudowana nowymi, niewielkimi, sympatycznymi domami. Na pierwszy rzut oka wyceniłem je średnio na $1.5 miliona.
Koledze zrzedła mina.
Nasz klient czekał na ulicy przed domem.

Malutki, stary ale jary mężczyzna pochodzący zapewne z okolic Singapuru lub Malezji.
Uśmiechnął się do nas sympatycznie, wyciągnął rękę na przywitanie - to niezgodne z przepisami, ale uścisnęliśmy.
- Jak się masz? - zagadnął lider.
- Ooo, zasadniczo dobrze, ale zdrowie słabe. Lekarz przepisał mi ... tu nastąpiła lista leków. A prócz tego, o zobaczcie - podciągnął nogawkę - woleliśmy nie patrzyć.
Kolega przystąpił do rzeczy
- O, tutaj masz vouchery, ale... ty mówiłeś, że utrzymujesz się z...?

Postanowiłem wkroczyć do akcji.
- Skąd dowiedziałeś się o St Vincent de Paul Society?
- Z internetu. Wiecie jak teraz jest, nie ma co robić to szukam po internecie jak sobie radzić z tym wirusem. I znalazłem, że St Vincent de Paul pomaga.
- Czy kontaktowałeś się z Centrelink? - to instytucja przyznająca świadczenia socjalne, która przeprowadza bardzo skrupulatną ocenę sytuacji materialnej kandydata.
- Nie... - odniosłem wrażenie, że klient nie bardzo wiedział o co chodzi.
- Wiesz - wtrącił się mój lider - my mamy ograniczone środki. Zasadniczo, jak nie ma sytuacji kryzysowej to pomagamy nie częściej niż raz na dwa miesiące. Tak, że... jaki to mamy miesiąc? Wrzesień. Tak że następny raz...
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy, to musisz najpierw skontaktować się z Centrelink - wtrąciłem się -i będziesz musiał podać nam jak Centrelink ocenił twoją sytuację.
- Tak, tak - poparł mnie kolega, ale czułem, że był zażenowany.

Po powrocie do domu byłem zły na kolegę, ale i na siebie.
Czy mogłem zapobiec tej bezsensownej pomocy?
Pewnie tak, ale mam zbyt wolny refleks.

Wyznaczyłem sobie mandat - $20 dotacji na moje dobrotliwe Stowarzyszenie.

Sunday, September 13, 2020

Niedzielne okno

 Okno.... to chyba najczęściej kojarzy się ze światłem, świeżym powietrzem, przestrzenią, wolnością.

Jednak istnieje jedna kategoria okien, która wywołuje u mnie same negatywne skojarzenia - Windows.

Przez ostatni tydzień byłem niewolnikiem systemu Windows-10.
Denerwuję się ilekroć następuje aktualizacja tego systemu, czyli często. 
Oczywisty efekt to za każdym razem zwolnienie działania mojego skromniutkiego laptopa. 

Ostatnio jednak laptop zrobił się wyjątkowo narowisty. Po włączeniu wyświetlał ładny landszafcik, pozwalał łaskawie wprowadzić hasło po czym udawał się na dłuższą - około 6 minut - naradę.
Wyobrażam sobie, że prowadził w tym czasie pertraktacje z hakerami - wpuścić ich na mój laptop, czy nie. A jeśli tak, to za ile.

Po 3 dniach miałem dosyć i poszukałem w google. Znalazłem dość łatwo. Procedura nieco pokrętna - 6 sekwencji naciśnięcia klawiszy, chwila emocji i - sukces.
Po dwóch powtórkach dobra zmiana utrwaliła się.

Dzisiaj pozwoliłem sobie na igraszkę na wysokim szczeblu. Włączyłem komputer 5 minut przed rozpoczęciem mszy. Nie wiem czy w ten sposób nie kuszę sił wyższych, ale rozzuchwaliła mnie dzisiejsza Ewangelia - przebaczanie.
Piotr pyta Jezusa - ile razy mam wybaczać bliźniemu, który zgrzeszył przeciw mnie?
Jezus odpowiada - 77 razy, co miało znaczyć - zawsze, bez końca.

Zastanowiłem się - ile razy ja przebaczyłem?
Stwierdziłem, że chyba ani razu. Nie dlatego, że jestem taki mściwy, ale po prostu nie mogę znaleźć przypadku kiedy ktoś mnie skrzywdził. No to nie mam okazji do przebaczania.

To chyba jakaś wada charakteru, która nie pozwala mi dołączyć do normalnej religijnej społeczności. Nie jestem krzywdzony, nie wybaczam, w rezultacie nie mam żadnej zasługi. 
Po prostu - nie ma mnie.

Co robić?
Może wzbudzę w sobie nienawiść do Microsoftu i mu wybaczę?

Czekam na następną aktualizację systemu.

Friday, September 11, 2020

Podsłuchane przez dziurkę od Kluczy Królestwa

 Opisywaną dwa dni temu wizytację odbywałem zgodnie z przepisami z partnerem.
Trochę to nadmiar gorliwości gdyż nie wchodzimy do mieszkań wizytowanych osób, ale tak jest.

Moim partnerem był ksiądz z naszej parafii, z pochodzenia Filipińczyk.

Filipiny to był ostatni przystanek przed naszym przyjazdem do Australii i mam stamtąd bardzo miłe wspomnienia*. Próbowałem więc już kilka razy zagadnąć księdza Alexa na przyziemne tematy życia na Filipinach, ale bez sukcesu.

Tym razem poruszyłem więc temat jego studiów.
On już skończył calutkie seminarium, chyba 7 lat studiów. Od tego czasu minęło ponad 4 lata a on wciąż studiuje. Podejrzewam, że jest to pretekst do pozostania dłużej w Australii. 
To dla mnie w porządku, w końcu to kościół za to płaci.

- Jakie przedmioty ksiądz teraz studiuje? - spytałem.
- Intymna relacja z Bogiem, leadership, nadnaturalne uzdrowienie.

Pierwszy temat narzucał dyskrecję, ale dwa pozostałe rozwiązały mi paskudnie język.
- Leadership - pytałem - w jakim wymiarze? Przywództwo grupie wiernych czy zarządzanie parafią?
- Leadership of the Church - Przywództwo Kościoła - zamknął mi usta.

Uzdrowienie... przypomniała mi się książka o uzdrawianiu przez autosugestię - Metoda Silvy. 
Z grubsza polega to na tym żeby wprowadzić swój organizm w stan półświadomości (stan alfa) i będąc w tym stanie skoncentrować się na jakimś prostym do wyobrażenia sposobie wyleczenia dolegliwości.
Przykład - ktoś kto ma naczynia krwionośne zablokowane cholesterolem ( to były lata gdy panowała pandemia cholesterolu), więc wyobraża sobie, że do jego arterii wchodzi krasnoludek z młotem pneumatycznym i ta-ta-ta... odłupuje ten cholesterol płatami.
Wersja religijna - odmawianie różańca to doskonała metoda wprowadzenia się w stan alfa. A wtedy... zamiast krasnoludka zatrudnij św Franciszka, albo... lista jest długa.

Zagaiłem więc do księdza coś w tym nastroju, ale natychmiast mi przerwal.
- Uzdrawia wyłącznie Duch Święty - stwierdził kategorycznie.

Umilkłem, ale mam dylemat - czy mam dalej milczeć czy podnieść alarm żeby wierni nie tracili czasu na modlitwy do innych osób świętych.

* Moje wspomnienie z Filipin TUTAJ - czas czytania 5 min.

Wednesday, September 9, 2020

Zoom u św Wincentego

Wczoraj, jak w każdy drugi wtorek miesiąca, mieliśmy zebrania naszego zespoliku Stowarzyszenia św Wincentego.

Już od 5 miesięcy spotykamy się korzystając z usługi zoom - jak to wygląda?

W dawnych czasach, gdy spotykaliśmy się osobiście, zebrania trwały około półtora godziny i czasem jeszcze było mało.
Zebrania zoomowe mogą chyba trwać bezpłatnie do 40 minut, dłuższe wymagają opłat. Pamiętam jak na początku organizator spotkań wymyślał jakieś tricki żeby otworzyć kolejne zebranie tuż po zakończeniu pierwszego.
Potem uregulowaliśmy przebieg, 4 raporty które kiedyś były odczytywane na zebraniu, teraz są przygotowywane wcześniej, na zebranie pozostają tylko pytania i wiadomości z ostatniej chwili oraz aspekt religijny - modlitwa, czytanie Ewangelii i refleksja.
Przez dwa zebrania mieściliśmy się dokładnie w czasie, wczoraj skończyliśmy 10 minut za wcześnie.
Nastała kłopotliwa cisza i jakoś nikomu nie wpadło do głowy zacząć odmawiać różaniec (???)
Na szczęścia jedna osoba na czas pandemii wyprowadziła się do swojego domu letniskowego więc opowiedziała jak wygląda życie w oddaleniu.

Wspomniałem modlitwy i refleksje - coraz znaczniejszy w nich udział ma wyrażenie szacunku dla Pierwotnych Mieszkańców Australii (Traditional Custodians).
Właśnie wczoraj podano nam uaktualniony tekst:

We acknowledge that we are meeting today on the lands of the Woi wurrung (Monash) and Wurundjeri (Whitehorse) people and we wish to acknowledge them as Traditional Custodians. 

Note: our part of Boroondara has not determined any acknowledged custodians at this time.

We acknowledge the richness, diversity, and sophistication of the cultures of First Nations peoples.
We acknowledge with sorrow the wrongs of the past that have taken place and continue into today.
We pay deep respects to Elders past and present and honour the strong leadership that is evident in the emerging Elders of tomorrow.
We hope to partner together and work to build a more just and compassionate society for the traditional owners of this land.

Wyjaśnię, że każde oficjalne spotkanie w Australii rozpoczyna się formułką uznającą patronat Tradycyjnych Właścicieli.
Kościół jakoś od tego się wykręcił, zaczynamy od przeżegnania się, ale przy drzwiach wejściowych jest odpowiednia tabliczka.

Zadziwiła mnie ta nota w środku - dotąd nie wiedzą kto jest Tradycyjnym Opiekunem naszej dzielnicy?
Co jest do licha!? Trzeba będzie wzywać na pomoc kapitana Cooka?

Jako osoba złośliwo-podejrzliwa zwróciłem uwagę na końcowe zdanie cytowanej deklaracji - budować bardziej sprawiedliwe i współczujące społeczeństwo dla tradycyjnych właścicieli - a więc dla niektórych będzie sprawiedliwsze - dobrze, że tego nie ukrywają.

Dla zmiany klimatu coś z życia. 
Tydzień temu donosiłem na tym blogu o zgubionych/znalezionych notatkach.
Nie minął dzień a jedna z osób którym pomagamy, powiadomiła nas, że, w tym samym sklepie, zgubiła 2 otrzymane od nas vouchery na żywność. 
Znowu wystąpiłem w roli św Antoniego - mam zarejestrowane numery voucherów, powiadomiłem supermarket, sprawdzili - vouchery jeszcze nie wykorzystane, więc zablokują je a nam przyślą nowe.
Takie są korzyści z działalności "Wielkiego Brata".

Tuż przed zebraniem wizytowałem osobę, która prosiła o pomoc.
Obecnie polega to na tym, że przeprowadzam wywiad przez telefon, uzgadniam potrzeby i co możemy pomóc (praktycznie tylko vouchery na żywność) i powinienem wrzucić vouchery do skrzynki, ja jednak wkładam je do koperty i wręczam osobiście, oczywiście w masce i wyciągając daleko rękę.
Tym razem był to przypadek jedyny w swoim rodzaju - nasza klientka dostała pracę!

Nie wiedziałem, że coś takiego jeszcze się zdarza, pracę straciło parę milionów ludzi, nie licząc tych, którzy sa w Australii na tymczasowych wizach.

- Jaka praca? - zapytałem.
- Doradca w biurze asystującym w tworzeniu tubylczych przedsiębiorstw.

Byłem zadowolony, że wręczałem vouchery osobiście.
Radość klientki a może i fakt, że komuś mogła ją zaprezentować. Dodatkowo wspomniała, że już dostała od pracodawcy biurko i laptop.

Mam nadzieję, że znajdą chętnych do skorzystania z ich pomocy.

Monday, September 7, 2020

Niedzielne spojrzenie w kosmos

Już drugi raz niedzielny wpis nie zgadza się z kalendarzem.

Tym razem pewnym wytłumaczeniem może być kosmiczne oddalenie.
Kilka dni temu media doniosły o zderzeniu dwóch czarnych dziur...


Zderzenie czarnych dziur to od pewnego czasu dla mnie chleb powszedni, tym razem jednak naukowcy używają określeń typu - niemożliwa czarna dziura w zakazanej sferze - patrz TUTAJ.

W tej sytuacji poddaję się, to jest niemożliwe do zrozumienia, ale jednak wtrącę swoje trzy grosze.
Pierwszy - to określenie - zakazana sfera - jest dla mnie podejrzane. Coś ostatnio za dużo tych zakazów. Na dodatek na końcu artykułu są linki do facebuku i twittera, może to tylko jakaś kampania reklamowa.
Drugi - te liczby na powyższym obrazku to masa czarnych dziur wyrażona w ilości mas słońca.
66 + 85 = 151!
A na obrazku jest 142?
9 słońc zginęło a naukowcy ani słowa?
Trzeci - to wydarzyło się 7 miliardów lat temu.

Jak to się ma do Biblii?

Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami.

Księga Rodzaju - 1.

To jest w porządku - 7 miliardów lat temu, to jeszcze przed stworzeniem Ziemi. Ciemność i czarne dziury.

Zajrzę do literatury, na tym terenie czuję się bardziej swojsko niż w artykułach naukowców.

...Quichotte poczłapał do namiotu i natychmiat zasnął. Teraz chrapał vroom-vroom, jak na torze NASCAR, zaś Sancho leżał na dachu Chevy słuchając świerszczy i patrząc w upokarzający krąg galaktyki. Tam był znak, jeśli go ktoś potrzebował, gigantyczny gwiezdny palec grożacy Ziemi, wskazujący, że wszelkie ludzkie usiłowania są bezsensowne a osiągnięcia absurdalne.
Nad głową był bezkres bezkresu, nieskończony dystans dystansów, niemożliwe skale, grzmiąca cisza wszystkich tych świateł, milion milionów płonących słońc, gdzieś tam, gdzie nikt nie usłyszy twojego krzyku.
A tu, w dole, rasa ludzka, brudne mrówki pełzające po małej skale krążącej wokół nieznaczącej gwiazdy na dalekiej prowicji drugorzędnej galaktyki na nieznaczącym odludziu Wszechświata. Narcystyczne mrówki oszalałe z egotyzmu, nalegające w obliczu płomiennego nocnego nieba, że ich żałosne mrowisko jest centrum wszystkiego.

Salman Rushdie - Quichotte.

Salman Rushdie - wyznam, że Szatańskie Wersety to był szczyt moich możliwości. Quichotte to dla mnie już kosmiczny wymiar. 

Lepiej cofnę się 130 lat.
...Gdy rozpoczął się trzydziesty rok od dnia mojaj śmierci, zacząłem się nieco niepokoić. Zwróćcie uwagę, że cały ten czas leciałem w przestworzach jak kometa. Kubek w kubek jak kometa, całą kupę komet prześcignąłem w drodze...
Aż pewnego razu w nocy, zresztą cały czas tam była noc, więc pewnego razu zobaczyłem przed sobą długi szereg drgających świateł. W miarę jak się zbliżałem stawały się one coraz bardziej podobne do pieców o gigantycznych rozmiarach. Natychmiast pomyślałem sobie:
- Nareszcie przybyłem i to nie tam gdzie należy - i zemdlałem.
Gdy się ocknąłem poczułem miły, świeży wiaterek, a to, co brałem za piece, było to, jak się okazało, bramy zbudowane z klejnotów, znajdujące się w murze ze złota.
Podleciałem do bramy z całą chmarą ludzi. Gdy przyszła pora na mnie, starszy urzędnik mruknął urzędowym tonem:
- No prędzej, prędzej, pan skąd?
- Z San Francisco.
Podrapał się po głowie:
- To jakaś planeta, czy co?
- Planeta? Miasto, nie planeta. Jedno z najpiękniejszych...
- Tere-fere - przerwał mi - nie mamy czasu na rozmowy. Skąd pan w ogóle jest?
- Chyba zrozumiałem, pochodzę z Ameryki,, ze Stanów Zjednoczonych.
Dopiero teraz zabiłem mu klina. Zwrócił się do młodszego urzędnika i zapytał:
- Gdzie jest Ameryka? Co to jest Ameryka?
- Taka gwiazda nie istnieje.
- Gwiazda? - powiedziałem przeciągłym tonem - co pan gada? To nie gwiazda, to kraj, kontynent. Odkrył go Krzysztof Ko...
- Stop! Pyta po raz ostatni, skąd się pan tu wziął?
- Doprawdy, nie wiem co tu powiedzieć, chyba, że przybyłem tu ze świata.
- O, nareszcie słysze cos sensownego. Z jakiego świata pan przybył?
- No, ze świata, powtarzam..
- Ze świata. Mamy tu biliony światów. Następny!
- Widzi pan, może rozpozna go pan po tym, że to ten świat, który został zbawiony przez Zbawiciela.
Usłyszawszy to imię złagodniał.
- Liczba światów zbawionych przez Niego równa sie ilości bram niebieskich, nikt ich nie przeliczył. Do jakiego systemu astronomicznego należy pański świat. Ta wskazówka mogłaby się nam przydać."
- Do tego system należy Słońce... i Księżyc... i Mars, Neptun, Uran, Jowisz...
- Stop - przerwał - Jowisz, pamiętam, jakieś 800 lat temu przybył stamtąd jakiś człeczyna... - zwrócił się do młodszego urzędnika:
- Do jakiego systemu należy Jowisz?
Urzędnik zagłebił się na wiele godzin w mapach, wreszcie oświadczył że chyba znalazł ten system słoneczny, ale jest obawa, że to tylko ślady zostawione przez muchy. Zabrał ze sobą mikroskop i po dalszych badaniach stwierdził:
- Wiem o czym on mówi. Jest zaznaczona na mapie. U nas nazywa się "Brodawka".

Mark Twain - Wizyta kapitana Stormfielda w niebie.

A więc jednak warto żyć :)

Friday, September 4, 2020

Rękopis znaleziony w Supersamie

Robiłem dzisiaj zakupy żywnościowe u Woolwortha.
Gdy kierowałem się wyjścia zauważyłem, że młodej kobiecie wypadło coś z torby.
Krzyknąłem ostrzegawczo, chyba wystarczająco głośno gdyż kilka osób zwróciło na mnie uwagę, ale nie adresatka okrzyku.
Przyspieszylem więc kroku, podniosłem zgubę z ziemi, były to jakieś papiery, i wyszedlem ze sklepu.
Kobieta szła szybko, ale przecież dogonię ją przy samochodzie, podążałem więc za nią. 
Niestety wkrótce doszła do końca parkingu, wyszła na chodnik i pospieszyyła w dół ulicy - nie miałem szans.

To tylko zwitek papierów, może lista zakupów, a zatem nie poniesie żadnej straty, wróciłem do domu i rozwinąłem - myślę że nie popełniam niedyskrecji...


Mów pozytywnie do siebie.

Nie wiem na ile to typowe dla młodego pokolenia, ale zrobiło mi się smutno.

Wednesday, September 2, 2020

Spółkowanie z głową

Oglądam czasem w tv Hard Quiz, program, w którym występuje 4 zawodników, każdy z nich odpowiada głównie na pytania z wybranej przez siebie dziedziny.

Niestety te wybrane dziedziny są w większości przypadków zupełnie mi obce, ale czasami w tej obcości trafia się coś nieprawdopodobnego.

Tydzień temu takim obcym mi tematem było kakapo - słyszał ktoś taką nazwę?

Sirocco full length portrait.jpg
By Department of Conservation - , CC BY 2.0, Link

Wrażenie zrobiła na mnie ta smutna twarz, może to świadomość długowieczności - 90 lat.
Oczywiście google i wikipedia zrobiły ze mnie w 2 minuty eksperta - KLIK.

Jednak jedna rzecz poruszyła mnie.
Proszę obejrzeć tę scenę - KLIK.

W terminologii angielskiej to jest mating, konkretnie, mating with a head.
Jak to przetłumaczyć na polski - spółkowanie z głową?

Tu nie ma przenośni, z głową nie oznacza robienia czegoś rozumnie, ale dosłownie - to ptaszydło wali podbrzuszem w głowę.

W quizie, ale poza konkursem, wspomniano, że nowozelandzcy biolodzy wpadli na pomysł żeby to zachowanie wykorzystac do zbierania nasienia samca i używać je do zapłodnienia samic. Skonstruowali w tym celu specjalny hełm.
Niestety, a może na szczęście, pierwsze próby były nieudane, gdyż osoba, na której głowie odbywała sie ta orgia, doznała wstrząsu mózgu.

Muszę wyznać, że to zatrzęsło moim poczuciem co jest naturalne, zgodne z naturą.