W połowie studiów, gdy zapał do studiowania jakoś przygasł, zacząłem pobierać lekcje gry na pianinie.
Nie oczekiwałem żadnych osiągnięć, głównym celem było bardziej dotykalne zapoznanie się z muzyką.
Miałem sporo czasu na ćwiczenia więc robiłem szybkie postępy.
Podczas ferii odwiedzałem moją Matkę w Kielcach, tam znalazłem pianino w WDK (Wojewódzkim Domu Kultury) więc też mogłem poćwiczyć.
Moim przebojowym utworem była bagatela L. Beethovena - Dla Elizy - KLIK.
Podczas gry poczułem, że ktoś za mną stanął, przerwałem.
- Fajny kawałek - powiedział nieznajomy - mogę spróbować?
Zrobiłem mu miejsce.
Spojrzał w nuty i od razu zagrał całkiem poprawnie, po chwili zaczął improwizować... i wtedy go poznałem.
To była chyba 5 klasa szkoły podstawowej. Do naszej klasy przyszedł nowy uczeń.
Klasa liczyła tylko 16 osób, tak że każdy przybytek/ubytek był sporym wydarzeniem.
"Nowy" nie był zbyt komunikatywny i raczej niewidoczny na lekcjach i na przerwach, aż pewnego razu zauważył otwarty fortepian w sali ogólnej, przysiadł na brzegu taboretu i zaczął grać.
Już nie pamiętam co to było, pewnie jakaś popularna melodia, ale grał na całkowitym luzie, to robiło wrażenie.
Krok po kroku dowiedzieliśmy się, że rodzice przenieśli go do naszej, prywatnej, szkoły gdyż wyrzucono go ze szkoły TPD (Towarzystwo Przyjaciół Dzieci). Powód wyrzucenia... tu trzeba było poczekać na wyjaśnienie, w końcu powiedział - zagrał na pianinie Czerwone maki na Monte Cassino.
Mimo naszych próśb nie zagrał nam tej melodii.
Któregoś dnia zaprosiłem go i jeszcze jednego kolegę do domu, na polekcyjne zabawy - gra w hacele, ołowiani żołnierze, cymbergaj.
Gry szły nam jakoś niemrawo, nie wiem co mi przyszło do głowy, ale w którymś momencie pochwaliłem się, że mam w biurku pióro wieczne ze złotą stalówką.
To był prezent od cioci z Ameryki. Moja Matka natychmiast sprzedawała tego typu prezenty gdyż takie były nasze priorytety.
Wizyta kolegów się kończyła. Ponieważ podczas wizyty myliśmy ręce (w misce bo nie mieliśmy łazienki) więc jeszcze wylałem wodę z kubła to ubikacji, która była na korytarzu i odprowadziłem ich na ulicę.
Gdy Matka wróciła w pracy wspomniałem jej o wizycie.
Matka od razu zajrzała do szuflady w moim stoliku - wiecznego pióra nie było.
Zupełna konsternacja - moja - tacy fajni koledzy, Matki - jak przeżyć do końca miesiąca.
Matka napisała list do mojej wychowawczyni z prośbą o wyjaśnienie sprawy.
Wychowawczyni była zdenerwowana, podczas dużej przerwy poprosiła naszą trójkę do pokoju nauczycielskiego, poprosiła mnie o zrelacjonowanie wydarzenia.
Żaden z kolegów się nie przyznał.
- Jak Leszek wyszedł z wodą, to ty powiedziałeś - "teraz moglibyśmy mu coś podpieprzyć" - przerwał milczenie kolega-pianista.
- Ja powiedziałem, a ty podpieprzyłeś - odparował oskarżony.
- Niczego nie podpieprzyłem - odpowiedział "pianista".
Nauczycielka patrzyła na nas bezradnie - jak żaden się nie przyzna będę musiała zrelacjonować to na radzie nauczycielskiej - skomentowała i zakończyła spotkanie.
Na następnej przerwie "pianista" zaciągnął mnie do kąta - Leszek, ja to zrobiłem, nie wiem co mnie naszło, tylko proszę, nie mów nikomu, ja ci to pióro jutro zwrócę.
To wyznanie tak mnie wzruszyło, że miałem chęć wziąć go w ramiona.
Przy najbliższej okazji podszedłem do nauczycielki i powiedziałem, że sprawca się przyznał, sprawa skończona, niech nikomu o tym nie mówi.
Następnego dnia - "pianista" nie przyszedł do szkoły. Dla mnie był to spory szok.
Matka napisała kolejny list do nauczycielki - zbliżał się koniec roku szkolnego więc zasugerowała żeby sprawcy nie wydawać świadectwa szkolnego.
W czasie przerwy nauczycielka poszła do sekretariatu, po chwili wróciła z niepewną miną - wczoraj była w szkole jego matka, powiedziała że gdzieś wyjeżdżają i zabrała świadectwo szkolne syna.
Kolejny szok - jak o tym powiedzieć Matce?
Przyjrzałem się dokładniej osobnikowi, który się do mnie dosiadł.
Nie miałem wątpliwości - to ON.
Czy on mnie poznał?
Obaj sporo się zmieniliśmy, nie poznałbym go w tłumie, ale byłem pewien, że jednak mnie poznał. Wydawało mi się, że od czasu do czasu rzucał mi badawcze spojrzenie i uśmiech - nie wiem - kpiący czy kontrolny.
Poczułem się bardzo bezradny.
Dzisiejsza ilustracja - dom na pustkowiu...
-----