Sunday, May 30, 2021

Niedzielny brzdęk

Brzdęk pękających planów i zamiarów rozległ się już w czwartek, ale dopiero dzisiaj wypełniła się miara zawodów, zaniechań i dokonań, a na dodatek zgadza mi się to z niedzielną intencją więc teraz pozostało tylko słuszność tytułu pisemnie uzasadnić.

Czwartek - koło południa doszły mnie sygnały, że w naszym stanie znaleziono covidowe ognisko na kilkanaście fajerek i przed wieczorem było jasne, że od północy czeka nas jakiś lockdown, o 6 wiedzieliśmy, że najcięższego kalibru - maski cały czas, zakaz odwiedzin, limit oddalenia od domu - 5 km max, zamknięte wszystko oprócz sklepów spożywczych i aptek.

Znamy to, niewiele zmienia nasz tryb życia - jedyna istotna dolegliwość, to brak kontaktu z wnukami.

Czas lockdownu - tydzień, czyli do czwartku włącznie z tym, że ze sporym naciskiem podkreślono, że rozluźnienie zostanie poprzedzone gruntowną analizą.

Oczywiście moim pierwszym skojarzeniem był opisywany 2 tygodnie temu coroczny MS Walk - 30 maja -  Dzień Stwardnienia Rozsianego. 
Już wtedy miałem obawy czy dam radę uczestniczyć. Kilka dni temu dyskutowałem z moją marszową partnerką atrakcyjne  alternatywy (spacer wokół kasztanu Paderewskiego w Królewskim Ogrodzie Botanicznym:). 
Teraz władza ustawiła wszystko na miejscu.
Jedyny drobny pozytyw to organizatorzy marszu dali mi opcję zmiany opłaty rejestracyjnej na dotację. Inne opcje to refundacja lub przeniesienie na przyszły rok.

Przez ostatnie dwa dni czas schodzi mi bardzo marudnie. 
Oczywiście, rutynowo oglądam dziennik telewizyjny plus docierają do mnie bieżące komunikaty. To samo co było przez 2 lata.

Jakiś ogólny wniosek?
Bóg nie zsyła na ludzi testów ponad ich siły i zdolności.
Australia (i Nowa Zelandia), ze względu na swoje oddalenie, praktycznie nie doświadczyły żadnej pandemii. Do tego konieczna jest bowiem znacząca ilość przypadków.
U na przypadki były pojedyńcze ich późniejszy, niekontrolowany, wzrost to już wyłączna zasługa naszych medyczno-politycznych działań.

Sprawy pokrewne.
Dzięki tracking system (cyfrowemu nadzorowi), nagle wszystkie fakty stały się sobie pokrewne.
Moja obserwacja - gdyby ten system nie był taki dobry, to chyba dałoby się uniknąć kilku pomniejszych lockdownów. Ktoś pocierpiałby gorączkę w domu i sprawa rozeszłaby się po kościach.
Istotny szczegół - od paździenika 2020 nie było w Australii śmiertelnych przypadków Covid.

Szczepienia - generalnie jesteśmy chyba 2 miesiąca do tyłu. Politycy i naczelni medycy, przy okazji tłumaczenia opóźnień zachwalają jak świetną robotę robimy.
Bardzo podoba mi się angielski zwrot - second to none - nie ma sobie równych (?).
No więc taka jest tutejsza edukacja, służba zdrowia.... 
Przyznaję, że ostatnio zwrot ten nie był nadużywany.

Szczepienia - kontynuuję. 
W tv reportaże z masowych szczepień w pięknych budynkach - choćby Royal Exhibition Building - jednym z budowniczych był ojciec słynnej śpiewaczki Melby a koncertował tam - Paderewski!
Właściwie powinienem był zamienić MS Walk pod kasztanem na szczepienie w sali koncertowej.
Wydaje mi się, że władze nie zauważają, że te szczepienia to naruszenia lockdownu - dalej niż 5 km od domu, znacznie dłużej niż godzina poza domem.

Gdy zbierałem się do tego wpisu miałem w głowie sportową, obyczajową i religijną refleksję, ale wyznam, że jakoś mi wyparowały.
Więc lepiej nie będę pisał na siłę.

Thursday, May 27, 2021

Książki, którym wstyd spojrzeć w oczy

 Inspirację do tego wpisu zaczerpnąłem obu garściami z często odwiedzanych blogów - DeLu, i Serpentyna.

Sprawa dotyczy książek, które latami zbierają kurz na półkach.
Są ich setki, setki.

Przeważająca większość to polska klasyka przywieziona do Australii z PRL.
Przyznam się, że w Australii nie kupiłem wielu książek.
Powód jest prosty - nie zauważam tu wielu książek, które by mnie zainteresowały. Jeśli zauważę, to najczęściej w bibliotece, więc wypożyczam.

Zaglądając na polskie strony i blogi widzę sporo informacji o interesujących nowościach, ale moje zainteresowanie nie trwa zbyt długo. Nie wydaje mi się żeby były to książki które chciałbym przeczytać kilka razy. A w takim razie po co kupować? Co z nią zrobić po przeczytaniu?

Gdyż książki, które ponad 50 lat temu kupiłem, lub kupiła moja matka, spełniały właśnie ten warunek - czytane wiele razy. Stwarzały poczucie komfortu, że jeśli obudzę się, w jakimś obcym, niezrozumiałym otoczeniu, to mogę sięgnąć na półke, a tam - druga od góry, trzecia od prawej, jest książka, która przeniesie mnie w świat, w którym czuję się dobrze.

Teraz patrzę na te rzędy półek i mam wyrzuty sumienia - potraktowałem je egoistycznie, myślałem tylko o swojej wygodzie, nie pomyślałem o ich przyszłości.

Nie wiem czy tu były jakieś szanse.
Nasze dzieci mówią, czytają biegle po polsku ale od tego bardzo daleko do czytania Trylogii Sienkiewicza, Lalki - Prusa czy Pana Tadeusza.
Na marginesie wspomnę, że emigrant z Polski, pan Marcel Weyland - KLIK - wykonał rewelacyjne tłumaczenie Pana Tadeusza na angielski, ale to niczego nie zmieni w moim rodzinnym czytelnictwie

Czyli co?
Sprawa sprowadza się tylko do akcji - czy to ja powinienem wyrzucić te książki na przemiał, czy udać, że nie ma problemu i zrobią to nasze dzieci.

Dla rozluźnienia atmosfery wspomnę kilka pokrewnych spraw.
Dać do polskiej biblioteki - w związku z covidem nie sądzę żeby te biblioteki były aktywne, a na pewno nie będą zainteresowane przyjmowaniem książek od niesprawdzonych darczyńców.
Inna sprawa, to Polonia w Melbourne jest tak terytorialnie rozproszona, że trudno zgromadzić duże grono czytelników.

BookCrossing - to wydawało mi się świetnym pomysłem.
Jeśli przeczytałeś książkę i nie chcesz trzymać jej w domu, zarejestruj ją w BookCrossing i zostaw w miejscu publicznym - kawiarni, tramwaju itp. 
Ktoś się zainteresuje, weźmie, przeczyta, może napisze recenzję i powtórzy Twoją akcję.
Na stronie BookCrossing jest sporo ciekawych relacji o skomplikowanych ścieżkach niektórych książek. Niektóre objechały cały świat i wróciły do miejscowości gdzie ich podróż się zaczęła.
Niestety ja nie odniosłem sukcesu - puściłem w obieg około 20 książek i żadna z nich nie została zgłoszona przez znalazcę.
Osobna sprawa, to sprawy bezpieczeństwa, już dawno ogłaszano żeby nie zostawiać niczego w komunikacji publicznej gdyż zostanie potraktowane jako zagrażenie terrorystyczne.
Nie zauważyłem żadnych instrukcji związanych z covidem, ale jestem przekonany, że jest tak samo.

Z innej beczki - wyznam, że nie zauważam książek, któreby mnie interesowały. 
Z dyskusji na książkowych forach odnoszę wrażenie, że istnieje spore zapotrzebowanie na książki, które poprawią ludziom samopoczucie, wyciągną z depresji, przywrócą wiarę w siebie, optymizm i pomogą załatwić masę istotnych problemów społecznych.
Wydaje mi się, że na uniwersytetach uczą jak takie książki pisać i że mają wielu utalentowanych absolwentów.
To chyba wspaniałe, ale ja jestem taki zimny drań, że mnie to nie interesuje

Ostatnie książki które przeczytałem z dużą przyjemnością a nawet emocją to były książki non-fiction czyli relacja z prawdziwych wydarzeń.

Ostatnia polska książka, która wzbudziła we mnie silne emocje to Król - Szczepana Twardocha.
Niestety były to emocje negatywne - ja po prostu się tej historii bałem.
Pełen szacunek dla autora, ale to książka nie dla mnie.

Sunday, May 23, 2021

Niedzielne Zesłanie

Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić. Przebywali wtedy w Jerozolimie pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem. Kiedy więc powstał ów szum, zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak przemawiali w jego własnym języku. Czyż ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami? - mówili pełni zdumienia i podziwu. Jakżeż więc każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty?...  

Dzieje Apostolskie 2, 1-11.

Te języki ognia przypomniały mi się podczas południowego spaceru... tylko ludzi brak.


Językowa integracja - to oczywista aluzja do pomieszania języków podczas budowy Wieży Babel.
Moje przekorne skojarzenie to: jak chcieli coś zbudować, to Bóg ich rozdzielił, jak teraz każdy sobie rzepkę skrobie, to Bóg daje im możliwość lepszego porozumienia.

Jednak moja podstawowa refleksja to kontynuacja rozważań z poprzedniej niedzieli - wspólna ewolucja człowieka i Boga.

Widzę to tak - czasy prehistoryczne - życie w pierwotnych wspólnotach gdzie nie gromadzono majątków, nie trzeba było praw, wystarczała tradycja wspólnoty.

Potrzeba Boga-Prawodawcy pojawiła się gdy ludzie osiedlili się na stałe, zagospodarowali, zaczęli gromadzić majątki, prowadzić wymianę handlową.

Kultura grecka i prawodawstwo rzymskie wyznaczają chyba kres tego etapu rozwoju - potrafimy myśleć i rządzić.

Wtedy pojawia się Jezus i stara się ukierować działalność ludzką na rozwój społeczny, troskę o innych.
Dziwny to przybiera obrót, tysiące drobnych kroczków i od czasu do czasu - ŁUBUDU - rozwalamy wszystko.

Jednak mimo tylu trudności i porażek ludzkość osiągnęła chyba poziom, na którym ma możliwości  rozwiązania wszystkich problemów ekonomicznych i społecznych na naszej planecie.

Trzeba tylko... no właśnie, jak się dobrze rozejrzałem dookoła, przyszła odpowiedź - trzeba Ducha Świętego żeby te gigantyczne możliwości i potencjał skierować na właściwą drogę.

Dla urozmaicenia wskoczę jeszcze na wspomnianą w zeszłą niedzielę kosmiczną opcję.
Wyprowadzić się na inną planetę opłacając wszystko w kryptowalutach.

Po pierwsze... sprawdziłem ile kosztuje wyprodukowanie 1 bitcoina.
To mi się w pale nie mieści - "... it still takes 10 minutes to mine one bitcoin. At 600 seconds (10 minutes), all else being equal, it will take 72,000 GW (or 72 Terawatts) of power to mine a bitcoin using the average power usage provided by ASIC miners." -- KLIK.

Co te komputery liczą. Duchu Święty - co one liczą?  
Na marginesie - ponad 50 lat temu, gdy nauczyłem się programować komputery, jednym z moich pierwszych osiągnięć było chyba 50-krotne skrócenie czasu przetwarzania funkcji z zakresu planowania produkcji w zakładzie mechanicznym.
Może ja się wezmę za te bitcoiny?

To polecam szczególnej uwadze, ale, po drugie i może jeszcze wcześniej - Duchu Święty - miej pod swoją specjalną opieką SZTUCZNĄ INTELIGENCJĘ - dopilnuj żeby wykorzystana była we właściwym kierunku.

AMEN.

Wednesday, May 19, 2021

Kosmiczna dobroczyność

 Moja jedyna aktywna rola w Stowarzyszeniu św Wincentego (Vinnies), to wizytacje osób proszących o pomoc.

Covid spowodował sporo zmian.
Z jednej strony - separacja.
Spotkania oko w oko długo nie wchodziły w rachubę.
Całe rozpoznanie sytuacji i uzgodnienie pomocy odbywa się przez telefon. Pomoc - vouchery na żywność były dostarczane do skrzynki pocztowej. W dostawie uczestniczą dwie osoby. W okresie najostrzejszych restrykcji powinny były jechać osobnymi samochodami. W okresie gdy nie wolno było oddalać się więcej niż 5 km od domu, dostawaliśmy służbowe formularze, na których wpisywaliśmy trasę dojazdu.

Z drugiej strony - ograniczenie pomocy.
Skończyło się załatwianie napraw sprzętu domowego (pralki, lodówki) czy załatwianie ich zakupów z drugiej ręki. Uruchomiono akcję bezprocentowych pożyczek o bardzo umiarkowanych spłatach.

Z trzeciej strony - zwiększenie opieki państwa.
To wyrażało się w sporych dodatkach do emerytur i zasiłków.

Teoretycznie ludzie nie powinni byli potrzebować naszej pomocy i przyznaję, że około 80% naszych "klientów" tak właśnie postępowało.
Aktywni byli ci, którzy nigdy nie potrafili sobie poradzić z planowaniem domowego budżetu.

W tym roku bezpośrednia pomoc państwa już się skończyła, klienci się aktywizują.

W ostatni czwartek mieliśmy interesujący przypadek.
Mężczyzna, po raz pierwszy poprosił nas o pomoc.
Pobiera disability assistance - zasiłek dla osób niezdolnych do pracy. Prosi o pomoc w zakupach żywności i zapłacenie zaległego rachunku za elektryczność.
W rozmowie telefonicznej okazał się całkiem rezolutny. Tak, wykorzystał wszystkie oferowane przez państwo rodzaje pomocy, prześle nam emailem swój rachunek za eletryczność.
Przygotowałem więc vouchery na żywność i razem z moją czwartkową parnerką ruszyliśmy w drogę.

Zasadniczo nasza misja nie wymagała osobistego spotkania, ale ja, nawet w czasie najostrzejszych restrykcji, sugerowałem jakiś kontakt osobisty, choćby sporzenie na siebie z bezpiecznej odległości.

I tak było tym razem.
Z domu wyszedł całkiem sympatycznie wyglądający pan, ale nie ograniczył się do spojrzenia, okazał się bardzo elokwentny.
Po pierwsze okazało się, że chyba jednak nie wykorzystał specjalnej pomocy państwa, jednorazowe $250 dla płatników rachunków elektrycznych.
Po drugie, wyjawił źródło swoich trudności finansowych - entuzjastycznie zaprezentował nam jakąś aplikację dzięki której zainwestował $300 w spekulacje na kryptowalutach.
To chyba wyjaśnia tytuł tego wpisu, wszak w poprzednim widziałem kryptowaluty jako istotny element wniebowstąpienia.

Przy okazji wspomiał, że dzieli mieszkanie z bezrobotnym mężczyzną. Dodał jeszcze, że jego współlokator jest uzalezniony od narkotyków a wolny czas spędza na zaczepianiu ludzi na ulicach i żebraniu.
Wyznam, że to zupełnie nie pasowało mi do wyglądu i zachowania naszego klienta, ale mnie w obecnym świecie nic do niczego nie pasuje.

Oczywiście decyzja naszego zespołu była jasna - niech sobie załatwi tę pomoc $250 i ma zaległy rachunek z głowy. Daliśmu mu również praktyczne rady jak zrównoważyć domowy budżet i zapobiec powstawaniu zaległości w rachunkach za elektrycznośc i gaz. Ostrzegliśmy też, że przy następnych wezwaniach będziemy sprawdzać czy stosuje się do tych sugestii.

Wysłałem mu tę informację emailem - adres znaliśmy bo otrzymaliśmy od niego rachunek za elektryczność.

Na ten email nie dostaliśmy odpowiedzi więc zadzwoniłem do niego.
To nie jest sprawa prosta bo dzwonimy nie ujawniając swoich numerów a ludzie bardzo niechętnie odbierają takie telefony.
Po kilku próbach wysłałem mu email podając o której godzinie zadzwonię ponownie.
Odebrał telefon, ale... mam spore wątpliwości, czy to był nasz poprzedni rozmówca. Bełkotał niewyraźnie i nie potrafił skojarzyć omawianych wcześniej spraw.
Nabrałem podejrzeń, że to nie nasz klient, ale jego uzależniony współlokator.
A może klient jest uzależniony od współlokatora i jego dostaw?

W poniedziałkowych wiadomościach finansowych sporo czasu poświęcili kryptowalutom. Wszystkie wyraźnie spadły, bitcoin o 8%, dogecoin o 14%.
Pomyślałem o naszym kliencie - wiadomość jest chyba dobra. No bo skoro spadły, to teraz wzrosną.

Jest jednak i inna refleksja.
O ile nie mam wątpliwości co do powiązania kryptowalut z niebowstąpieniem, to nie widzę ich udziału w przepływie łask w odwrotnym kierunku.

Sunday, May 16, 2021

Niedzielne Wniebowstąpienie

 Po tych słowach uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu. Kiedy jeszcze wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach. I rzekli: «Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo?"
Dzieje Apostolskie 1: 1-11.

Dzisiaj święto Wniebowstąpienia Jezusa.

Czytelnicy moich coniedzielnych wpisów już chyba orientują się, że w sprawach religijnych mam niezły bigos w głowie. Właśnie jest on w ostatniej fazie dojrzewania.

Przypadek zrządził, że kilka dni temu, na zaprzyjaźnionym blogu pojawił się wpis na temat nieuniknionego przeznaczenia ludzkości - ewakuacji na Wyspy Szczęśliwe.

Mnie skojarzyło to się z rozważaniami katolickiego myśliciela - Pierre Teilharda de Chardin - KLIK.
W książce The Phenomenon of Man (Zjawisko Człowieka) opisuje on szczegółowo proces powstawania życia na ziemi i jest to wyłącznie proces ewolucji.
W krórymś momencie pojawiają się istoty myślące, obdarzone duchem. W istocie żyjącej pojawia sie element boski.

Wyznam, że rozważania Pierre T. de Chardin są zbyt szczegółowe i naukowe na mój ograniczony umysł więc uprościłem je w stwierdzeniu - Bóg, razem z człowiekiem, podlega ewolucji.

Myślę, że historia wiary i religii w dużej mierze to potwierdza.

I oto dzisiaj Jezus - Bóg wcielony - odpływa w kosmos.

Tu z pomocą przychodzi mi wspomniany wyżej wpis - ewakuacja na Wyspy Szczęśliwe.

Gdzie są te wyspy?
Cytuję:
Wystarczy wieczorem spojrzeć w rozgwieżdżone niebo, żeby je zobaczyć. Myślę, że tam są Wyspy Szczęśliwe. Na to, że tak może być, przytoczę argument z Biblii, który mi się bardzo podoba. Rzecz dzieje się na pustyni. Bóg mówi do Abrahama, żeby wyszedł przed namiot i popatrzył na niebo. Gdy Abraham zobaczył miliony gwiazd, usłyszał jak Bóg powiedział: zobacz tam rozmnożę twoje plemię. Ale najprawdopodobniej ten, kto spisywał biblię, coś pomieszał, albo Abraham był przygłuchawy, bo usłyszał: Tak rozmnożę twoje plemię.

Całość wpisu TUTAJ.

Wydaje mi się również, że właśnie teraz ewolucja przygotowała i wyekwipowała nas na taką migrację.
Dni naszej planety wydają się być policzone. Jednocześnie ewolucja ekonomii doprowadziła do upadku pieniądza w znanej nam dotąd formie. 
Przyszłość należy do kryptowalut. 
Nie na darmo jedna z nich nazywa się Ethereum a wszak, według starożytnych, eter to była substancja wypełniająca kosmos.

Zbiegło to się z praktycznym działaniem wizjonera, Elona Muska - sfinansowanie w dogecoins projektu wysłania w kosmos satelity - KLIK.

I jeszcze jedno skojarzenie - POTOP - planeta już dojrzała, arkę buduje Elon Musk.

Radzę przygotować sobie mały plecak (mandżur) z wszystkim niezbędnym na wieczność i posłuchać...

Friday, May 14, 2021

Za dwa tygodnie

Niedziela, 30 maja - Światowy Dzień Stwardnienia Rozsianego - KLIK.

Polecam bardziej urozmaiconą, australijską, wersję tej informacji - KLIK.

Do tego wpisu zainspirowała mnie pokazana dziś rano w dzienniku TV informacja o mężczyźnie, zapalonym fotografie i surfiście, który kilkanaście lat temu zapadł na tę okrutną chorobę.

Tutaj filmik sprzed kilku lat - KLIK.

Uwaga: na stronie, do której prowadzi ten link, czasem u dołu pokazuje się pasek oferujący subskrypcję, zasłania on guzik uruchamiający video. Należy pasek "zgasić" (kliknąć w X)  i powinno być w porządku.

Jak wspomniałem, filmik został zrobiony kilka lat temu, dzisiaj sytuacja jest znacznie trudniejsza. Członkowie miejscowego klubu surfowego wiozą Jima na plażę, wwożą go w mniejszym wózku do wody i, jak to sami mówią - próbują go utopić, ale on się nie daje :)

Tak się dziwnie złożyło, że 11 lat temu temat Stwardnienia Rozsianego stał mi się bliski, rokrocznie uczestniczyłem w MS Walk - relacjonowałem to kilkakrotnie na tym blogu - KLIK.

W tym roku jednak sprawa nieco się zachwiała, można powiedzieć - wpadła do czarnej dziury.
To znaczy, to ja, trzy tygodnie temu, wpadłem do czarnej dziury i jeszcze kilka dni temu nie w głowie były mi jakiekolwiek marsze.
Do tego dobiła mnie moja regularna partnerka w tych marszach - Gudrun - silna Niemka z Żarów koło Żagania...


Otóż gdy usłyszała o mojej niemocy, chyba ucieszyła się - to ja cię podbiorę z domu, załatwię wózek, i przewiozę cię dookoła jeziora - ha-ha-ha :)

Wyznam, że odniosło to odwrotny skutek, odechciało mi się wszystkiego.

Dopiero dzisiejsza relacja o mężczyźnie, który nie daje się utopić, przywróciła mi równowagę.

A więc - 30 maja.

Wednesday, May 12, 2021

2+4+(2x2)+8+176=Mozart

 Na początku były DWA fortepiany


Potem zaczęły po nich biegać CZTERY ręce.

A potem była zmiana i po DWIE ręce biegały po DWÓCH fortepianach.

A potem były dwie zmiany i było OSIEM rąk i dwa fortepiany.


A cały czas - 176 klawiszy - słowo Zawiszy.

To wszystko na wczorajszym (wtorek) koncercie z cyklu Mostly Mozart.

Oryginalnie Mozartowskie były dwie sonaty, prócz tego kilka transkrypcji fortepianowych jego innych utworów.

Najbardziej spodobał mi się, mało spodobał, wzruszył mnie, pierwszy punkt programu - Sonata D-dur na 4 ręce - KLIK.

W.A. Mozart opublikował ją w 1772 roku, ale prawdopobnie napisał znacznie wcześniej i wykonywał wraz z siostrą Nanerl podczas koncertowej podróży po Europie (Wolfgang miał wtedy 7 lat, Nannerl 11).

To był poranny koncert więc jeszcze zdążyliśmy odebrać wnuczęta ze szkoły a wieczorem zjeść razem z nimi obiad. Chyba towarzyszyła nam radosna aura tego koncertu gdyż wnuczęta dostosowały się i ujęły nas swoim dowcipem i łagodnym, bratersko-siostrzanym, przekomarzaniem się.

Monday, May 10, 2021

Niedzielny triumwirat

Wysiłki gimnastyczne w poprzednim wpisie tak mnie zmęczyły, że z niedzielnym spóźniłem się o jeden dzień.

Nadchodzą Zielone Świątki, zesłanie Ducha Świętego, a to skierowało moje myśli na istotę Trójcy Świętej.

Wiele razy na różnych katolickich spotkaniach czy imprezach spotykam się z wyraźnym rozróżnieniem - Bóg Ojciec to sprawiedliwość, czasem kara, Jezus to miłość, tylko miłość.

Czara cierpliwości przebrała się na spotkaniu pod tytułem "Spirituality in the pub", na którym gościem była palestyńska katoliczka.
W swoim wystąpieniu nie mówiła nic o religii, za to wiele o tym jak ostre restrykcje narzuca Izrael Palestyńczykom na Zachodnim Brzegu (West Bank).
Pierwszy wyrwałem się do dyskusji i zapytałem - jako katoliczka, jak reagujesz na to jak na mszy, w I czytaniu liturgicznym, słuchamy, że Bóg każe Izraelowi wymordować Filistynów?
Przecież obecny Izrael właśnie to realizuje tylko znacznie łagodniej.

Prowadząca spotkanie podskoczyła jak oparzona - przepraszam, pozwolisz, że ja odpowiem na to pytanie.
I bez mojego pozwolenia odpowiedziała - przecież to Stary Testament a przyszedł Jezus i nakazał miłować bliźniego.

Sprawa mnie dalej nurtowała, ale nie chciałem jej dyskutować żeby nikogo nie urazić.
Znalazłem jednak furtkę - nasza diecezja w Melbourne ma na stronie internetowej okienko - pytania w kwestiach wiary.

Zapytałem stawiając sprawę ostro - w Credo wyraźnie mówimy: „Wierzę w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. I w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało."
Podkreślenie moje.

Zastanówmy się - wyciągam z tego tekstu wniosek, że Jezus ani Duch Święty nie uczestniczyli w stworzeniu świata, ale potem Jezus współuczestniczył we wszystkich bożych poczynaniach.
Ducha Świętego zostawiam na boku gdyż Credo mówi - który od Ojca i Syna pochodzi, czyli zdecydowanie jest istotą wtórną, której początku nie znamy.

Najpierw dałem diecezji furtkę wyjścia: może Trójca Święta powstała już po zmartwychwstaniu. Przecież ani Jezus ani Apostołowie o niej nie wspomnieli.
Najbardziej odpowiada mi koncepcja, że została stworzona ok 350 roku przez Sobór w Nicei (tej w Turcji, nie w tej koło Monaco). Tam przecież dominowali Rzymianie wychowani na efektywnym prawodawstwie i Grecy z piękną tradycją politeizmu i pokrętnej filozofii.

No bo jeśli przed wszystkimi wiekami, to znaczy Jezus uczestniczył we wszystkich bożych akcjach opisanych w Starym Testamencie a tam krew leje ostro.

Po kilku dniach otrzymałem odpowiedź - cytuję:

First, it's good to remember that God is not cruel.

God created you and me and all the universe out of sheer love. And if God wanted to give a certain piece of land to the Israelites, that was his right.

Some of the Old Testament passages have to be read in context, too. Talk of destruction, etc., wasn't always a reflection of what actually happened. There might have been a bit of hyperbole. Part of the purpose of Scripture was to teach the Israelites to stay away from pagans totally.

In any case, all three Persons of the Trinity work together. So God the Son did what God the Father and God the Holy Spirit did.

Podkreślenie moje.

Dla mnie to bardzo satysfakcjonująca odpowiedź. (może poza tym przyznaniem cudzego terytorium).
Zgadzam się jak najbardziej z wyjaśnieniem, że większość opisywanych w Starym Testamencie wydarzeń, to edukacyjne przenośnie.
Jednocześnie ogromnie skurczyła się faktograficzna strona Starego Testamentu -
- potop i Noe - nie, nie - to nie Bóg, to wykorzystanie katastrofy naturalnej do celów religijnych.
- Hiob i jego cierpienia - nie, jak wyżej.

I tak, lecąc przez tę listę i skreślając masę, wylądowałem... w Raju.
Czy to Jezus zastawił taką pułapkę wiedząc przecież, że Adam w nią wpadnie?

Chyba zwrócę się ponownie do księdza o pomoc.

Saturday, May 8, 2021

Wybryki gimnastyki


Dzisiaj (sobota) włączyłem przypadkowo telewizor a tam - KLIK.

Poczułem się nieswojo, czy ja czasem nie wpadłem w sieci handlarzy perwersyjnymi treściami?

Wytłumaczenie - TUTAJ.

Już kilka razy zauważyłem informacje o "children abuse" - maltretowaniu dzieci. Konkretnie chodzi o trenowanie bardzo młodych dzieci, głównie dziewczynek, na mistrzów gimnastyki.

No cóż, wystarczy popatrzyć na ich precyzję ruchów i kontrolę przyrządów gimnastycznych.
Na zdrowy rozum to są rzeczy niemożliwe do osiągnięcia, więcej - to nie są rzeczy na zdrowy rozum.

Oczywiste jest, że do tego trzeba się zabrać w bardzo młodym wieku. 
To znaczy - tu nie ma chyba miejsca na "SIĘ ZABRAĆ", tu trzeba oddać bardzo młode dziecko w niewolę trenera/trenerki.
Na wiele godzin każdego dnia tygodnia. Na wiele lat.

Oczywiste jest, że tak intensywnym ćwiczeniom towarzyszą kontuzje. Równie oczywiste, że w przypadku kontuzji nie ma czasu na odpoczynek, rehabilitację. Jeśli możliwe to kontuzje się ignoruje, gdy niemożliwe podaje się środki uśmierzające ból, blokady - wydaje mi się, że to jest osobna dziedzina medycyny/farmakologii.

Osobna sprawa to motywowanie zawodników.
Mam nadzieję, że rośnie znaczenie motywacji pozytywnej, ale jestem pewien, że nadal funkcjonują "zachęty", które pamiętam z dzieciństwa - no ruszże tę dupę, ruszasz się jak krowa - myślę, że tu postęp jest nieograniczony.
W gimnastyce dochodzi do tego rygorystyczna dieta. To dotyczy również zawodów boksera czy dżokeja, którzy czasem muszą stracić kilka kilo w dwa dni.

No i wreszcie dno tej puszki Pandory - nadużycia seksualne.

Co mnie napadło żeby o tym pisać?
Na pewno kiepski nastrój, ale również refleksja nad rzeczywistością.
No bo jaka jest motywacja tych sportowców i ich opiekunów?
Wydaje mi się, że bardzo jednoznaczna - FORSA.

Thursday, May 6, 2021

Australijska wydmuszka

 Kilka dni temu nasz rząd zdecydował się na desperacki krok - w związku z wyjątkowo intensywną pandemią w Indiach, po pierwsze zawiesił loty do/z tego kraju, po drugie powiadomił, że australijscy obywatele, którzy jakoś sobie załatwią przyjazd do Australii, będą surowo ukarani, może skazani na więzienie - KLIK.

Podniósł się spory krzyk - do Sądu Najwyższego wpłynęło już kilka pozwów kwesionujących legalność tego rozporządzenia, ONZ wyraziła poważne zastrzeżenie - KLIK.
Odpowiedź rządu jest wzorcowa - przecież jeszcze nikt nie został uwięziony, przecież to tylko do 15 maja.

Wydaje mi się, że osobiście jestem konformistą - nie tracę energii na kontestowanie spraw, ktore nie mają praktycznego wpływu na los mój i moich najbliższych, ale tym razem podskoczyłem - obywatel nie ma wstępu do swojego kraju?
Słyszałem o przypadkach gdy jakiś kraj organizował ewakuację swoich obywateli z jakiegoś zagrożonego miejsca, czasami bywały to ewakucje siłowe, porwanie obywateli więzionych w innym kraju, ale coś takiego?

Żałosne są przyczyny tego kroku - Australii bardzo rzadko udało się dobrze zorganizować kwarantannę osób przybywających z zagranicy. Wyłącznie z tego powodu mieliśmy dwa masowe lockdowny.
Minął już ponad rok i nie udało się ustalić kto podjął błędne decyzje.

Druga strona medalu - już kilka lat trwają rozważania na temat statusu australijskich Aborygenów. 
Wysokie umawiające się strony ustaliły, że sprawa ta powinna zostać zdefiniowana w konstytucji.
Co konkretnie ma być ustalone? czy odbędzie się referendum w tej sprawie? 
Nikt nie wie - jakaś wysoko postawiona komisja, a może kilka komisji, pracuje nad tym dzień i noc i zapewniają, że mają jeszcze roboty na jakieś 2 lata.

Czyli konstytucja wyróżni dwa, może więcej, rodzajów obywateli.
Czy to się kiedyś nie nazywało - apartheid?

Przypomina mi się czas decyzji imigracyjnej -
Konsulat USA - ubiegasz się o stały pobyt w USA, najwiekszy przywilej na świecie, bądź przygotowany na ciężki start, ale przecież cel to uzasadnia.
Konsulat Kanady - biedny staruszku (miałem 40 lat), my popieramy imigrację, ale zastanów się co robisz.
Konsulat Australii - złapali mnie za rękaw - nie wychodź, Australia cię potrzebuje!

Nie mam specjalnych pretensji, przecież oni nie zdawali sobie sprawy co to jest Australia.

Sunday, May 2, 2021

Niedzielne święta i zamieszania

 Wczoraj był 1 maja, w Polsce to obecnie Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy.
Nie sprawdzałem czy odbyły się jakieś obchody gdyż ze względu na restrykcje covidowe wszystko jest pokręcone.

W Australii każdy stan ma swoje święto pracy w innym terminie, w tym roku w stanie Wiktoria był to 8 marca. Wypada ono zawsze w poniedziałek  żeby nie było wątpliwości, że jest to dzień wolny od pracy.

Moje wspomnienia z PRL...
Oczywiście pochód. 
Moja matka musiała maszerować ze swoją instytucją i mocno z tego powodu przeklinała, zaleciła mi żebym nie oglądał tej imprezy.

Oglądam więc teraz - KLIK.
Polecam fragment od 4:18 - maszerują karykatury imperialistów.

Czasy szkolne - nie przypominam sobie przymusu.
Dopiero w 1957 roku przyszedł do naszej klasy dyrektor szkoły i powiedział, że pewnie zdajemy sobie jakie zmiany nastąpiły w Polsce w ostatnich miesiącach (od października 1956) i chyba uważamy je za zmiany na lepsze. Jeśli tak, to zaprasza do udziału w pochodzie wraz z naszą szkołą. Podkreślił, że jest to dobrowolne i lista nie będzie sprawdzana.

Jakieś 15 lat później podobna sytuacja powtórzyła się w pracy.
Pracowałem w bardzo nietypowej instytucji i nasz kierownik, na dość luźnym spotkaniu wspomniał, że nasza instytucja nie mogłaby powstać gdyby nie ostatnie zmiany polityczne a więc prosi o udział w pochodzie.

Wyznam, że żyjąc w takich czasach i tradycjach nie zdawałem sobie, aż do ostatniego piątku, sprawy jakie wstrząsy potrafią wydarzyć się w cywilizowanym świecie.
Mam na myśli wielotysięczny tłum, który zatratował wiele osób podczas celebracji na Mt Meron w zachodnim Izraelu - KLIK.

Jak dotąd kojarzyłem tego typu katastrofy z muzułmańską pielgrzymką Hadż.

Okazuje się, że to nie jest sprawa wiary.

Liczne relacje z tego wydarzenia podają, że nastąpiło podczas celebracji religijnej. 
Próbowałem zbadać sprawę lecz okazała się tak pokręcona, że złożenie z tego sensownej relacji przekracza moje możliwości.
Rozumiem, że celebrowana jest rocznica śmierci mędrca z II wieku - Szymona bar Jochaja.
Celebrowali głównie(wyłącznie?) ortodoksyjni Żydzi w czarnych garniturach i kapeluszach.
Czyli nie jest to tradycja biblijna.

Uspokojony poszukałem listy tego typu katastrof w XXI wieku.
Było ich sporo - KLIK.
Większość to "świeckie" imprezy rozrywkowe.

A więc normalka.