Kolejny główny punkt programu to wizyta w Łodzi, rodzinnym mieście Edka.
Edek upiera się aby pojechać do Łodzi taksówką - Mercedesem.
Sam znajduje odpowiedni samochód i kierowcę.
Łódź - hotel Grand Wiktoria - tragedia.
Opryskliwa obsługa, nic nie działa - oprócz restauracji oczywiście.
Ruth i Edek wybierają się piechotą w okolice domu, w którym przez wojną mieszkała rodzina Edka.
Ul. Kamedulska 23.
Dygresja - Google nie może znaleźć ulicy Kamedulskiej w Łodzi.
Myślę, że autorka celowo wprowadziła nieistniejącą ulicę gdyż opisane zdarzenia mogłyby wzbudzić niezdrowe zainteresowanie.
Wracam do książki - ogromna frustracja - Edkowi nie zgadzają się nazwy i lokalizacja ulic, również tych, które istnieją.
To zajmuje kilka stron.
Ciekawe, że Ruth wzięła ze sobą mapę, ale jakoś o tym zapomniała.
W końcu jednak docierają, stukają do dawnego mieszkania, otwiera starszy pan, okazuje się, że wprowadził się tutaj natychmiast po wyrzuceniu poprzednich lokatorów do getta.
- Kiedy się tu wprowadziliście? - pyta Ruth.
- Nie pamiętam daty, w 1940 roku.
- Kilka minut po usunięciu Żydów - komentuje Ruth.
Wyjaśnienie - Edek rozumie język polski i całkiem dobrze sobie radzi z rozmowami po polsku, Ruth rozumie bardzo dużo, stara się raczej nie rozmawiać z Polakami.
- A co się stało z wyposażeniem mieszkania?
- Nie wiem, jak się wprowadziłem było puste.
- A poprzednimi lokatorami?
- Nie wiem, chyba się przenieśli do innego mieszkania.
Pan zaprasza do środka, oferuje herbatę.
Edek rozpoznaje niektóre meble, rozpoznaje serwis do herbaty.
Spotkanie upływa w napiętej atmosferze, widać że gospodarz podejrzewa, że jego goście przeprowadzają wizję lokalną i że może oznacza to jakiś interes.
Zgadza się, Edek chce odkupić serwis i jakieś półmiski, gospodarz przypomina sobie sporo innych rzeczy, ale wystarczy. W tym momencie pojawia się żona gospodarza i wyciąga z szafy stary, bardzo elegancki płaszcz, na podszewce nazwisko właściciela - to ojciec Edka.
I jeszcze kilka starych zdjęć.
Zgubiłem się w kalkulacji, ale w sumie Ruth zapłaciła chyba $5,000.
Następny punkt programu - Synagoga, obok znajduje się Centrum Żydowskie.
Umawiają się telefonicznie, pan w centrum wydaje się być bardzo zajęty.
Znowu mają kłopoty z lokalizacją ulic, pytają kogoś o drogę do Centrum, zapytana kobieta nie używa słowa Żydzi, tylko - osoby wyznania Mojżeszowego.
Ostatecznie biorą taksówkę - Mercedes - kierowca z zatłuszczonymi włosami, zapach brudu.
Po drodze zauważają grafitti - napis ŁKS, pod spodem - penis a na nim Gwiazda Dawida.
Ruth wskazuje to kierowcy - ech, to taki dziecięcy wygłup.
Centrum Żydowskie.
Przytłacza ich smród gotowanej kapusty.
W biurze kierownik i sekretarka, wygląda, że Ruth i Edek są jedynymi klientami.
Ruth pyta dla kogo właściwie jest to centrum.
- Codziennie wydajemy lunch dla około 30 starszych osób pochodzenia żydowskiego.
Ach, to dla nich ta śmierdząca kapusta.
- I na to wydaje miliony dolarów Ronald Lauder, który sponsoruje to Centrum.
Zwiedzają jeszcze stary żydowski cmentarz,
Cmentarz jest nieczynny, trzeba iść z przewodnikiem.
Ruth denerwują informacje przewodnika i prosi żeby się nie odzywał.
Wracają do hotelu, po drodze Ruth wymienia w kantorze trochę dolarów na złotówki.
Kantor wymiany - Ruth uważa to za ochydną nazwę, wszak kantor to śpiewak w synagodze, osoba prowadząca liturgiczne śpiewy.
Dygresja - Ruth ma rację, ale tylko częściowo.
Kantor to rzeczywiście śpiewak, ale nie tylko w synagodze, wszak kantorem w kościele św Tomasza w Lipsku był Jan Sebastian Bach.
Po hebrajsku kantor w synagodze to - chazan.
Rodowód słowa jest prosty - cantor to po łacinie śpiewak.
Od dzieciństwa pamiętam jednak, że kantorem lub kantorkiem nazywano małe pomieszczenie biurowe znajdujące się na terenie hali fabrycznej lub przy sklepiku.
Google to potwierdza, ale nie potrafi wyjaśnić pochodzenia słowa.
W hotelowym lobby masa ludzi.
Głównie mężczyźni, obwieszeni złotymi łańcuszkami, lekko podchmieleni, zachowują się bardzo głośno.
Za dużo mężczyzn - myśli Ruth.
To już ostatnie nawiązanie do tytułu książki.
Następny punkt programu to Kraków i wizyta w obozie Auschwitz.
Wstępują do Orbisu kupić bilety kolejowe.
Wygląda na to, że dla kasjerki jest to wyjątkowo trudne zadanie.
Przez pół godziny studiuje rozkład jazdy, w tym momencie rezygnują, Edek skontaktuje się z kierowcą, który przywiózł ich tu z Warszawy, żeby zawiózł ich do Krakowa, tam załatwią kierowcy nocleg i wróci z nimi do Warszawy.
Następny dzień - kierowca z Warszawy już przyjechał, ale Edek ma dodatkowy punkt w programie.
Wzywa portiera hotelu Grand Wiktoria, który zwrócił ich uwagę potężną budową i opryskliwością.
Edek wynajmuje go na wizytę w domu przy Kamedulskiej 23, prosi żeby zabrał ze sobą łom.
Dostanie dobrą zapłatę.
Jest niedziela - gospodarze mieszkania właśnie wybierają się na mszę.
Edek przejmuje inicjatywę - chce poszukać czegoś zakopanego na skrawku ziemi w rogu podwórka, to nie jest złoto - uprzedza.
Konsternacja, ale Edek przejmuje inicjatywę - S200 za wykopanie dziury, a jeśli coś się znajdzie to dodatkowo $500.
Protesty, ale Edek przywołuje do pomocy hotelowego portiera i to wystarcza.
Edek osobiście kopie dziurę, próbuje kilku miejsc, w końcu znajduje - mała płaska puszka.
W hotelu, w obecności Ruth otwiera puszkę.
Jest w niej wyblakłe zdjęcie noworodka.
Po uspokojeniu się wyjaśnia, że po uwolnieniu z obozu mieszkali w obozie dla przesiedleńców w Niemczech. Sporo takich obozów zorganizowała armia USA i jej dowódca, generał Patton, zarządził żeby obozy nie były zbyt luksusowe -
"So far as the Jews are concerned, they do not want to be placed in comfortable buildings. They actually prefer to live as many to a room as possible. They have no conception of sanitation, hygiene or decency and are, as you know, the same sub-human types that we saw in the internment camps." - KLIK.
W takim obozie Roshka, żona Edka urodziła dziecko, chłopca - to on jest na tym zdjęciu.
- Co się z nim stało? - pyta Ruth - przecież to mój brat.
Edek nie może powstrzymać wzruszenia.
- On się urodził z jakąś wadą, dusił się. Lekarz podejrzewał jakąś wadę serca, nie dawał dużych szans na przeżycie.
Edek z żoną pospiesznie organizowali obrzezanie, nadali chłopcu imię Izrael.
Po jednym czy dwóch dniach chłopiec jeszcze żył. Lekarz nie widział szansy żeby mógł żyć w obozowych warunkach i zaproponował rodzicom żeby zgodzili się na adopcję, wiele niemieckich rodzin chętnie zaadoptuje dziecko.
Edek i Roshka się zgadzają.
- Więc mój brat może jeszcze żyje! - konstatuje Ruth.
Przed wyjazdem z Łodzi, Edek stwierdza, że w hotelowej łazience zginęła mu paczka jednorazowych golarek, Ruth nie może znaleźć flakonika bardzo dobrych perfum.
Zakończenie w następnym wpisie.